Poszłam więc na spotkanie z Kundlem w odsłonie klubowej prawie w całości zielona i muszę przyznać, że była to świetna decyzja. Rojek zaskoczył mnie bardziej niż pozytywnie. W mojej głowie dotychczas jawił się raczej jako artysta romantyczny i melancholijny (co pewnie zawdzięczam tym przypadkowo słuchanym balladom), miałam wobec niego sporo sympatii, ale zdecydowanie nie spodziewałam się, że Rojek, którego zobaczę w Tamie, będzie żywym złotem i czystą, piękną energią.
Koncert zaczął się bez zbędnych wstępów i gadanin, a kolejne utwory przeplatane były tylko krótkim "dzięki" wokalisty. Sportowe życie, Układ i Kundel uznaję za moje oficjalnie pierwsze, świadome spotkanie z Arturem Rojkiem w wersji solowej. Doceniam mały skład (perkusja, puzon, instrumenty klawiszowe i gitary), doceniam połączenie popu z elektroniką i ciekawe wykorzystanie syntezatorów, które dopełniały całości - czasem wysuwały się na pierwszy plan, ale nigdy niczego nie przysłaniały. Nie jest też tak, że ta rojkowa melancholia przeszłości całkiem zniknęła, o nie - słyszałam ją między wersami, często powracała również w niesztampowych i zapadających w pamięć tekstach, które w moim odczuciu są jedną z mocniejszych stron twórczości tego artysty.
Nie sposób nie wspomnieć też o akustycznym zatrzymaniu, na które Rojek zdecydował się w połowie koncertu. Zamieniając gitarę elektryczną na akustyczną właśnie i zostając na scenie w pojedynkę, zaprezentował nam trzy starsze utwory: biograficzne Lato 76, które - jak wspomniał - powstało najpierw właśnie w tej wersji oraz kultowe kawałki Myslovitz, czyli Dla Ciebie i Chciałbym umrzeć z miłości. To chyba jeden z pierwszych koncertów w poznańskiej Tamie, w trakcie którego udało mi się doświadczyć niemalże całkowitej ciszy wśród publiczności. Tak mogło się wydarzyć tylko podczas czegoś naprawdę wyjątkowego, i chociaż cały koncert Rojka urzekł mnie niespodziewanie mocno, to właśnie ten segment poruszył mnie (i nie tylko mnie, jak zakładam) najbardziej. Nie zabrakło też kilku nowych piosenek zapowiadających tajemniczy jeszcze projekt, o którym - wedle obietnic - już niedługo będzie głośno.
Na zakończenie Rojek dał publiczności szansę na wspólne odśpiewanie Peggy Brown i zamknął swój pobyt w Tamie powrotem zagranego w pierwszej części Bez końca. Parafrazując jedną z piosenek - to wszystko zdecydowanie dobrze się skończyło. Cieszę się, że dałam temu szansę i mogłam przekonać się o tym osobiście. A Wam, drogie Czytelniczki i Czytelnicy, polecam Rojka i jego energię nawet wtedy kiedy czujecie, że nie do końca zgrywa się z Waszą. Dajcie się zaskoczyć Kundlowi. Nie będziecie żałować.
Marta Szostak
- Artur Rojek, Bez końca
- Klub Tama
- 29.05
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022