Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

Rzeczy utracone w ogniu

Wybiegasz z płonącego domu - co zabierasz ze sobą? Takie pytanie postawiła Jadwiga Minksztym bohaterom i bohaterkom swojego reportażu Płonący dom. Efekty i odpowiedzi można zobaczyć na wystawie w Galerii Designu UAP do 25 sierpnia.

. - grafika artykułu
fot. materiały organizatorów

- To temat, nad którym od dawna myślałam. Gdy zmieniam miejsce zamieszkania czy gdzieś wyjeżdżam, to zdarza mi się zadawać takie pytania jak "Co bym wzięła uciekając, gdyby ten dom zapłonął?", czy "A gdybym musiała wybrać tylko jedną rzecz?". Stawianie takich pytań pozwala nam na dokonanie syntezy postrzegania siebie względem przedmiotów, które nas otaczają. Wskazuje nie tylko na nasze najważniejsze potrzeby, ale i po prostu na to, co ogólnie jest dla nas najważniejsze - wyjaśnia Jadwiga Minksztym.

W reportażu, który zrealizowała w ramach zajęć z fotografii w semestrze zimowym na Collegium Da Vinci, te pytania postawiła członkom rodziny i znajomym. - Część z nich nie umiała się zdecydować, a inni byli w stanie natychmiast podjąć decyzję, co by wzięli z płonącego domu - przyznaje Jadwiga, która prywatnie jest harcerką i lubi wędrować po górach. - Często się przemieszczam albo podróżuję. Wtedy wszystko co mam znajduje się na moich plecach. Tylko tyle jestem w stanie ze sobą zabrać. Myślę, że takie życie wpływa na postrzegania świata - bo bierze się z sobą tylko to, co można samemu udźwignąć - dodaje.

Jadwiga poszła na studia artystyczne z przekonaniem, że z pomocą sztuki można oddziaływać nie tylko na innych ludzi, ale i kształtować siebie przez wybraną estetykę i wartości, które się w ten sposób przekazuje. - Te wartości mogą być zarazem bardzo ulotne i teoretyczne. Wybrałam taki kierunek, jak grafika, bo z jednej strony jest artystyczna, a z drugiej może pełnić funkcje użytkowe - mówi.

Zaprezentowane na wystawie monochromatyczne zdjęcia mają charakter anonimowy - nie widzimy twarzy bohaterek i bohaterów reportażu, a jedynie ich torsy i dłonie, z delikatnością trzymające przedmioty wybrane do ocalenia od potencjalnego zniszczenia. Można odnieść wrażenie, że te postaci zostały uwiecznione w tych gestach poniekąd przypadkowo, z reporterskiego zaskoczenia - jakby oderwani raptem krótką chwilę temu od codziennych zajęć. Równie dobrze da się też jednak stwierdzić, że osoba fotografująca odwiedziła ich w domu bądź pracy, zadała pytanie, a oni próbując wybrać "właściwe" odpowiedzi, zastanawiali się, by później zaprezentować najważniejsze dla nich obiekty.

Z jednej strony anonimowość fotografii sprawia, że nabierają one intymnego charakteru, z drugiej - przenoszą się w sferę symbolu. Wybrane przez zapytane osoby przedmioty mogłyby poniekąd należeć do każdego, ale równie dobrze do nikogo. Z perspektywy posiadaczy unikalne, a w szerszym spojrzeniu jak najbardziej powtarzalne i typowe, bo podobne do wielu innych - mimo wszystko te drobne rzeczy zaskakująco mocno nas definiują. Służą nam jako niezawodna pomoc w określeniu w prosty sposób tego jak siebie widzimy, czy jak chcielibyśmy być postrzegani. "Od lat tańczę tango - to moja prawdziwa pasja. Dlatego też wybrałam buty do tanga - są one specjalnie wykonane i dopasowane w tym celu" - wyjaśnia jedna z bohaterek. "Wybrałem gitarę, chociaż jest wiele rzeczy, które chciałbym wziąć jako jedyne" - przyznaje inna osoba.

Na wystawie dominują artefakty, które stały się dla ich posiadaczy ważne nie poprzez to, czym są realnie, lecz przez to, jak silnie, immanentnie reprezentują one więzi zbudowane z najbliższymi. A zerkając na nie jeszcze trochę inaczej uznamy, iż namacalnie dookreślają prywatną historię obrotu rzeczy w rodzinach. W ich przypadku idzie o uczucia i wspomnienia, a nie spadki i ekonomiczną wartość. Rzeczy te stały się nośnikami spraw najważniejszych, o których zapewne trudno byłoby ich właścicielom mówić dużo i wylewnie. Właśnie swoimi skromnymi rozmiarami, na zasadzie paradoksu poświadczają, że chodzi o to, co istotne, wielkie, podstawowe.

