Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Cybermelorecytacja w sile wieku

"Cyberiada", czyli fantastyczna opera komiczna w trzech aktach Krzysztofa Meyera, czekała na polską premierę aż 43 lata.

Cyberiada w Teatrze Wielkim, premiera 25.05. Fot. K. Zalewska - grafika artykułu
Cyberiada w Teatrze Wielkim, premiera 25.05. Fot. K. Zalewska

Trurl i Klapaucjusz, dwaj wybitni, nieustannie ze sobą konkurujący konstruktorzy, przechadzają się po kartkach "Cyberiady" Stanisława Lema właściwie ramię w ramię. Z kawałka materii są w stanie ulepić wszystko. Wędrówka pomiędzy oddalonymi o lata świetlne planetami czy epokami przychodzi im z łatwością. Budują maszyny, które budują maszyniszcza, które budują maszyniska, które budują maszyniątka...

Podobnie szkatułkowy charakter został zachowany w operze, do której kompozytor Krzysztof Meyer wybrał i w której trafnie połączył kilka opowiadań z cyklu. Na dobry początek mianował samego tylko Trurla naczelnym konstruktorem-bohaterem swego dzieła, przechrzciwszy go uprzednio na nieco przyjaźniej układającego się w dykcji operowych śpiewaków Trulla. Zaraz potem postanowił upiększyć płeć niektórych postaci, ale proszę nie spodziewać się melodyjnych, lirycznych arii. Bohaterowie "Cyberiady" nie porozumiewają się klasycznym śpiewem: charakterystyczna melorecytacja, podkreślająca prozodię języka polskiego to główna cecha wypowiedzi muzycznych w spektaklu. Artyści Teatru Wielkiego w Poznaniu radzą sobie z nią różnie.

Osoba Trurla-Trulla, poza samym imieniem, dość znacznie różni się od Lemowego pierwowzoru. I nie mam tu na myśli niezgodności libretta z fabułą książki, a ogólne wrażenie, charakterystykę postaci. Operowy Trull zdaje się być nieco przelękniony i zagubiony w swoim kosmosie. Brakowało mi twardo stąpającego po każdej materii i do bólu roszczeniowego konstruktora, który potrafi zmusić atomy do bezwzględnego posłuszeństwa. Wojciech Śmiłek wcielając się w rolę Trulla niestety sprawił mi zawód, ponieważ wyraźny trud stanowiło dla niego odrzucenie operowego bel canto na dalszy plan. Również w kilku innych głosach artystów rozbrzmiewała tęsknota za arią z prawdziwego zdarzenia. W przypadku Trulla jednak do tego stopnia, że jako jedyny zmusił mnie do śledzenia wyświetlanego tekstu, mimo że posługujemy się przecież tym samym językiem. 

Natomiast pośród drugoplanowych ról wyróżniło się kilka niezwykle barwnych postaci. Uznanie należy się Chytrianowi (Tomasz Mazur), który w całej tej opowieści bawił się bodaj najpyszniej ze wszystkich. Teatralna kreacja tego, wydawać by się mogło, najmniej istotnego spośród występujących w spektaklu konstruktorów, godna jest najlepszych bajek na dużym ekranie. Podobnie chylę czoła Jego Królewskiej Mości Mandrylionowi Największemu (Markowi Szymańskiemu), bo choć z niego sknera i tyran nie z tej ziemi, to przekonujący, aż miło patrzeć. I słuchać - doskonale odnajdywał się na płaszczyźnie tej specyficznej cybermelorecytacji, z którą poradził sobie najlepiej ze wszystkich śpiewaków. 

Orkiestrze, z dyrygentem Krzysztofem Słowińskim na czele, sprezentował kompozytor twardy orzech do zgryzienia. Trudno mi sobie wyobrazić, jakie obrazy podsuwają umysły instrumentalistom po spędzeniu całego spektaklu w operowym kanale, jak w środku głowy, pełnej tłukących się, hałaśliwych myśli. Z perspektywy widza natomiast muzyka doskonale ilustruje akcję sceniczną, a garść perkusyjnych efektów specjalnych i szczypta instrumentalnej retoryki wymiernie potęgują sceniczny przekaz. 

