Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

THE KING'S SINGERS. Wzięłabym ich do domu

Nagrania The King's Singers są doskonałe. Ale to, co brzmi z ich ust na żywo, jest jeszcze piękniejsze. Pięknem tym wybrzmiała Aula UAM we wtorkowy wieczór.

. - grafika artykułu
fot. materiały organizatorów

Rzadko się zdarza taki koncert, na którym muzycy prezentują się dosłownie jak na płycie - bez najmniejszych wpadek, z tak doskonałym wyczuciem akustyki, zachowaniem proporcji i dopieszczeniem słuchacza aż po najkrótszy wspólny oddech. O tym, że The King's Singers są niekwestionowanymi mistrzami w swoim fachu, wiadomo nie od dziś, potwierdzają to zresztą liczne nagrody i nagrania, wydane w niepomiernych ilościach egzemplarzy. Jednak poczuć to na własnej skórze, to sprawa zupełnie inna.

Wychodzi na scenę szóstka gentlemanów w doskonale skrojonych garniturach oraz różnokolorowych krawatach i skarpetkach. Takie brytyjskie chłopaki, trochę jak z college'owego bandu. Biorą oddech i... przenoszą w zupełnie inną rzeczywistość. Tylu różnorodnych barw, ile są w stanie wydobyć z wzajemnych relacji swoich głosów, nie słyszałam chyba na żadnym instrumencie. The King's Singers słyną z perfekcyjnej intonacji, ale nie spodziewałam się, że na żywo prowadzi ona do niemal fizycznie odczuwalnych alikwotów. Bawią się odcieniami od skrajnego ascetyzmu po kołysankowe wibrato, a harmonie zmieniają tak, jakby ktoś sześciopalczastą dłonią kładł akord na najpiękniejszych organach świata. Dość często zresztą przypominali swoim śpiewem ten instrument, przede wszystkim poprzez specyficzny sposób operowania dynamiką, podobnie jak czyni się to przy użyciu żaluzji w organach. Kolejnym skojarzeniem, jakie przyszło mi na myśl, to takie naśladowanie różnych instrumentów, w którym barwy mieszają się wokół czegoś znajomego, ale nieuchwytnego, trudnego do zdefiniowania.

Wśród utworów pierwszej części znalazły się m.in. kompozycje Camille'a Saint-Saensa, Orlando di Lasso czy Juana Vasqueza, a także opracowane przez Goffa Richardsa ludowe pieśni katalońskie. Nawet, kiedy śpiewali w kwartecie, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że brzmi co najmniej siedem głosów! Muzycy wzbudzili również podziw niesłychaną dykcją i nienagannym akcentem w każdym języku, którym śpiewali.

Moim numerem jeden spośród przedstawionego podczas koncertu repertuaru były Nonsense Goffredo Petrassiego, włoskiego kompozytora tworzącego w ubiegłym stuleciu. Utwór składał się z pięciu limeryków autorstwa króla tego gatunku - Edwarda Leara oraz w niczym mu nie ustępującego Lewisa Carrolla. Poezja przetłumaczona została na język kompozytora, dlatego też muzycy przed każdym utworem recytowali oryginalny tekst angielski, co pozwoliło słuchaczom cieszyć się utworem nie mniej, niż samym wykonawcom. W Nonsensach śpiewacy jeszcze bardziej otworzyli się aktorsko przed poznaniakami, rozciągając gamę swoich umiejętności od dyskretnego, retorycznego humoru aż po śmiały kabaret. Publiczność dosłownie spłakała się ze śmiechu w części, w której tenor Paul Phoenix wcielił się w rolę zmęczonego życiem, starszego Anglika, a wszystko to niezmiennie podparte perfekcyjnością od strony muzycznej.

Wybór utworów z The Great American Songbook, ujęty we wspólny tytuł Songs in close harmony, spotkał się z największym entuzjazmem publiczności. Znalazły się wśród nich takie standardy jak When I fall in love Nat King Cole'a czy Begin the Beguineoraz Let's misbehave z repertuaru Cole'a Portera. Samowystarczalność Singersów w zapewnianiu sobie wzajemnie głosami jazzowego podkładu jest naprawdę imponująca. Właśnie koncert w Poznaniu wybrali sobie na prapremierę The Lady is a Tramp z musicalu Babes in Arms i numerem tym 'kupili' publiczność do reszty, doskonale imitując jazzband z tamtych lat. A choć Aula Uniwersytecka nie była wypełniona po brzegi, to nigdy jeszcze nie widziałam w niej tylu nostalgicznych, rozmarzonych uśmiechów, co podczas kultowejMy funny Valentine.

Gdyby to było możliwe, wzięłabym ich ze sobą do domu i postawiła koło łóżka, żeby mnie śpiewem swoim kołysali do snu. Jako że nie tylko mnie jednak marzyłaby się taka rzeczywistość, nie pozostaje mi nic innego jak tylko dać się usypiać płycie, która długo jeszcze przypominać mi będzie brzmienia i drżenia, przeszywające do najmniejszej komórki ciała. Bo są takie właściwości muzyki na żywo, których - poza pamięcią - nie zarejestruje i - poza wyobraźnią - nie odtworzy żadna płyta.

Magdalena Lubocka

  • The King's Singers
  • 4.06, g.19
  • Aula UAM
  • organizator: Towarzystwo im. Henryka Wieniawskiego