Kultura w Poznaniu

Teatr

opublikowano:

Kto kogo stwarza?

Teatr U Przyjaciół otworzył po-pandemiczny sezon spektaklem na motywach powieści Mary Shelley pt. Frankenstein. Twórcy przedstawienia pozostali wierni estetyce, którą od lat kreują zarówno na deskach swojego teatru, jak i w Kawiarni U Przyjaciół. W klimacie grozy, przy przyciemnionych lampach, w przepychu rodem z prozy Brunona Schulza wystawili utwór kanoniczny dla wielbicieli fantastyki naukowej.

. - grafika artykułu
fot. materiały prasowe

Spektakl jest niedługi, bo trwa nieco mniej niż godzinę. To trudne zadanie zamknąć w tak krótkim przedziale czasowym całą problematykę utworu Shelley. Jego fabułę zna zapewne większość odbiorców kultury. Historia o szalonym naukowcu owładniętym marzeniem o ożywieniu istoty stworzonej z ludzkich zwłok na dobrze zapisała się w kulturze, a także utorowała drogę kolejnym powieściom pisanych w nurcie grozy i fantastyki naukowej. Twórcy przedstawienia postawili na syntezę poszczególnych wątków w celu wyeksponowania relacji demiurga i jego stwórcy.

Poszczególne części sceny odpowiadają różnym miejscom i momentom historii Wiktora Frankensteina. Z przodu rozgrywano to, co teraźniejsze, a więc spotkanie ludzkiego demiurga ze swoim stworzeniem. Każdy z nich posiadał własny azyl, który scenicznie rozplanowany został na prawą i lewą stronę. Z tych poziomów przemawiali do siebie, nieczęsto przekraczając ich granicę. Ukazano w ten sposób dystans i rozłączność postaci, których losy były połączone. Pomiędzy nimi, a więc na środku sceny, ustawiono ekran, który w momentach retrospekcji, służył odegraniu scen w konwencji teatru cieni. Często pojawiała się tu sylwetka Sylwii Pietrowiak, która za pomocą ruchu interpretowała niektóre aspekty snutych przez mężczyzn historii np. stworzenia Potwora. W tej przestrzeni rozegrano także najciekawszą scenę przedstawienia, która prosto i treściwie podsumowała problematykę utworu Shelley. Tomasz Zajcher, odgrywający w spektaklu Potwora wygłosił pełen żalu i rozczarowania monolog na temat odrzucenia, podczas gdy reflektory naprzemiennie, z prawej i lewej strony, oświetlały jego sylwetkę. W ten sposób ukazano jego dwuznaczną naturę zawieszoną gdzieś między życiem a śmiercią, a także nawiązano do symbolicznego połączenia bohatera ze swoim stwórcą - cienie ukazujące się na różnokolorowych tłach można interpretować nie tylko jako odbicie stworzenia, ale też jego konstruktora.

Twórcy spektaklu wprowadzili kilka zmian do fabuły powieści Shelley. W wersji proponowanej przez Teatr u Przyjaciół postać kapitana Roberta Waltona, któremu Wiktor Frankenstein opowiada swoją historię, została pominięta. Jego miejsce zajął sam Potwór. Początkowo nie został rozpoznany przez tytułowego bohatera z powodu śnieżnej ślepoty, na którą zapadł Wiktor, przemierzając tereny podbiegunowe. To tu miał skryć się jego homunkulus, uciekający przed niechętną wobec niego ludzkością oraz konsekwencjami dokonanych przez siebie zbrodni. Motywowany wolą zemsty i zniszczenia Frankenstein niechybnie stał się więźniem zrodzonego przez siebie stworzenia, który żądał od niego ożywienia podobnej mu kobiety.

