Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Rysunki z demonstracji

- Rysunki i obrazy dryfują ku obszarowi, który niedługo może okazać się zamkniętą strefą. Zbiorem "zakazanych słów". Wydaje mi się, że dziś nie da się zrobić czegoś, co nie byłoby polityczne. Każdy ruch artysty odnosi się do zastanej sytuacji, dlatego jeżeli jest w naszej twórczości pole ku wyrażaniu się po którejś ze stron, to teraz jest moment, żeby to wykrzykiwać i tym krzykiem zawłaszczać coraz większe obszary - mówi Przemysław Piniak*, którego wystawę Myszom Ze Strachu Odpadają Uszy można oglądać w Galerii Łęctwo.

. - grafika artykułu
Przemysław Piniak na wystawie "Myszom ze strachu odpadają uszy", fot. Przemysław Piniak

W tekście Myszom Ze Strachu Odpadają Uszy napisał Pan: "Wesołe człowiekoidy poddają się czynnościom w celu przeanalizowania mechanizmów społecznych, tymczasem kończy się na licytacji, kto ma większą traumę. Kogo co wyniszczyło, kto jest trans i jest najniżej w hierarchii" Czy ta wystawa jest polityczna?

Myślę, że jest bardzo zaangażowana. Mieszają się w niej inspiracje związane z kulturą queer, trans z Nowego Jorku oraz przedstawienia, które z założenia nie mają szansy na wejście w kanon. Obserwujemy teraz dziwne zjawisko, w którym platformy serialowe pomagają przerobić nam traumę związaną z epidemią AIDS, z dyskryminacją mniejszości. Uczą nas, kim może być osoba transpłciowa i w jaki sposób przebiega tranzyt z jednej płci do drugiej, a może trzeciej lub jeszcze kolejnej. Te osoby doświadczają największych trudności. W zasadzie spychane są do półświatka, podejmują się sexworkingu.  Za morderstwo osoby trans białemu mężczyźnie praktycznie nic wtedy nie groziło. Te schematy nie uległy radykalnym zmianom. Nadal zapadają w Stanach Zjednoczonych dużo lżejsze wyroki w sprawach morderstw osób transpłciowych, niż za morderstwo "normalne'. Dowiadujemy się o tym także z Netflixa.

Utożsamiając się z tą kulturą- gdy sięgam w obrazach po postaci człowiekoidów, odnoszę się do wątków queer w Polsce. Sytuacje i ludziki symbolizują konkretne grupy, traumy, ale te z obrazów dokonały coming-outu w jakiejś innej czasoprzestrzeni. Zarazem dla mnie proces ten ma właściwości terapeutyczne. Ludziki nie niosą transparentów, bo same są częścią jednego wielkiego protestu.

W tekście zakreśla Pan mroczną wizję przyszłości - projektując obraz polskich obozów dla osób nienormatywnych: "Basia przyślij mi paczkę do obozu. Małżowiny się obcina i się im tymi małżowinami zaszywa". Poza tym odnosi się Pan do ikonografii znanej z II wojny światowej - różowych trójkątów, którymi w obozach koncentracyjnych oznakowywano osoby trafiające tam za orientację homoseksualną. Pisze Pan: "Print na dresie jest oznakowaniem".

Wzięło się to ze sprzężenia różnych obserwacji, z obawy że zostanę zepchnięty na margines, z napiętnowania osób LGBT+ w Polsce. Z szargania prawem do pielęgnowania i odkrywania swojej tożsamości. W pewnym momencie to się troszkę zaczęło mielić z obozami, u-botami, ze skrajnościami wywołującymi lęk, do którego nas ciągnie. Ciągnie nas, bo nie do końca znamy te emocje, bo napięcie podtrzymywane jest miarowo, kłująco. To jest chyba fetyszyzacja lęku. Ale też jest jakiś niewyjaśniony lęk podczas wysokiej gorączki w dzieciństwie. W tych wszystkich sytuacjach lękowych, oklepanych w polskiej kulturze, chyba nie było nigdy miejsca dla geja.

W związku z obecną sytuacją polityczną i toczącymi się od lat dyskusjami, można było usłyszeć w telewizji, że "będą pogromy homosiów", "sami sobie zasłużyli", "doigrają się". Te dwa ostatnie hasła dotyczą teraz również grupy kobiet.

U mnie jest to wizualizacja, która przybrała formę trochę bajkową. Na jednej ze scen pokazuję, jak geje w obozach szyją zabawki uczące tolerancji. To sytuacja napisana pod kabaret. Zabawna, a jednak tragiczna.

Czy na wystawie odnosi się Pan również do konkretnych osób?

Jako czerwoną postać w kwiatach namalowałem Marshę P. Johnson. To bodaj najsłynniejsza działaczka trans, która w 1992 roku zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Obok niej stoi Sylvia Rivera. Razem z Johnson założyły w latach 70. grupę STAR (Street Transvestite Action Revolutionaries). Do swojego domu przyjmowały bezdomnych trans czy gejów, z których większość na życie zarabiała seksem. One też w ten sposób się utrzymywały. Umieściłem je u góry dużego malowidła, poświęcając je trochę ich pamięci.

