Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Modlitwy do Boga Wojny

Wtorkowy koncert Vader w klubie Blue Note miał szczególny charakter. Po pierwsze, zespół właśnie powrócił do Polski po wielu koncertach w całej Europie. Po drugie, na początku miesiąca premierę miała jego nowa płyta. Po trzecie, Poznań zawsze był jednym z miast, w których załoga Petera witana jest piekielnie gorąco...

. - grafika artykułu
fot. materiały prasowe

Lipiec i sierpień - europejskie festiwale. Wrzesień - tournée po Rosji. Październik - wielka trasa po Azji z przystankiem w Japonii, Chinach i na Tajwanie. Do czasu wydania najnowszego albumu "The empire" weterani polskiego death i thrash metalu nie próżnowali. Teraz tym bardziej nie mają zamiaru tego robić. W końcu koncert w stolicy Wielkopolski to zaledwie pierwszy z kilkunastu zapowiedzianych w ramach polskiej trasy promującej nowy krążek. Jak premierowe utwory sprawdzają się w wersji koncertowej? Czy mogą konkurować z największymi przebojami grupy? I czy po trzydziestu trzech latach nieprzerwanego grania Vader wciąż ma ten demoniczny błysk w oku?

Wejść w chrystusowy wiek z takim impetem to wielka sztuka. Przyznam się bez bicia, że kiedy tylko rozległo się niepokojące preludium wieszczące rychłe rozpoczęcie koncertu, momentalnie zapomniałem o poprzedzających go występach Infernal War i Insidius. Cóż, mimo że częstochowianie grają już prawie dwadzieścia lat, a kapela z Olsztyna debiutowała na samym początku lat dziewięćdziesiątych, to w ich muzyce wciąż nie ma tego, czym Bóg Wojny tak hojnie obdarzył Vader, rozpoczynający show od miażdżącej introdukcji "Wings", otwierającej pamiętny album "Litany".

Jednak trzęsienie ziemi miało dopiero nadejść. Z całą stanowczością zapoczątkował je pełen firmowych zagrywek "Angels of steel" z nowego albumu. Już ten utwór jednoznacznie pokazuje brzmienie charakteryzujące płytę, umiejscowione gdzieś pomiędzy najostrzejszymi dokonaniami Motörhead podkręconymi do maksimum a wczesną dyskografią Slayera. Tak jak obiecywali muzycy, na najnowszym materiale powracają do swoich thrash metalowych początków. To oznacza mniej morderczych blast beatów na rzecz charakternych riffów. Przykładem tej zmiany środka ciężkości był motoryczny walec "Prayer to the god of war", zagrany tuż po doskonale znanych, bezbłędnych szlagierach "Triumph of death" i "Silent empire".

Jazda bez trzymanki trwała przez długi czas. W końcu zarówno "Crucified" z debiutanckiego "The ultimate incantation", jak i młodsze o prawie dekadę "Xeper" nie pozwalają nawet na chwilę wytchnienia. Wraz z końcem piekła, które rozpętały pod sceną "Go to hell" i "Kingdom", Vader odpalił kilka ogłuszających bomb z premierowego materiału, przedzielonych old schoolowymi hymnami "Dark age", "Vicious circle" i "Carnal".

Zabrzmiał "The army-geddon", w którym Marek Pająk wspina się na wyżyny technicznych umiejętności. "Iron reign" przypominający Judas Priest na sterydach, siłą riffu zmiatający co najmniej pół nowego albumu Metalliki. Wreszcie złowieszczy, speed metalowy "Parabellum", który udowodnił, że odrażający klimat spod znaku "death" Peter, Spider, Hal i Stewart mogą na chwilę zarzucić, wychodząc z tego bez jakiegokolwiek szwanku. Imperium Vader rośnie w siłę. "The empire" to płyta, która świetnie sprawdza się na scenie i ma na tyle mocnych stron, by spokojnie zaliczyć ją do najdoskonalszych polskich albumów metalowych 2016 roku. Gra o tron właśnie została skończona.

Sebastian Gabryel

  • Vader
  • Blue Note
  • 22.11