Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Zakochałam się nieprowizorycznie

Młynarski. Trochę miejsca w Teatrze Nowym robi w człowieku... dużo miejsca. A cała ta nowo powstała przestrzeń aż woła, by dalej wypełniać ją tym, co dobre, ważne, bliskie i karmiące.

Aktorka w stroju z lat 60. śpiewa piosenkę na scenie. Za nią grupa aktorów. - grafika artykułu
fot. Piotr Bontron

W okołopremierowej wypowiedzi Mateusz Bieryt - aktor i kompozytor, w Młynarskim reżyser i autor scenariusza - przybliżył konstrukcję spektaklu. Postanowił zbudować go z trzech części nazywanych roboczo "jasno", "ciemno" i "pięknie". W części pierwszej dominują utwory z pierwszego okresu twórczości Wojciecha Młynarskiego, skrzące się od młodzieńczej energii, dowcipu i swady (Ktoś mnie pokochał, Tak mi źle, tak mi szaro, Jesteśmy na wczasach czy Dziewczyny, bądźcie dla nas dobre na wiosnę). W drugiej części możemy się przyjrzeć kondycji PRL-owskiego społeczeństwa i temu, z czym jego stan się wiązał. Finał  utula zaś swoim spokojem, czułością i zatrzymaniem. Lekko popycha nas w stronę zadania sobie samemu pytań i poszukania na nie odpowiedzi (Jeszcze w zielone gramy).

Dramaturgii spektaklu i wynikającej z niej dynamice nie tylko nie można nic zarzucić, ale warto skierować na nią wiązkę światła, bo całość pomyślana została rewelacyjnie. Dawno też żadna niepocztówka z epoki nie wzbudziła we mnie tylu emocji. Młynarski rozbawił mnie i wzruszył, a jednocześnie ukoił. Aktorzy Teatru Nowego - Olga Lisiecka, Oliwia Nazimek, Julia Rybakowska, Dariusz Pieróg i Jan Romanowski, a razem z nimi aktorzy gościnni - Gabriela Szmel, Michał Badeński i Tomasz Osica - stworzyli kolektyw idealny. Mateusz Bieryt wyciągnął z nich to, co najlepsze, składając urywki przedstawionych w piosenkach historii w jedną, spójną całość.

Za kierownictwo i aranżacje muzyczne odpowiada Dawid Sulej Rudnicki. Byłam bardzo ciekawa, w jaki sposób ten odmieniany przecież przez wszystkie przypadki materiał zostanie potraktowany. Nie spodziewałam się podniosłego tribute (i całe szczęście - dość mamy czołobitnego, pomnikowego podejścia do Wielkiej Spuścizny Wielkich Twórców), nie zakładałam też, że będzie on "odegrany", a mimo to czułam się mile zaskoczona. Lekkie, zabawne (ale nie przegadane!), jazzująco-ragtime'owe aranżacje były trafione w punkt.

Czas na choreografię Bartosza Baxiego Ostrowskiego. Myślę, że można ją porównać do szklanej kuli, stworzonej do niekończącego się obracania w rękach i oglądania pod światło z wielu perspektyw z niemalejącą fascynacją. Każda z postaci ma swój ruch, trochę jak pionki na planszy, na której panuje najbardziej uporządkowany chaos, jaki można sobie wyobrazić. Gesty, ruchy i zachowania przeplatają się ze sobą, postaci wchodzą w relację - z innymi i z samymi sobą, komunikując się właśnie za pomocą ruchu. Czasem bardzo poważnego, rzadziej neutralnego, najczęściej - przezabawnego. Tu nie ma niczego w nadmiarze, tu każda ironia (czy nawet persyflaż), każdy krzyk, każda oznaka pożądania, wściekłości czy rozczarowania są niemal idealnie wyważone. Znów - jak szklana kula.

Z chęcią wrócę na spektakl za jakiś czas i sprawdzę, jak bardzo zespół porozpychał się w swoich postaciach, ile z nimi przeszedł, ile się o nich dowiedział i ile dzięki nim aktorzy dowiedzieli się sami o sobie. Obserwowanie procesu zrastania się z postaciami - nawet tak pozornie niepozornymi - to coś, czym nie jestem w stanie się znudzić. Podobnie zresztą jak przyjemnością czerpaną ze strony wizualnej spektaklu, z którą Aleksandra Grabowska poradziła sobie doskonale. Scenografia - ciekawa, prosta i nieprzekombinowana, a jednocześnie otwarta na wiele choreograficznych i interpretacyjnych możliwości. Płótno, na którym ruch, światło i kostiumy mogły objawić się w pełnej krasie. Idealna mieszanka inspiracji czasami minionymi, bliższymi Młynarskiemu, z nutą współczesnego, nerdowo-hipsterskiego szaleństwa. Wszystko to razem daje widzom dopełnienie postaci, uwypuklenie ich charakteru, nadanie im trudno uchwytnego, ale niepodważalnego znaczenia.

Młynarski w ujęciu Bieryta to szansa na skrzące się od emocji spotkanie - z drugim człowiekiem i ze sobą oraz z tym, co w nas samych często zapomniane i wołające o odrobinę uwagi. Fantastyczny zespół realizatorów i artystów, ponadczasowe teksty i wszystko to, co będziemy chcieli z nich wziąć dla siebie, są teraz na wyciągnięcie ręki. Jeśli więc macie trochę miejsca w grudniowy wieczór - idźcie do Nowego. Będzie pięknie!

Marta Szostak

  • Młynarski. Trochę miejsca, reż. Mateusz Bieryt
  • Teatr Nowy
  • recenzja z 9.11
  • najbliższe spektakle: 28-29 i 31.12

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024