Rytuał, ceremonia, medytacja... Te trzy słowa przychodzą mi na myśl jako pierwsze, kiedy słucham Siema Ziemia. A czym ten projekt jest dla Was?
Kacper Krupa: Te zjawiska są dla nas wielką inspiracją. Nasza muzyka w dużym stopniu oparta jest na kolektywnej improwizacji, podczas której wchodzimy w swego rodzaju trans, który prowadzi nas przez tę muzyczną materię. Wtedy potrzebne jest jak największe skupienie na budowaniu fraz przy jednoczesnej punktualności, timingu i dbałości o brzmienie. To skupienie ma charakter medytacyjny, a wiąże się z przyjmowaniem zewnętrznych bodźców, słuchaniem się wzajemnie w połączeniu z pozostawaniem w kontakcie z samym sobą, byciu kreatywnym i konsekwentnym.
Jakiś czas temu rozmawiałem z poznańskim DJ-em i producentem Michałem Gutkowskim o jego płycie Medicina. Przyznał, że jego album wziął się nie tylko z miłości do techno, ale i inspiracji doświadczeniami psychodelicznymi, które pomogły mu wyjść z depresji, oraz medicine music - muzyki granej podczas różnego rodzaju szamańskich ceremonii. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale wydaje mi się, że jego podejście jest Wam znajome...
Andrzej Konieczny: Każdą osobę cechuje pewna suma doświadczeń. Niektórzy mogą czerpać korzyści z doświadczeń psychodelicznych, dla innych będą one innej natury. Daleko nam do wyrażania opinii w tej kwestii, zostawiamy to osobom zajmującym się badaniami na tym polu. Z naszego punktu widzenia możemy powiedzieć tylko: whatever works. Bo każdy znajduje ukojenie, pasję i możliwość ekspresji w dowolnej dziedzinie życia. Dla nas najważniejsza jest właśnie ta różnorodność i możliwość doświadczania bez jakichkolwiek barier.
Za pomocą akustycznych instrumentów odtwarzacie często struktury muzyki stricte elektronicznej. Podejrzewam, że w wielu momentach to spore wyzwanie. Podejmowanie się go jest Waszym założeniem czy efektem przypadku?
K.K.: Takie podejście towarzyszyło nam przede wszystkim przy nagrywaniu pierwszej płyty (Siema Ziemia, 2020). To rzeczywiście spore wyzwanie, ponieważ zakłada pewnego rodzaju odczłowieczenie. Jesteśmy przyzwyczajeni, że to człowiek i pierwiastek ludzki są najważniejsi w muzyce - tak przynajmniej jest w jazzie, muzyce klasycznej, ale też we wszelkiego rodzaju muzyce wokalnej, z wykorzystaniem głosu. Zupełnie odwrotnie jest w muzyce elektronicznej, przede wszystkim w techno, gdzie bezwzględna maszyna nadaje wszystkiemu rytm i ustala zasady. Podczas naszej kolektywnej, bitowej improwizacji staraliśmy się uzyskać tę bezwzględność i swego rodzaju maszynową niedoskonałość i doskonałość zarazem. Co ciekawe, w późniejszym procesie wybierania fragmentów na płytę i postprodukcji okazywało się, że w całej tej naszej staranności i konsekwencji to właśnie ten ludzki pierwiastek był najbardziej atrakcyjny (śmiech).
Każdy z Was ma stricte jazzowe korzenie, a jednak zamiast grać choćby typowe free improv, chętnie zapuszczacie się w zupełnie inne rejony - sięgacie po breakbeat, jungle, a nawet techno. To wynika z Waszych muzycznych preferencji, muzyki, jakiej słuchacie na co dzień, czy może raczej ciekawości, chęci odkrywania nowych, nieznanych terytoriów?
A.K.: Każdy z nas w Siema Ziemia czerpie inspiracje z zupełnie różnych gatunków muzyki i dziedzin sztuki. To dla nas bardzo ważne, by nie zamykać się w znanych nam działaniach muzycznych, tylko ciągle odkrywać nowe aspekty. Jest tyle nowej muzyki do odkrycia i tylu fascynujących artystów, że ta ciągła, płynna nowoczesność jest dla nas stymulująca. Oczywiście mamy swoich ulubionych artystów, jednak cały czas staramy się też między sobą wymieniać nieznanymi rzeczami. Inspiracje to takie happy accidents - nigdy nie wiesz, kiedy jakiś aspekt życia cię zainspiruje, jaki utwór w danym dniu będzie dla ciebie ważny. To może być japoński jazz z lat 70., kawałek Britney Spears albo Luigi Nono czy Karlheinz Stockhausen. To nie ma dla nas znaczenia, gdzie znajdujemy inspirację - ważne jest, co ta inspiracja dla nas znaczy.
Jak sami podkreślacie, "czerpiecie energię z kolektywnej improwizacji". Czego dowiadujecie się na jej drodze - o sobie samych, ale też o sobie nawzajem?
Fryderyk Szulgit: Jak wcześniej wspomniałeś, każdy z nas ma trochę inny background oraz podejście do dźwięku i jego estetyki. Podczas improwizacji od każdego z nas pochodzą pewne motywy, które reszta wykorzystuje, podąża za nimi, dokłada kolejne warstwy, przekształca... W miarę upływu lat, naszej znajomości i wspólnego grania z pewnością wykształciliśmy jakiś swój wspólny, unikatowy język i wrażliwość muzyczną na siebie nawzajem. A to poniekąd przekłada się na odkrywanie własnego "ja" w tej strukturze. No i daje wielką frajdę.
Wierzycie, że muzyka klubowa, podobnie jak natura i związana z nią prymitywność, pozwala osiągnąć katharsis. Jednak każdy z nas potrzebuje innego rodzaju oczyszczenia. Co mogłoby Was uzdrowić?
F.S.: Chyba trochę trudno zestawiać pojęcie natury - której jako ludzie nadal nie potrafimy zrozumieć - z prymitywnością. Poza tym katharsis, czy cokolwiek, co może to znaczyć i w jakikolwiek sposób może się objawiać, można przeżyć nie tylko dzięki tym "prymitywnym" bodźcom. W kulturze to może być cokolwiek. Dla niektórych takim czynnikiem może być historia, fabuła zawarta w filmie, teatrze czy piosence, uduchowione improwizacje Coltrane'a albo symfonia Mahlera. A dla innych prawda o miłości zawarta w piosence disco polo. Każdy z tych przykładów wymaga innego bagażu doświadczeń u odbiorcy, by to katharsis przeżył - lub nie - na swój indywidualny sposób. Nas trochę uzdrawia to, co robimy - sprawia satysfakcję i raczej pomaga w zdrowiu, niż szkodzi.
Wasz pierwszy album jest dla wielu jednym z najlepszych polskich debiutów ostatnich lat, a wydane rok później epki tylko ten efekt wzmocniły. Kiedy możemy liczyć na nowy materiał? On w pewnym sensie będzie dla Was wyzwaniem czy zupełnie nie czujecie presji?
A.K.: Nowa płyta ukaże się w tym roku. Pierwszy singiel w serwisach streamingowych pojawi się już niebawem. Stay tuned! Nie czujemy presji - robimy to, co kochamy, i wyzwaniem jest tylko przekraczanie granic, które sami tworzymy.
Rozmawiał Sebastian Gabryel
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023