Krzysztof Varga, pisarz i krytyk związany z "Newsweekiem" a wcześniej "Gazetą Wyborczą", nie pierwszy raz przeprowadza zmasowany atak na zepsutą kulturę Zachodu. W ubiegłym roku, w "Ostrygach i kamieniach", za cel obrał sobie skomercjalizowaną turystykę, która wdarła się nawet do francuskiej Normandii. Nieco wcześniej z kassandrycznym optymizmem spoglądał w przyszłość w "Dzienniku hipopotama". Trzeba jednak pamiętać, że świadomość przemijania świata jaki narrator zna (jak również przemijania samego narratora) silna była już w rywalizującej o Nike w 2002 roku "Tequili". Nic nowego pod słońcem.
"Śmiejący się pies" jest monologiem wypowiedzianym. Jak na przykład "Upadek" Alberta Camusa. Wypowiedzianym do psa. Historia literatury zna przypadki, gdy błahostka prowadziła do oceanicznie głębokich wynurzeń - choćby wynurzona z herbaty magdalenka. W tym akurat przypadku właściwym bodźcem dla bajarza okazuje się niepokój psa, który jakiś czas temu zwęszył w okolicy suczkę mającą cieczkę. Teraz podczas każdego wyjścia wyrywa się, ponieważ rozpiera go szaleństwo seksualne. A stąd już blisko narratorowi do opowieści na temat "katastrofy życia osobistego". Nienawiść do suczki-wichrzycielki przypomina mu o byłej żonie, Elwirze, do której jakiekolwiek uczucia wygasiły już dawno hydroksyzyna, relanium i estazolam. Przypomina mu o własnej seksualności, z której zrezygnował już jakiś czas temu, zanim jeszcze seksualność zrezygnowała z niego. Z ulgą zastąpił ją lekomanią uprawianą świadomie i z satysfakcją. W końcu monolog prowadzi do Tomasza, jedynego przyjaciela bohatera. Podobnie jak on starzejącego się, w innej jednak sytuacji życiowej - z żoną i zepsutym przez internet synem. Tomasz w kryzysie wieku średniego wikła się w beznadziejny romans z o wiele młodszą śpiewaczką operową Zosią. Nietrudno się domyślić, że próba zagarnięcia cudzej młodości wiedzie Tomasza do katastrofy, której skutkom będzie musiał przeciwdziałać narrator.
Jeszcze trochę w temacie opowiadającego spowinowaconego poprzez tabletki i frustrację z bohaterem Houellebecqa (niejednym!). Varga puszcza do nas zresztą oko, przywołując "Serotoninę" jako rekwizyt. To inteligent w średnim wieku, redaktor wydawnictwa specjalizującego się w literaturze klasycznej, sfrustrowany i rozczarowany, znudzony wszystkim. "Interesowało mnie wyłącznie żonglowanie dawkami leków uspokajających, przeciwbólowych i nasennych", twierdzi. Interesuje go ponadto piesek, który okazał się jego najwierniejszym towarzyszem. Miał jedną zasadniczą zaletę - nie był człowiekiem.
Redaktor Borsuk, bo tak brzmi jego godność, to przegrany inteligent, który dał się uwieść transformacyjnej iluzji. Uwierzył, że należy mu się więcej i to więcej otrzyma. Niestety wyszło jak wyszło - młodość minęła, uznania nie zdobył, skończył jako redaktor książek, których nikt nie czyta ("redaktor wie wszystko, ale niczego nie doświadcza"). Na szczęście, jak bohaterowie Houellebecqa, nie musi specjalnie martwić się o byt. Ale ta współczesna kultura! To artystowskie środowisko Elwiry (byłej żony) - artyści multimedialni, lewacy uwodzący Marksem studentki, pozerzy, odtwórcy. I do tego wszyscy wciągają. Dosłownie wszyscy: amfetamina, mefedron, kokaina dla wybranych. Na domiar złego filmy Godarda. Winka chilijskie. Równie paskudni co hipsterzy są drobnomieszczanie oderwani od kultury, którzy zwracają się ku niej dopiero po zakupie wszystkich sprzętów RTV i AGD. Narrator ocieka jadem i odnajduje olbrzymią radość w wytykaniu miałkości intelektualnej swoich wyimaginowanych, chocholich wrogów. A pies nie protestuje gdy pan uświadamia go, że świat zmierza ku zagładzie, a on znajduje na to dowody. Choćby w nienażartym konsumpcjonizmie i mieście pochłaniającym prowincję. Wrogość jest interklasowa - ci, którzy nie wciągają (a wciągają wszyscy) walą małpki, jedzą kebaby. Nikt nie sprząta po psie. "Przyszłość będzie koszmarem, o jakim żadnemu z nas się jeszcze nie śniło, nawet w najbardziej delirycznym śnie" - zaznacza.
Monolog wygłaszany do psa (który nie odpowie, ale zamerda ogonem), to forma sprzyjająca malkontenctwu, na dłuższą metę męcząca. Tak jak znajomi, którzy gadają zbyt dużo. Albo wujkowie, którzy tylko wspominają jak było kiedyś, a teraz to nie ma. Nie ma? Ale skąd! Jest wszystkiego nadmiar, przez co wszystkiego można mieć dosyć. "Śmiejący się pies" to książka, która choć jest w pewnych kwestiach zbliżona do "Serotoniny", pozbawiona jest jej rozmachu fabularnego. W zasadzie niewiele się tu dzieje, co jest wewnętrznie spójne - sam opowiadający daje do zrozumienia, że nie miał nigdy ciągot literackich. To po prostu ironiczny portret zblazowanego inteligenta i kilku bliskich mu osób, a ponadto rzut okiem na przemiany kulturowe w ostatnich dekadach. Momentami pachnie Waldemarem Łysiakiem, ale antykościelnie, bez skrętu w prawo i ze sporą dozą autodystansu. Vargę ratuje błyskotliwy humor, co nie zmienia faktu, że jego bohater wygłasza sporo ironicznie boomerskich uwag, które najzwyczajniej nudzą. Nikt nie powiedział jednak, że przepracować traumę weryfikacji inteligenta przez wolny rynek będzie łatwo.
Oryginalność tej książki polega na figurze psiego powiernika, który jest tu fabularnym adresatem "jojczeń" narratora. Szczera relacja człowieka z psem ukazana została jako jedyny pewnik w życiu, które lepiej przespać niż przeżyć. Ten zwrot ku naturze jest jednocześnie bardzo budujący, jak i przybijający, bo jedna egzystencja ludzka z reguły może pomieścić wiele psich. "Największym osiągnięciem psów jest to, że łącząc swój los z losem ludzi, nie stały się ludźmi" - zaznacza narrator. Mimowolna antropomorfizacja okazuje się jednak nieunikniona. A co z dehumanizacją na życzenie? Ile w tym celu trzeba pieścić receptory GABBA i histaminowe? No i kto pod naszą nieobecność zajmie się wszystkimi pieskami świata?
Jacek Adamiec
- Krzysztof Varga, "Śmiejący się pies"
- Wydawnictwo Czarne
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025