Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Sama bym na to nie wpadła

- Gdy szłam ulicą Ratajczaka, na rogu ulicy zauważyłam klęczącego, zaaferowanego czymś chłopca. Niczym ciekawska ciotka zapytałam: "Co ty tu robisz, chłopczyku?!". A on mi pokazał, że dostał od pana od historii zagadkę i grę do rozszyfrowania... o Enigmie właśnie! - o książce dla młodzieży Banda z Wildy. Klub Enigma opowiada jej autorka Agata Romaniuk.

Autorka ma na sobie brązowy berecik w i płaszcz w pepitkę, w stylu retro z wpiętą w niego złotą, połyskującą broszką. Pozuje z delikatnym uśmiechem, z ręką na połach płaszcza. Za nią parkowe drzewa i zieleń. - grafika artykułu
Agata Romaniuk, fot. Bartosz Bańka

Banda z Wildy to bardzo lokalna powieść, roi się w niej od poznańskich smaczków, a bohaterowie pasjonują się trzema związanymi z Poznaniem matematykami - Marianem Rejewskim, Jerzym Różyckim i Henrykiem Zygalskim, słynnymi na całym świecie z powodu złamania szyfru Enigmy.

I tu wypada wtrącić, że nie jestem z Poznania, choć bywam tutaj ze względu na swoją stałą współpracę z Wydawnictwem Poznańskim. Właśnie od nich dostałam jakiś czas temu prośbę napisania książki przygodowej dla chłopców w wieku 9+. Bardzo się ucieszyłam, bo ta grupa rzeczywiście jest przez rynek książki zaniedbana, mnóstwo książek wydaje się raczej z myślą o dziewczynkach. Chłopcy, jeśli już czytają, to raczej fantastykę.

Miałam napisać realistyczną, współczesną przygodówkę. I z tą myślą wyszłam z siedziby wydawnictwa. Gdy szłam ulicą Ratajczaka, na rogu ulicy zauważyłam klęczącego, zaaferowanego czymś chłopca. Niczym ciekawska ciotka zapytałam: "Co ty tu robisz, chłopczyku?!". A on mi pokazał, że dostał od pana od historii zagadkę i grę do rozszyfrowania... o Enigmie właśnie. Było to niedługo po otwarciu Centrum Szyfrów Enigma i dzięki niemu się o tym dowiedziałam! Poszłam tam szybko i równie szybko się zakochałam.

Skąd pomysł, że Banda z Wildy jest właśnie Bandą z Wildy, a nie z Jeżyc, Dębca, Łazarza czy Starego Miasta?

Pomyślałam, że skoro piszę o współczesnym Poznaniu, to codzienne trasy bohaterów muszą być związane z jakimś lokalnym miejscem. Ponieważ Jeżyce są już zajęte przez powieści Małgorzaty Musierowicz, to zapytałam różnych poznaniaków o to, gdzie mogłaby mieszkać ekipa młodych chłopaków? I ktoś wtedy powiedział: "To mogłaby być taka banda z Wildy". Uznałam więc, że pojadę na tę całą Wildę i zobaczę, czy jest fajnym miejscem i czy między nami zaiskrzy.

Skończyło się na jednym spacerze? W książce jest dużo wildeckich szczegółów, ja najbardziej zapamiętałam ten, że na Łęgach Dębińskich sprzedają najlepsze lody o smaku grześków.

Odbyłam sporo spacerów, ale tylko podczas tego pierwszego towarzyszyła mi redaktorka z wydawnictwa, wildzianka od urodzenia, która wcieliła się w rolę lokalnej przewodniczki. Pamiętam, że strasznie wtedy lało, ale dzielnie szłyśmy, a ona pokazywała mi różne lokalne osobliwości. Tego bym, spacerując sama, raczej nie zauważyła. Później jeszcze kilkoro poznaniaków przeczytało pierwszą wersję książki i wyłapywało moje potknięcia, bo rzeczywiście kilka razy użyłam nazw nie tak, jak są używane zwyczajowo.

A jeśli mówimy o niuansach, to rzeczywiście, gdy już wiedziałam, kim będą moi bohaterowie, to zastanawiałam się, gdzie mogliby mieszkać, którędy się włóczyć, gdzie przesiadywać i jakie smaki lodów zajadać najchętniej. Sama też ich próbowałam: obok Okrąglaka, ale przede wszystkim na Łęgach Dębińskich, gdzie miła sprzedawczyni powiedziała mi właśnie, że chłopcy najczęściej wybierają lody o smaku grześków! Sama bym na to w życiu nie wpadła. Zastanawiałam się też, gdzie chłopaki mogłyby najchętniej grać w piłkę, i tak odkryłam orlik, a właściwie orlik imienia Jay-Z. To właśnie grające tam dzieciaki opowiedziały mi, że tak naprawdę ta nazwa wzięła się od pana od wychowania fizycznego, którego tak nazywano. A ta nazwa funkcjonuje już nawet na internetowych mapach!

