Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Więcej bluesa

Ryan Coogler nie jest reżyserem z pierwszej lepszej łapanki - ma już na koncie znane i lubiane blockbustery, jak "Creed: Narodziny legendy", "Czarna Pantera" czy "Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu". Wspomniane filmy były jednak częściami franczyz, czy to "Rocky'ego", czy filmowego uniwersum Marvela. "Grzesznicy" to natomiast oryginalna historia, która pozwoliła Cooglerowi pokazać pełnię twórczego potencjału.

Dwóch objętych, czarnoskórych mężczyzn. Patrzą na coś z przerażeniem i smutkiem. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Lata trzydzieste XX wieku. Bracia Smoke i Stack wracają z gangsterskiego Chicago na amerykańskie południe, by przekształcić stary tartak w juke jointa - knajpę dla czarnej społeczności wypełnioną bluesem, tańcem, hazardem i alkoholem. Zbierają więc najlepszych bluesowych muzyków z okolicy. Jednym z nich okazuje się młody Sammie Moore, utalentowany syn kaznodziei. I choć jeszcze o tym nie wie, to należy on do grupy wyjątkowych muzyków, rodzących się co jakiś czas w różnych kulturach, którzy mają moc skupiania wokół siebie i integrowania całych społeczności. Ta moc ma jednak też swoją mroczną stronę - czasem przyciąga bowiem demony. I właśnie one pojawiają się u wrót starego tartaku w trakcie wieczornej, inauguracyjnej imprezy.

Jednak zanim wraz z bohaterami dotrzemy do momentu, w którym białe monstra podejmą próbę kradzieży i zasymilowania muzyki stworzonej przez Afroamerykanów, minie grubo ponad godzina filmu. Cooglerowi bowiem nigdzie się nie spieszy, buduje tło społeczno-historyczne i szczegółowo charakteryzuje postacie, pozwalając widzowi zanurzyć się w toczącej się opowieści. Dzięki temu rasizm, prawa Jima Crowa, pola bawełny, wierzenia hoodoo, a zwłaszcza bluesowa muzyka nie są tylko rekwizytami, które mogłyby zostać łatwo zastąpione ich ekwiwalentami, gdyby fabuła została osadzona w innym czasie i miejscu.

Nie oznacza to, że reżyser jest zainteresowany tworzeniem spójnego dramatu historycznego ani nawet jakąkolwiek inną konsekwencją gatunkową. Zręcznie bowiem przeskakuje z quasi-gangsterskiego wprowadzenia do obyczaju, by pełną gębą wylądować w horrorze budzącym skojarzenia z "Od zmierzchu do świtu", a w międzyczasie zrobić jeszcze mały wypad w rejony musicalowe. I w tym swoim eklektyzmie "Grzesznicy" są jednocześnie filmem poważnym i zabawnym, współczesnym i historycznym, poruszającym i rozrywkowym, ambitnym i w całkiem niewybrednym guście.

W dwóch braci, Smoke'a i Stacka, wcielił się etatowy aktor filmów Cooglera (Adonis Johnson z "Creeda" i Killmonger z "Czarnej Pantery") Michael B. Jordan, który niuansuje obu odgrywanych przez siebie bohaterów na tyle dobrze, że trudno się pomylić co do tego, którego z nich widzimy akurat na ekranie. Sammiego zagrał debiutujący Miles Caton, chłopak obdarzony znakomitym głosem, który większość bluesowych kawałków wykonał i zaśpiewał samodzielnie. Miło było też zobaczyć na ekranie Delroya Lindo w roli starego harmonijkarza - dobrze wiedzieć, że wciąż żyje, pamiętam go bowiem jeszcze z "Krwi bohaterów" z 1989 roku, a już wtedy miał swoje lata.

Jest w "Grzesznikach" sporo drugoplanowych postaci o wyrazistej tożsamości, jest znakomita ścieżka dźwiękowa rozpięta między afroamerykańskim i irlandzkim folklorem a ciężkim metalem pojawiającym się w najostrzejszych scenach. Jest umiejętna zabawa kolorystyką i wizualne dopieszczenie. Jest jedna absolutnie magiczna scena, nieprzekładalna na żadne inne medium, w której muzycy i tancerze z różnych epok wirują w przekraczającym granice czasu i przestrzeni spektaklu. Jest pomysłowa i oryginalna opowieść o kulturowym dziedzictwie, która ściera się z fabularnym absurdem i szaleństwem. Jest nawet siedemnaście zakończeń, z czego przynajmniej połowa dobra (nie polecam opuszczać kinowej sali od razu po rozpoczęciu napisów końcowych).

W ogóle w "Grzesznikach" jest dużo wszystkiego i to jest okej. Poskładanie tylu niepasujących do siebie elementów w sensowną całość to bowiem nie lada sztuka, a zrobienie z tego wszystkiego bardzo dobrego filmu na wielu poziomach to już zupełnie imponująca sprawa. Coogler po zrealizowaniu kilku franczyzowych blockbusterów poszedł na swoje i póki co wychodzi to widzom na dobre. Jest takie zawołanie w środowisku bluesowych tancerzy, które pasuje jak ulał do mojego oczekiwania na kolejne projekty amerykańskiego reżysera: więcej bluesa!

Adam Horowski

  • "Grzesznicy"
  • reż. Ryan Coogler

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025