Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Ta historia po prostu się wydarzyła

- Te fotografie powstały w trakcie pierwszego, wiosennego lockdownu. Powiedziałam sobie wtedy, że skoro nie pracuję dla żadnej redakcji czy agencji, to świadomie nie będę robiła ruchu ulicznego. Jeśli moje zdjęcia mają trafić tylko do szuflady czy na mój profil na Facebooku byłoby to nie fair wobec społeczeństwa, żebym w sytuacji, gdy wszyscy mają siedzieć w domach, pod przykrywką bycia fotografem, chodziła po ulicy - mówi Agnieszka Maruszczyk*, fotografka, laureatka Grand Prix w tegorocznym konkursie Wielkopolska Press Photo.

. - grafika artykułu
Zdjęcie z cyklu "Chłopięcy dziennik z izolacji", fot. Agnieszka Maruszczyk

Przede wszystkim gratuluję.

Dziękuję, to miła niespodzianka.

Mówi pani niespodzianka, ale była już pani nagradzana za swoje fotografie.

Tak, moje zdjęcia pojawiały się już zarówno w Wielkopolska Press Photo, jak i w innych konkursach fotograficznych, ale nigdy nie udało mi się zdobyć głównej nagrody. Zwłaszcza że jest to bardzo osobisty projekt, nie typowo reporterski.

Osobisty, bo bohaterem jest pani syn, zgadza się?

Tak, Jan jest moim synem. To część większego projektu, w którym fotografuję jak on się zmienia i który tworzę pod roboczym tytułem Boyhood.

Jak długo go pani fotografuje?

Jan właśnie skończył 11 lat, a tak na poważnie i z myślą o projekcie dokumentalnym zaczęłam go fotografować, gdy miał lat 4. Więc trwa już to dość długo.

Pani zdjęcia, chociaż jest na nich pani rodzina, nie noszą znamion tej fotografii, którą wkładamy do albumu rodzinnego: świątecznej, pozowanej.

Takie zdjęcia zostawałyby u mnie w szufladzie i nie miałabym powodu, by się nimi dzielić. A zaczęłam Jana fotografować, bo zdałam sobie sprawę, że chociaż fotografuję na co dzień, to takich prawdziwych zdjęć swojego syna mam bardzo mało. Szukałam tematów wszędzie indziej, tylko nie w najbliższym otoczeniu. No i chciałam fotografować codziennie, a to był najprostszy na to sposób. Wbrew pozorom nie jest to łatwy projekt, bo pokazanie czegoś co nie będzie banałem i znalezienie uniwersaliów fotografując własną rodzinę nie jest wcale takie proste.

Udaje się pani wyjść z roli matki w trakcie zdjęć?

Tak. Gdy fotografuję Jana, staję się obserwatorką. I okazje, w które mogę wkroczyć z aparatem, to zupełnie inne sytuacje niż te, w które mogę wejść w charakterze matki. Aparat staje się dla naszej relacji taką czapką-niewidką.

Jak pani syn podchodzi do tego, że ciągle go pani fotografuje? Nie buntuje się?

To jest dla niego naturalna rzecz, bo ja go fotografuję regularnie, nie tylko od święta, Oczywiście były takie sytuacje, gdy Jan sygnalizował, że może tych zdjęć jest już za dużo. Wtedy rozmawialiśmy i pytałam go, czemu tak uważa i czy są sytuacje, w których by nie chciałby, żebym go fotografowała. Ale z drugiej strony on też wie, że ten projekt jest dla mnie ważny.

Czyli to będzie nigdy niekończący się, otwarty cykl?

Założyłam sobie cezurę czasową. Chciałabym, by całość zakończyła się w formie książki, gdy Jan wejdzie w wiek dorosłości, w wieku 18-19 lat. Co oczywiście nie znaczy, że przestanę wówczas jego życie w jakiś sposób uwieczniać.

O liczbę wykonanych zdjęć pewnie nie ma co pytać, muszą być ich setki.

Jeśli kiedyś przyjdzie do tego, by to uporządkować w jakiejś formie, to będzie z tym bardzo dużo pracy. Zwłaszcza że przez te wszystkie lata jest w Boyhood dużo tematycznych odgałęzień i mikro-projektów. Tak jak ta konkretna historia którą wysłałam na konkurs jest - jak wiemy - historią, która się po prostu wydarzyła. Ona powstawała intuicyjnie.