W powieści Potwór zabija rodzinę Frankensteina, kiedy ten nie przystaje na jego prośbę, z obawy o powstanie niebezpiecznego dla ludzkości gatunku. Z tego co zrozumiałam, w przedstawieniu Potwór dokonuje zbrodni z innego powodu. Jest zbyt odrażający oraz przerażający i dlatego nie otrzymuje miłości, na której mu zależy. Nie z powodu zemsty, ale w przypływach frustracji oraz rozpaczy - zabija osoby, które nie chcą go zaakceptować. Choć jego dzikość oraz cierpienie zrodzone z samotności są przejmujące, to jednak spłycają ciekawy i ważny w powieści motyw próby zdegradowania czy zemsty na stwórcy, który czynił powieść Shelley tak filozoficznie i symbolicznie intrygującą. Decyzja o tych zmianach w fabule miała potencjał, który zgubił się w niedomówieniach.

W spektaklu postać Frankensteina nie jest geniuszem, który zrównał się z Bogiem. Grający go Filip Borowiak zaprezentował tytułowego bohatera jako zatrwożonego, dość chaotycznego i niespecjalnie rozgarniętego mężczyznę, którego przytłoczyła mania boskości. Wściekłość oraz strach dominują w jego gestach oraz intonacji. Na scenie prezentuje się raczej jako zagubiony utopista aniżeli potężny naukowiec, co uważam za ciekawy pomysł. Brakowało mi jednak rozbudowania jego sylwetki, bo była dość jednopłaszczyznowa, a przez to - nie zawsze zrozumiała dramaturgicznie. Widz dowiaduje się, że matka oraz żona Wiktora nie żyją, ale relacja z nimi jest nieodgadniona i nie poszerza wiedzy obserwatora na temat samego bohatera, dlatego sceny, w których pojawiają się obie kobiety (grane przez Pietrowiak), uważam za niedopracowane i wciśnięte do spektaklu na siłę. Niejasna jest też dla mnie motywacja Frankensteina do stworzenia kobiecej wersji homunkulusa, skoro na tereny podbiegunowe ciągnęła go wola zniszczenia. Syndrom sztokholmski tytułowej postaci, uzasadniony lękiem o przetrwanie w niewoli Potwora, wydaje się mało przekonujący, kiedy wcześniej uderzono w wielki dzwon zemsty za śmierć bliskich. Tym bardziej, że istota odgrywana przez Zajchera nie jest przerażająca. W porównaniu do Frankensteina, Potwór jawi się jako bardziej refleksyjny oraz dojrzały bohater, którego rezerwa kontrastowała z bólem, jakim przesiąknięta jest jego historia. Pomysł dominacji nad demiurgiem, przewyższenie go (pozorne lub nie) jest ciekawy, zwłaszcza, kiedy stwórca okazuje się być niedoskonały i ludzki.

W jednej z końcowych scen Frankenstein wyznaje, że nie stworzył Potwora dzięki rozpoznaniu boskiego planu, ale z przypadku. Stworzenie jako wypadek przy pracy. Takie rozwiązanie sytuacji bardzo mnie zainteresowało, ale zabrakło mi zatrzymania na nim dłużej. Czy to, że Potwór, w przeciwieństwie do człowieka, powstał z pioruna - zbliża go do Boga? Czy Bóg jest potężny, skoro stwarza z przypadku? Uderzeniem błyskawicy kierował w spektaklu Potwór, a więc czy tym samym stał się równy swojemu konstruktorowi? Na scenie nie było jednak czasu na wybrzmienie tych pytań. Akcja sceniczna pomknęła jak burza w stronę łapania pioruna. Zrobiło się trochę jak w Powrotu do przyszłości, w której naukowiec i jego przyjaciel, próbowali schwytać błyskawicę, w celu umożliwienia podróży w czasie. To przyspieszenie nie utrzymało napięcia, w którym upatruję swoistej jakości. Nim widz zdążył zadać sobie te wszystkie pytania, jak piorun pojawiło się światło, oznajmujące koniec spektaklu.

Julia Niedziejko

  • Frankenstein
  • reżyseria: Monika Chuda
  • Teatr u Przyjaciół
  • 30.05

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021