Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Gość w dom, muzyka w dom

Poznańscy filharmonicy w tym sezonie goszczą kolegów z Berlina - artyści Filharmonii Berlińskiej koncertują w Poznaniu w roli solistów. Po skrzypku Danielu Stabrawie i altowioliście Amihaju Groszu na występ w Poznaniu zawitał klarnecista Wenzel Fuchs.

. - grafika artykułu
Wenzel Fuchs i Łukasz Borowicz, fot. materiały prasowe

Wenzel Fuchs pochodzi z Austrii i już podczas studiów współpracował z wiedeńskimi orkiestrami. Został nawet - i to w wieku 19 lat! - solistą orkiestry tamtejszej Volksoper, a później ORF Radio-​Symphonieorchester. Od 1993 roku klarnecista jest solistą Filharmonii Berlińskiej, jednej z najbardziej prestiżowych orkiestr świata. Wykonuje także muzykę kameralną i kształci młodych muzyków na uniwersytecie Mozarteum w Salzburgu oraz w ramach Akademii Karajana działającej przy berlińskiej Filharmonii.

Fakty biograficzne mówią o muzykach wiele, lecz nie pokazują one, jakimi naprawdę są artystami. Fuchs zaprezentował się na poznańskiej scenie w najlepszym stylu i jego grze powinniśmy oddać głos. Ogromna swoboda i stylistyczne wyczucie łączyły się z perfekcyjną znajomością fachu. Klarnet to specyficzny instrument, ponieważ różnice brzemienia są ogromne w zależności od rejestru, czyli wysokości dźwięku. Dolny rejestr klarnetu jest ciemny, potrafi brzmieć mrocznie lub słodko. W środkowym możemy znaleźć i delikatność, i już charakterystyczne ostrzejsze brzmienia górnego rejestru. Najwyższe dźwięki brzmią już zupełnie ostro, a odpowiednio potraktowane nawet piskliwie. Nie dziwi zatem, że wielu kompozytorów i jazzmanów eksperymentuje właśnie z tym instrumentem. Fuchs wykonał Koncert klarnetowy A-dur Mozarta, a więc dzieło, w którym nie ma miejsca na zabawę barwą instrumentu i wydobywanie coraz to ciekawszych lub ekstremalnych brzmień. Mimo to znalazł on miejsce na modyfikowanie barwy i pokazał jakie możliwości daje ten instrument dobremu muzykowi. Dodajmy do tego szeroki zakres dynamiki, zwłaszcza w piano zwyczajne oznaczenie "cicho" może mieć wielostopniową gradację i dawać dużo więcej możliwości wykonania niż się pozornie wydaje. 

Orkiestra Filharmonii Poznańskiej pod batutą Łukasza Borowicza dopasowała się do solisty i podążała za jego interpretacją. Koncert Mozarta stał się bardzo satysfakcjonującym doznaniem i w pełni zasłużenie został owacyjnie przyjęty. Orkiestra kontynuowała dobrą passę po przerwie w IV Symfonii XX-wiecznego kompozytora Bohuslava Martinů. Czech jest postacią prawie nieobecną w repertuarach i okazuje się, że zupełnie niesłusznie. Za życia (zmarł w 1959 roku) kilkakrotnie dostąpił sukcesów, ale na ich drodze stawały dramatyczne wydarzenia ubiegłego stulecia. Z Czech przeniósł się do Paryża, z którego uciekł do Stanów Zjednoczonych po ataku hitlerowskich Niemiec na Francję. Do Czechosłowacji nie wrócił. W latach 50. dzielił czas między Europę i USA, a zmarł w Szwajcarii. Pomimo zamówień kompozytorskich i pracy dydaktycznej przez wiele lat borykał się z biedą. Nie przeszkodziło mu to być bardzo twórczym i oryginalnym kompozytorem. Zafascynował się neoklasycyzmem i jazzem, łącząc różne stylistyki. 

IV Symfonia to dzieło szczególne, a jego intrygującą interpretację opowiedział słuchaczom Łukasz Borowicz. Dzieło powstało w 1945 roku, a w trakcie jego powstawania zakończyła się II Wojna Światowa. Pierwsza część IV Symfonii to kolorowa, dynamiczna reminiscencja wspomnień sprzed wojny i ojczystego kraju; przebijają się w niej nawet czeskie tańce. Druga z kolei nie pozwala zapomnieć o dziejącym się wówczas koszmarze - dominują bojowy nastrój i agresywne akompaniamenty smyczków. Trzecia część to niepokojąco-oniryczna fantazja. Gdyby przełożyć ją na sen, byłby to ten, który nie jest koszmarem, ale po przebudzeniu towarzyszy nam dziwne uczucie, że stało się coś niedobrego... Finał jest przejściem od dramatu do radości, jak przejście od wojny do pokoju 8 maja 1945. Choć sam kompozytor był zdania, że muzyka nie zawiera w sobie znaczeń, można w IV Symfonii odnaleźć historię tego wyczekiwanego momentu. Jest ona też interesująca czysto muzycznie. Brzmi bardzo jasno, Martinů korzysta w ogromnej ilości z wysokich rejestrów, dużą rolę odgrywają w niej instrumenty dęte. Choć kompozytor był neoklasykiem, nie brakuje w niej elementów stricte współczesnych. Wyróżnia się także istotną partią fortepianu, która znacząco wzbogaca koloryt brzmieniowy dzieła.

Wspomnieć jeszcze należy o Uwerturze słowiańskiej op. 61 Borysa Latoszynskiego, która pod batutą Anastasii Vrublevskiej otworzyła koncert. Uwertura inspirowana jest folklorem Ukrainy i Karpat, nie brakuje jej patosu i potężnych symfonicznych brzmień w duchu późnego romantyzmu. Latoszynski jest uznawany za jednego z najważniejszych ukraińskich kompozytorów. Tworzył w okresie socrealizmu, który krępował mu ręce, bo kompozytor twierdził, że najchętniej pisałby jak... wielki awangardzista Arnold Schönberg.

Reasumując, doskonały Mozart i interesujące odkrycia wypełniły trzeci już koncert z serii Filharmonicy Berlińscy w Filharmonii Poznańskiej. Na tym właśnie polegał sukces wieczoru - w końcu lubimy najbardziej te melodie (kompozytorów), które znamy najlepiej, zwłaszcza gdy czasem przeplata się z nimi nowa "ulubiona melodia".

Paweł Binek

  • Filharmonicy Berlińscy w Filharmonii Poznańskiej
  • Aula UAM
  • 22.04

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022