Zważywszy na kompozytorskie trendy panujące w polskiej muzyce w czasach powstawania opery (koniec lat sześćdziesiątych, czyli serce drugiej awangardy), właściwie nie wiadomo, czego się po takiej premierze można spodziewać. I tu zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona, bo choć dzieło Krzysztofa Meyera liczy sobie już przeszło cztery dekady, również w warstwie muzycznej wciąż jest świeże i aktualne. Kompozytor hojnie namalował orkiestrowe możliwości na fabularnych emocjach: od punktowych, poodrywanych atomów dźwięków, poprzez przywodzący na myśl jazzowy klimat bernsteinowskich podwórek z West Side Story, aż do kosmiczno-symfonicznego chaosu.

Twórcy spektaklu, puściwszy wodze fantazji, zostawili żyzne pola również na rozkwit wyobraźni słuchacza. Pomysłowa scenografia i fenomenalne kostiumy spajają spektakl, nadając mu oryginalny kształt. Można również odnieść wrażenie, że muzyka została napisana do tej właśnie konkretnej reżyserii. W wielu miejscach bowiem choreografia niezwykle trafnie koresponduje z intencjami warstwy dźwiękowej. Nie sposób pominąć tu awansu fascynującej w swoim bogactwie grupy perkusyjnej na deski sceny - wirtuozi wszelkiej maści międzygwiezdnych przeszkadzajek stanowili istotny element inscenizacji. Również ogromne wrażenie wywarli na mnie akrobaci powietrzni. Raz genialnie prostym zabiegiem imitują wędrówkę przez kosmos, to znów w czarujący sposób łamią, wydawałoby się, wszelkie prawa fizyki, stanowiąc przepiękne uzupełnienie przedstawienia.

Moim głównym, najbardziej pozytywnym wrażeniem ze spektaklu jest to, że jako widz poczułam się naprawdę dopieszczona. Zadbano o mnie do najmniejszego szczegółu - zarówno w kwestii scenografii, reżyserii jak i, nie zdziwię się, doborze najmniejszych guzików kostiumów. Cenię bardzo, gdy nie wszystko na scenie jest podane na tacy czy wskazane palcem. Nie zabrakło w inscenizacji subtelnego humoru, obok tego, który - naturalnie - zapisał Lem w swoich opowiadaniach. Na deskach Teatru Wielkiego podczas premiery działo się dużo; w scenicznej "Cyberiadzie" plany mnożą się i krzyżują, zachęcając uważnego obserwatora do zagłębienia się w drugotorowe wydarzenia. A przy tym wszystkim - jest porządek w tym chaosie, widz się nie gubi, fabuła wciąż jest łatwo uchwytna. 

Bardzo bym sobie życzyła widzieć "Cyberiadę" również na afiszach przyszłego sezonu artystycznego, choć lwia część poznańskiej publiczności stroni niestety od pozycji repertuarowych niepodpartych wieloletnią tradycją. "Bądź mi tedy zdrów, przyjacielu, i nadal ukrywaj przed światem prawdy, zbyt dlań okrutne, dla niepoznaki między bajki je wkładając" - padają ze sceny słowa. Fakt, opera w końcu rządzi się własnymi prawami i zawsze pozostanie raczej areną dla mniej lub bardziej lirycznych opowieści o miłości. Warto jednak przekonać się, co spomiędzy tych bajek wyziera. I niech wyziera, bo ważne i dobre.

Magdalena Lubocka

  • CYBERIADA - fantastyczna opera komiczna w trzech aktach
  • Teatr Wielki w Poznaniu
  • muzyka i libretto: Krzysztof Meyer
  • na podstawie cyklu opowiadań Stanisława Lema
  • premiera poznańska: 25.05