"To są korale, które należały do mojej babci. Ona dostała je od swojego ojca, jeszcze przed wojną, gdy ten wrócił z pracy w Inflantach" - czytamy. Obok relacji jednostkowych wybrane przez bohaterów rzeczy mogą posiadać też i szeroko pojęty wymiar religijny. "Tę ikonę dostałem od mojej dziewczyny na osiemnaste urodziny. Wykonała ją własnoręcznie. Przedstawia Matkę Boską z Dzieciątkiem. Od tego czasu wisi u mnie nad łóżkiem. Jest dla mnie ważna, ponieważ ukazuje ważne dla mnie rzeczy - zarówno te religijne, przyszłe, jak i ziemskie - doczesne" - tłumaczy jeden z bohaterów.

Rzeczy z Płonącego domu nie są więc dla bohaterek i bohaterów wiele warte jako materialne przedmioty. Powinny raczej sygnalizować dla odbiorcy możliwość przeprowadzenia logicznego dojścia do negacji tak przecież przykrego uwikłania nas w nadmiar obiektów, często jedynie obciążających i komplikujących nam życie. Być może najważniejsza na wystawie jest "pusta" konstatacja, fotografia pozbawiona żadnego artefaktu. "Jesteśmy małżeństwem już ponad pięćdziesiąt lat. Jedyne co byśmy ratowali to siebie nawzajem - nic więcej byśmy nie chcieli" - czytamy obok zdjęcia połączonych dłoni pary seniorów.

Czy jeśli usunęlibyśmy z postawionego przez Jadwigę pytania kwestię pożaru, zastępując ją choćby i bezludną wyspą bądź inną figurą czy wyobrażonym obrazem, to czy udałoby się nam nadać mu powiedzeniowy i przysłowiowy, a więc trochę lżejszy, może nawet zabawowy charakter? Czy bohaterki i bohaterowie odpowiadaliby wówczas inaczej? A może nie potraktowaliby wówczas tak postawionego pytania poważnie? Ogień przecież przydaje ciężaru całej sprawie - stoi za nim poczucie brutalnej i okrutnej siły, czegoś ostatecznego, a przy tym i nieodwracalnego. Czasem wyobrażamy sobie w takiej sytuacji przemoc czynioną z pobudek religijnych (i innych równie niezrozumiałych, nieracjonalnych powodów), bo palenie jest czynem typowym dla zbrojnych neofitów, krzewicieli młodych doktryn. "Płoń, święty ogniu" - rozkoszuje się na kreskówkowych memach kapłan-fanatyk. A jak są płomienie, to stoi za nimi też tragedia, stąd gęsty od smutku dramat Susanne Bier o utracie najbliższych nosi właśnie tytuł Things We Lost in Fire (Rzeczy, które utraciliśmy w ogniu).

Oglądając wystawę Płonący dom przypomniałem sobie o trudnym do obłaskawienia niepokoju totalnym, który towarzyszył mi kilka lat temu podczas seansu Wilczego domu (La Casa Lobo). Cristóbal León i Joaquín Cociña nakreślili w tej pełnej makabry animacji losy dziewczyny o imieniu María, która ucieka z sekciarskiej i opresyjnej Colonii Dignidad, by wraz ze swoimi "dziećmi"- świniami schronić się w opuszczonym domu. A jednak wystarcza chwila nieuwagi u "chłopca" Pedrito by zaprószyć ogień, co przeobraża domowe ognisko w upiorną, osmoloną chatę. Po dotąd bezpiecznych, białych ścianach zaczynają wędrować mroczne upiory, a płomienie przeobrażają też i ciała "dzieci". "Z czego zrobiony jest twój nowy dom, Marío? Czy jest aby ognioodporny?" - pyta pozornie miłym tonem okrutny patriarcha, przed którego torturami uciekła dziewczyna.

Obraz Płonącego domu sygnalizuje ulotność wszelkiej radości, iluzoryczność poczucia bezpieczeństwa, czy wreszcie nietrwałość szczęśliwego życia rodzinnego z dziadkami, rodzicami, i dalszą rodziną. Wszystko mogą nagle strawić płomienie, a my być może zostaniemy tylko z jednym czy dwoma przedmiotami, podczas gdy cała nasza przeszłość zniknie w ogniu. I właśnie chyba o tym niepokoju i walce z nim, mierzeniu się z przemijalnością świata, traktuje poniekąd wystawa Jadwigi Minksztym. O tym, że takie nieoczekiwane i tragiczne zdarzenia jak najbardziej mogą mieć miejsce przypomniała zresztą tego lata interaktywna wystawa Kamienica w Teatrze Ósmego Dnia.

Marek S. Bochniarz

  • wystawa fotografii Jadwigi Minksztym Płonący dom
  • Galeria Design UAP, bud. E UAP
  • wstęp wolny
  • czynna do 25.08

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021