To był chyba jeden z najbardziej zaskakujących koncertów na jakich byłam w tym roku. Konkurować może z nim chyba tylko występ Zbyszka Wodeckiego z Mitch&Mitch na OFF Festivalu, lecz z zupełnie innych powodów. Wodecki zaskoczył muzycznie, niektóre piosenki z jego debiutanckiej płyty chodzą mi po głowie do dziś. CocoRosie zaś - całą oprawą koncertu. Wciąż mam wątpliwości, czy pisać o tym wydarzeniu "koncert" czy "performance".
Flet, pidżama i pas do pończoch
Po przekroczeniu progu Sali Wielkiej CK Zamek wzrok od razu uciekał w kierunku sceny, która wyglądała dość zaskakująco... Sznurki z rozwieszonym praniem, kostium klowna, pidżamy, koszule nocne, pasy do pończoch, do tego toaletka z ogromnym lustrem, a obok tego wszystkiego harfa, różne syntezatory, bębny, dzwonki, flety i inne dziwy. Trzeba przyznać, że nie była to standardowa scenografia. Gdy na scenie pojawiły się Bianca i Sierra na ekranie za nimi ruszyła projekcja obrazów, które stanowiły ilustrację i uzupełnienie tego, co działo się na scenie. Dodatkowo nakładały się na nie rejestrowane na żywo podczas koncertu widoki ze sceny, głównie twarze artystów, prześwietlone, w różnych kolorach, przenikające się z obrazami natury.
Od strony muzycznej siostry poradziły sobie bardzo dobrze. Śpiewająca (momentami wręcz wyjąca) Sierra świetnie współbrzmiała z Biancą, która rapowała, zajmowała się melorecytacją lub śpiewem, który w jej przypadku trudno nazwać w ten sposób. Przez cały koncert siostry Cassidy akompaniowały sobie na wszystkich zgromadzonych na scenie instrumentach: Sierra głównie na syntezatorach i harfie (zrobiła na mnie spore wrażenie!), zaś Bianca - na różnego rodzaju fletach i piszczałkach. Wokalnie wspomagała je jeszcze jedna osoba - można by rzec "szara eminencja" na scenie, beatboxer. Jego głos wprowadzał w drżenie całą Salę Wielką, szczyt swoich możliwości pokazał podczas solówki w przerwie koncertu. Publiczność była zachwycona, nie mogła do końca uwierzyć, że to co można było usłyszeć, to zasługa jednego człowieka.
Alicja, Pierrot i Czarnoksiężnik z Krainy Oz
W czasie koncertu pytania po co sznur z praniem i wielkie lustro pomału znikały, bo te wszystkie elementy scenografii okazały się potrzebne. Siostry zdejmowały ze sznura stroje, które miały ochotę założyć i odwieszały te, które były im akurat niepotrzebne. Na twarzach dorysowywały łzy ściekające po policzkach, piegi i coraz to większe usta. Na głowach pojawiały się opaski i doczepiane włosy. Na twarz zakładały błyszczące maski..
Atmosfera magiczności i dziwności przenikała całą salę. Patrząc na scenę miałam wrażenie, że każdy utwór to inna bajka - dla dorosłych oczywiście. Widziałam "Alicję w Krainie Czarów", przez długi czas "Pierrota". "Czarnoksiężnik z Krainy Oz" również zagościł na scenie przez chwilę, a wraz z mieniącą się maską, którą założyła Bianca przenieśliśmy się w świat "Baśni z tysiąca i jednej nocy".
Siostry Cassidy, wychodząc na scenę, przestają być Sierrą i Blancą, stają się Coco i Rosie. I kompletnie zatracają się w świecie, który same wykreowały.
Mimo że utwory - na płycie wykonywane w duecie z Antonym Hegarty - zostały przearanżowane w taki sposób, by siostry mogły zaśpiewać je samodzielnie, odczułam brak Antony'ego. I pod względem muzycznym to mój jedyny zarzut. Spotkałam się też z opinią, że koncert był męczący i zbyt intensywny. Być może to prawda, ale z drugiej strony trudno było spodziewać się po CocoRosie zwykłego i mało angażującego występu. Jedyne czego życzę sobie i innym wielbicielom twórczości duetu to by następnym razem przyjechały do Poznania z Antonym Hegarty.
Magdalena Brylowska
- Koncert duetu CocoRosie
- 9.09
- Sala Wielka CK Zamek