Absolutnie się nie da napisać takiej książki przy biurku. Trzeba dużo chodzić, obserwować, testować. Oprzeć się o ten słynny pomnik pyry i zastanowić - da się tam długo siedzieć czy się nie da?

W Bandzie z Wildy pełno też wiadomości z okienek sieciowego komunikatora (oczywiście najeżonych błędami) i słów kojarzonych z językiem młodzieżowym. Jak Ci się pisało i czy nie bałaś się, że młody czytelnik wytknie Ci bycie boomerem?

Mam dwóch synów, Antosia i Ignasia. Ignaś był na tyle uprzejmy, że pozwolił mi, za zgodą swojej klasy oczywiście, przeczytać setki ekranów ich starego czatu grupowego. Jako "stary" rozumiem oczywiście - sprzed pół roku. I nie mogłam się od tej lektury odkleić. Byłam zdumiona. Tym, jak inteligentny jest żart pomiędzy nimi, jak wiele jest bogatych nawiązań do popkultury, którą konsumowali jako młodsze dzieci, ale też do kultury wysokiej. Potrafią tam najpierw soczyście przekląć, a potem rzucać tekstami, że ktoś jest "Królem Learem i jego Smerfiątkiem".

Gdy już napisałam swoje własne dialogi do czatów, które miały pojawić się w książce, to zwołałam komisję antydziaderską złożoną z trójki dzieciaków - jednej dziewczyny i dwóch chłopców. Przeczytali to wszystko i poprawili, robiąc na przykład celowe błędy ortograficzne. Zwracali mi też uwagę na gry, w które grał jeden z bohaterów, a w które nikt już nie gra, chyba że chce być naprawdę "oldschoolowy". W efekcie Banda z Wildy jest bardzo prawdziwa, a ja słyszę głosy od młodych czytelników, że nareszcie ktoś napisał o nich ich językiem, a nie piękną frazą, w której pojawiło się jedno zasłyszane słowo. Jedyne ryzyko widzę w tym, że taki język dość szybko się starzeje, i nie wiem, czy za dwa lata książka nadal się obroni. Ale właśnie dlatego te dialogi są włożone w okienka czatu, bo dzięki temu, jeśli będziemy robić dodruk, to łatwo je podmienimy na zupełnie nowe.  

To świetny pomysł!

I naprawdę planujemy tak zrobić, jeśli tylko Kokos, Marcel, Wowa i Inka zostaną pokochani przez czytelników. 

Przed Bandą z Wildy napisałaś sporo tomów Kociej szajki, serii historyjek dla dzieci, i mówiłaś nieraz, że pisałaś je z myślą o swoich synach. Teraz chłopcy są już starsi, czy pisząc Bandę, również miałaś ich w głowie?

Nie do końca. Ignaś jest już na tyle duży, że tak właściwie stał się współtwórcą i pierwszym krytykiem Bandy z Wildy. To jego pytałam np. o to, czy ksywy bohaterów brzmią fajnie i pasują do ich osobowości. Albo czy klasowe sytuacje, które według mnie są zabawne, naprawdę są zabawne. Jest tam też zresztą jedna scena konkretnie zainspirowana pomysłem Ignasia, który naprawdę przebrał się za australopiteka w ramach projektu na biologię, podobnie jak Kokos. Uznałam, że skoro zrobiło to furorę na klasowym czacie, to mogę śmiało założyć, że rozbawi również czytelników.

Czy pani od biologii Ignasia była tak samo zachwycona inwencją twórczą jak nauczycielka Kokosa?

Oj nie, ten zachwyt w książce został akurat zmyślony. Szkoła jest w Bandzie z Wildy ciekawsza niż w rzeczywistości, co mówię ze smutkiem. W realnym życiu dzieciaki rzadziej miewają tak wspierających nauczycieli. Ale i w tym przypadku nic straconego - można poszukać kółek zainteresowań, można poznawać fantastycznych ludzi na różne sposoby, co też w książce podpowiadam.

Tak, dzieci w tej historii same się w wiele spraw angażują. Chcą być wolontariuszami, ciekawi je nauka, szukają zainteresowań innych niż gapienie się w telefon czy komputer.

Z drugiej strony chciałabym też pokazać rodzicom, że czasem dzieciaki przesiadują na mediach społecznościowych w słusznej sprawie. Nie zawsze obserwują patoinfluencerów (popularne konta z chwytliwymi, choć szkodliwymi treściami - przyp. red.), czasami oglądają profile edukacyjne, aktywistów i wolontariuszy, czasami rozwiązują lub pomagają rozwiązać jakiś problem. Moim bohaterom wiele rzeczy by się nie udało, gdyby nie biegłość w social mediach i wartościowe znajomości zawarte również dzięki nim.

Rozmawiała Izabela Zagdan

  • Agata Romaniuk, Banda z Wildy. Klub Enigma
  • Wydawnictwo Zygzaki (Grupa Wydawnictwa Poznańskiego)

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024