To widać, że nie fotografowała pani z myślą o konkursach i projektach. Te fotografie są szczere i intuicyjne. Widać po nich, że po prostu zawsze towarzyszy pani Janowi z aparatem.

W czasie zamknięcia to była terapia również dla mnie i takie szkło powiększające, które pozwoliło mi przyjrzeć się rzeczom, jakie zmieniają się w takich okolicznościach u młodego człowieka. Nie wiem czy zwróciłabym uwagę na pewne zachowania gdyby nie aparat.

Rozmawiałem z wieloma osobami - fotografami, pisarzami, twórcami - o pracy w trakcie lockdown'u i były zazwyczaj dwie drogi. Jedni wpadali w wir pracy, dla drugich ten okres zamknięcia był przerażający i nie byli w stanie tworzyć. Jak to wyglądało u pani?

Te fotografie powstały w trakcie pierwszego, wiosennego lockdownu. Powiedziałam sobie wtedy, że skoro nie pracuję dla żadnej redakcji, agencji, to świadomie nie będę robiła ruchu ulicznego. Jeśli moje zdjęcia mają trafić tylko do szuflady czy na mój profil na Facebooku, to byłoby to nie fair wobec społeczeństwa, żebym w sytuacji, gdy wszyscy mają siedzieć w domach, pod przykrywką bycia fotografem chodziła po ulicy. Ale nie ukrywam, z początku faktycznie było tak, że najpierw ten aparat leżał. Sięgnęłam po niego znowu w poczuciu beznadziei i złości. Pomyślałam wtedy, że będę fotografować mimo wszystko.

A potem zobaczyłam, że te fotografie są inne niż pozostałe. Dzięki temu że chwyciłam za aparat, mogłam spojrzeć na problem izolacji z zupełnie innej strony.

Fotografuje pani pandemię, ale na zdjęciach nie ma choroby, zarazy.

Moje fotografie mówią o tym, co w trakcie samej walki z pandemią umyka: o trudnościach jakie dzieci mają z izolacją, o tym, z jakimi borykają się problemami, o ich braku kontaktu z  rówieśnikami. Podobnych obrazów widziałam bardzo mało. Pokazałam, jak stan izolacji wpływa na młodego człowieka. Albo młodych ludzi, gdyż zakładam, że mój syn nie jest jedynym, na którego ten czas silnie oddziaływał.

Dopiero później uświadomiłam sobie, że na ani jednym zdjęciu nie ma mojego syna w masce. Bardzo trudno się fotografuje izolację. A takie zdjęcia, bez masek i kombinezonów, też są potrzebne. Ten cykl, mimo że już został wysłany chociażby na konkurs Wielkopolska Press Photo, nie jest dla mnie zamknięty. Oczywiście wolałabym, by pandemia i ten projekt się już skończyły, ale obawiam się, że jeszcze długo będą się toczyć.

Czy coś panią zaskoczyło w trakcie obserwacji i fotografowania w czasie lockdownu?

Zaskoczyły i zasmuciły mnie różne małe zmiany, które widziałam u syna. Wolałabym, by nadal był jedenastolatkiem, który myśli o zabawie, o wyjściu na dwór z kolegami. A teraz jego największym problemem było to, że skończył mu się czas na telefonie i musi siadać do zdalnych lekcji. Obserwowanie dzieci, które mówią bardzo poważnie o bardzo poważnych sprawach nawet się nie buntując, tylko biorąc to za pewnik, jest bardzo przykre. Ten zestaw fotografii nie jest tylko o nim, widać w nim również - między słowami - mnie. I niemoc, która mnie również ogarnęła.

W tych zdjęciach brakuje dzieciństwa.

Zgadza się, nie ma na nich innych dzieci, Jan był odcięty od swoich rówieśników. Te zdjęcia pokazują, że dorośli choćby nie wiem jak się starali, nie są w stanie tego zastąpić.

Rozmawiał Adam Jastrzębowski

*Agnieszka Maruszczyk - fotografka urodzona i mieszkająca w Poznaniu. Dokumentalistka, czasem fotograf uliczny, podróżniczka, a przede wszystkim mama pracująca nad osobistym długoterminowym projektem Boyhood. Fotografuje głównie w czerni i bieli, kierując obiektyw przede wszystkim w stronę ludzi. Wyróżniana i nagradzana w konkursach w Polsce i zagranicą, m.in. Wielkopolska Press Photo, Sony World Photography Awards czy Smithsonian Photo Contest.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020