Na tej pracy umieściłem też wizerunek anioła, idealnego mężczyzny z Instagrama. Oddaje to dziwny kontrast, charakterystyczny dla naszej kultury. Z jednej strony do mainstreamu wchodzą postaci z historii aktywizmu, poznajemy ich historię głównie z wysokobudżetowych filmów dokumentalnych. Z drugiej strony jesteśmy atakowani współczesnymi wizerunkami osób idealnych, w zasadzie anonimowych. Imponujące, jeśli ktoś codziennie chodzi na siłownię, a potem wrzuca fotki swojej sylwetki na Instagram. Jak bardzo jednak by to nie była ciężka praca, to i tak nie przebije wagą pracy i misji osób, które walczyły i walczą o równe prawa. To takie zestawienie bodźców, które na mnie mają olbrzymi wpływ. Idealna sylwetka wchodzi ostatecznie na obraz, chce się ją skonsumować. Myślę, że to jest bardzo dobre zestawienie.

Dlaczego zdecydował się Pan namalować na materiale tę największą pracę, która dominuje na wystawie?

To trochę tak, jak w przypadku malowania na ścianie. Zamiast muralu - przybiłem obraz namalowany na tkaninie, którym pokryłem całą powierzchnię dwóch ścian. Pracowałem nad nim przez ostatnie trzy tygodnie przed otwarciem wystawy. Wisiał u mnie w mieszkaniu na dwóch wielkich ścianach. Postaci ożyły dzięki temu, że ja byłem zmuszony do zamieszkania w obrazie. Przez prawie miesiąc z nimi żyłem. Z tymi tam, tymi.

Nadaje Pan tytuły swoim obrazom, czy nie?

W zasadzie to rzadko to robię. Do tej pory malowałem głównie abstrakcyjne obrazy. Teraz, gdy wchodzę w nurt, nazwijmy to kabaretowy, to mam w głowie opisy typu "oni w obozie szyją zabawki". Ale jeśli mam nadać pracy tytuł, to czekam na przebłysk - tak, jak to było z tytułem wystawy.

Skąd u Pana fascynacja postacią Myszki Miki?

Myszka Miki wzięła się u mnie z zastanawiania się nad swoimi obrazami, czy procesem twórczym, który miałbym przechodzić - tak, jak wielu artystów, co posługują się wizerunkami różnych postaci Disneya i nawet na tym zarabiają. Ciekawiło mnie, że te disneyowskie wizerunki są wszechobecne. Gdy zająłem się riserczem postaci Myszki Miki odkryłem, że jej twórcą wcale nie był Walt Disney, tylko - jak zresztą w przypadku wielu innych jego produkcji - współpracownik czy przyjaciel, w tym przypadku Ub Iwerks. Wspólnie założyli w Kansas City Laugh-O-Gram Studio. Gdy szukali nowej postaci, to właśnie Iwerks narysował Myszkę Miki. Była ona w zasadzie kompilacją trzech już istniejących postaci rysunkowych z początku XX wieku. Można więc powiedzieć, że podobnie jak w przypadku wielokrotnie powtarzanej i przetwarzanej historii przekazywanej ustnie, autorem Myszki Miki jest w zasadzie anonim.

Dlaczego wiele z Pana prac ma szkicowy charakter, a wiele ich elementów sprawia wrażenie niedokończonych, ledwo zarysowanych?

Nawiązuję do estetyki protestów, rewolucji. Bazgranina i swoboda pojawiająca się na transparentach pojawiała się, przenosiła na płótna malarzy. Takie działanie w swojej naturze ma niedokończony charakter. Ten zabieg uruchamia też u odbiorcy lęk. Może to jest seria niedokończonego lęku, a teraz zabiorę się za wygłaskany lęk.

Takie "chodzenie i mazanie" spowodowało, że wytworzył się w ten sposób również swoisty rytuał. Trochę się patrzy na poszczególne hasła osobno, a trochę się zaczyna stawiać obrazy obok siebie. Gdybym patrzył na poszczególne obrazy i traktował je osobno, to na pewno podejmowałbym względem nich inne decyzje.

Wystawa Myszom Ze Strachu Odpadają Uszy trochę przypomina mi szkicownik. Jak to była zazwyczaj ze szkicownikami, pojawiające się w nich motywy powtarzają się na kolejnych obrazach. Wszystkie z tych obrazów malowałbym, czy mógłbym malować dalej. Dlatego ta decyzja, że zatrzymam go w danym momencie jest bardzo trudna. Malarz/malarka się miota. Malowanie to niekończące się pasmo podejmowanych decyzji.

Co Pan ma przez to na myśli?

Dla mnie sytuacja, gdy coś na obrazie jest niedorysowane, jest często właśnie jego dopełnieniem. Jeśli dziesięć rzeczy będzie równo przyszytych, to jedenasta będzie zwisała na żyłce i to jest właśnie mój styl. To dla mnie idealna kompozycja!

Rozmawiał Marek S. Bochniarz

  • wystawa Przemysława Piniaka Myszom Ze Strachu Odpadają Uszy
  • Galeria Łęctwo
  • czynna do 13.03
  • wstęp wolny

*Przemysław Piniak - ur. 1986 w Szczeczolio. Studiował Wzornictwo na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie oraz Malarstwo na Akademii Sztuki w Szczecinie (licencjat 2018 rok), obecnie na roku dyplomowym mgr Malarstwa na UAP.  Zajmuje się głównie tworzeniem wizji, mających na celu załamanie się czasoprzestrzeni. Performer, futurolog, twórca słuchowisk, m. in. Palec Piłsudskiego w Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, sierpień 2018. Wystawiał w Miejska Galeria Arsenał, BWA Gorzów, BWA Wrocław, Łęctwo, Gdańska Galeria Miejska. Obecnie uczestnik projektu "Studio Mistrzów' z Joanną Rajkowską w BWA Wrocław.

 © Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021