Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Wciąż budują flotę...

Wyłącznie utwory z najnowszej płyty wypełniły znakomity, niedzielny koncert zespołu Voo Voo. Starsze hity pojawiły się dopiero na bis. Wszystkie razem ułożyły się w świetną muzycznie, a do tego mądrą, choć nie zawsze wesołą, opowieść.

. - grafika artykułu
fot. Grzegorz Dembiński

W miniony piątek Wojciech Waglewski obchodził siedemdziesiąte urodziny, tego też dnia swą premierę miała winylowa, dwupłytowa edycja najnowszego krążka zespołu, zatytułowanego - nomen omen - Premiera. Z kolei w niedzielę Waglewski obchodził imieniny - i każda ze wspomnianych okoliczności była wystarczającym pretekstem do odbycia, właśnie niedzielnego, koncertu w klubie Tama. Swoja drogą: czyż trzeba specjalnego pretekstu, by zorganizować koncert bodaj najważniejszego i najoryginalniejszego zespołu ostatnich kilku dekad na szeroko pojętej krajowej scenie rockowej? Pytanie retoryczne. Zresztą przebieg wieczoru udowodnił, że najbardziej trafna była koncepcja związana z najnowszym albumem zespołu, bo też pochodzące z niego utwory zdecydowanie zdominowały niedzielny wieczór.

Rzadko który wykonawca decyduje się, by występ poświęcić wyłącznie materiałowi z wydanej niedawno płyty - zwłaszcza mając w zanadrzu mnóstwo sprawdzonych koncertowo  nagrań z długiej i bogatej kariery. Voo Voo jednak nie jest zespołem typowym, dlatego po raz kolejny - podobnie jak to miało miejsce w przypadku kilku poprzednich albumów - stawia poważne wyzwanie swoim słuchaczom, samemu jednak też ryzykując. Grupa nie gra "na zachętę" dawnych hitów, a prowadzi swych słuchaczy śladem tego, co tu i teraz ma najaktualniejszego do zaprezentowania. Dlatego też posłuchaliśmy w Tamie wszystkich utworów, z wyjątkiem jednego (o ile dobrze policzyłem), z albumu Premiera, za to w koncertowych, rozbudowanych aranżacjach, z bogatymi, ekspresyjnymi partiami solowymi. Waglewski i jego koledzy, jak wiadomo, nie lubią nudzić się na scenie i nudzić publiczności. Dlatego też ważną częścią każdego ich koncertu są żywiołowe improwizacje. A jako że mamy tu do czynienia z czterema znakomitymi instrumentalistami, słucha się ich znakomicie.

W warstwie tekstowej lider Voo Voo mierzy się z upływem czasu, ale też z nieprzyjazną rzeczywistością - tą za oknem, polityczną, społeczną - pełną nienawiści, złych emocji, pogardy. W piosence Leżozwierz śpiewa więc o naszych czasach: "To pora gdy / zły szczerzy kły", a dalej dodaje: "Nie chce mi się / udawać (...) że polityka mnie nie dotyka / i tylko sztuka nie oszuka". W innym utworze przywołuje na pomoc świętego Antoniego, jako swego patrona  (drugie imię artysty to właśnie Antoni), śpiewając: "Przecież nie tak było / na Boga litość / był jakiś honor / jakaś przyzwoitość", a chwilę później dodaje: "I znajdź nas, proszę, Antoni, bo mnie trafi szlag / coś jest nie tak z tym światem, coś jest nie tak". Waglewski szuka jednak zawsze nadziei, optymizmu, pozytywnego akcentu. Odwołuje się więc wreszcie w kolejnym z utworów do ważnego dla jego słuchaczy, ale i chyba dla niego samego, toposu floty jednoczącej ludzi (słynnej Floty zjednoczonych sił, wielkiego hitu, który jako memento powróci podczas bisów). Lider Voo Voo śpiewa więc : "A jednak nadal próbujemy / Jak w malignie bredząc / Że zbudujemy tę flotę /Naprawdę w nią wierząc".

Sama muzyczna konwencja, jaką proponuje zespół na swej najnowszej płycie - którą tworzą formy dość kameralne i wyrafinowane - powodowała, że był to koncert raczej do posłuchania, niż potańczenia, zatem publiczność zasiadła na krzesłach. Muzyka była jednak w wielu momentach bardzo ekspresyjna, podobnie jak zdumiewająca i zachwycająca forma instrumentalna lidera i jego kolegów. Waglewski zaprezentował się w co najmniej kilku porywających, frenetycznych gitarowych solówkach, mogących przywodzić na myśl najlepsze lata wielkich: Roberta Frippa, Johna McLaughlina czy nawet Jimiego Hendrixa. Zarazem było to szalenie autentyczne, własne, autorskie, pełne ekspresji muzykowanie.

Od ponad trzech i pół dekady (!) najbliższym muzycznym partnerem Waglewskiego jest Mateusz Pospieszalski. Fascynującym doświadczeniem jest patrzenie oraz słuchanie jak doskonale, zgoła intuicyjnie się rozumieją. Szczególnie widoczne (i słyszalne) było to oczywiście w paru improwizowanych momentach, gdy zostawieni sami sobie dialogowali w duecie - natychmiastowo reagując na pomysły partnera, uzupełniając się wzajemnie. Pospieszalski stanowi też, tradycyjnie, swoistą przeciwwagę (albo dopełnienie) dla lidera przed mikrofonem. Nie tylko gra - wybitnie - na saksofonach, klarnecie basowym, fortepianie, kalimbie, ale też śpiewa wszystkie ekspresyjne i dynamiczne (czasami lekko zwariowane) partie wokalne - również te, które mają wciągać (i wciągają) do wspólnej zabawy, wspólnego śpiewania całą publiczność. Jego dynamizmem i ekspresją można by obdzielić na scenie kilka osób. A jest przy tym niemal perfekcyjny w graniu na każdym ze wspomnianych instrumentów. Znakomite wrażenie robią też dwaj artyści pozostający nieco w tyle, o krok za śpiewającymi frontmenami, za to nie ustępujący im w zaangażowaniu, w jakości brzmienia, w dbałości o detale: kontrabasista i gitarzysta basowy Karim Martusewicz oraz perkusista Michał Bryndal. Z całą pewnością bez nich Voo Voo nie byłoby tak wartościowym  zespołem.

Do specyficznie kontemplacyjnej formuły koncertu, choć jak wspomniałem, niepozbawionej ekspresji - odwoływały się również bisy, które usłyszeliśmy w Tamie. Jak doskonale wiadomo, Waglewskiemu i jego partnerom nie sprawia żadnego kłopoty przearanżowanie i wykonanie w dowolnej formule utworów z własnej przeszłości. Na bis zabrzmiały więc ledwie trzy utwory, za to były to same hity, w aranżach dostosowanych do dynamiki i nastroju, proponowanych w koncertowych opracowaniach utworów z Premiery. A potem była już tylko owacja na stojąco i gromkie "Sto lat" dla lidera Voo Voo odśpiewane przez publiczność.

Tomasz Janas

  • Voo Voo
  • Tama
  • 23.04

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023