BIENNALE SZTUKI DLA DZIECKA. Twój głos ma znaczenie

Nigdy nie jest aż tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej. Organizatorzy Biennale nie boją się oceny i zapraszają widzów powyżej 16 roku życia do wypełnienia krótkiej ankiety. Badanie zajmuje tylko kilka minut, a gwarantuje rozwój wydarzenia. Mam nadzieję, że skrzynki do których można było je wrzucać są pełne. Ale jeśli ktoś jeszcze nie odpowiedział na te kilka pytań, wciąż może nadrobić zaległości. O tutaj: biennale2025.webankieta.pl.
Życie
Co zobaczyłam w tym roku na Biennale i dlaczego wybrałam właśnie te propozycje? Swój tegoroczny udział rozpoczęłam "U-rodzinami". Bo to premiera, bo interesuje mnie teatr dla najmłodszych, bo w końcu cenię to, co robi Hanka Bylka-Kanecka. Bo wciąż odkrywam w teatrze dla dzieci moc ruchu. To, jak wiele za pomocą mniej lub bardziej skomplikowanych figur można przekazać.
Bohaterem "U-rodzin" jest każdy z nas. To bardzo miłe uczucie. Mały, duży, ten, który na spektaklu wtula się w ramiona mamy, ale również i ten, który ledwo pamięta jeszcze zapach swojej, bo niestety już dawno nie ma jej obok. To taneczna laudacja na cześć kobiet, w których drzemie ogromna siła. "U-rodziny" świętujemy w niewielkim (ale dającym komfort) kręgu, obok siebie. W centrum pojawiają się Janusz Orlik - autor kilkudziesięciu choreografii tańca współczesnego, który od ponad dwudziestu lat jest członkiem brytyjskiego Vincent Dance Theatre oraz związana od wielu lat z Teatrem Dada von Bzdülöw, jednym z pierwszych w Polsce zespołów teatrów tańca, Anna Steller.
Bylka-Kanecka całość wymyśliła sobie tak, by połączyć publiczność z artystami... pępowiną, która umożliwia wymianę tlenu i składników odżywczych pomiędzy matką a dzieckiem. W Scenie Wspólnej były to grube, poskręcane, jutowe liny (odpowiednio jasna i ciemna, ozdabiały ją wstążki w różnych odcieniach czerwieni i różu), którymi przepływały informacje, uczucia. Wszystko to, co może być potrzebne i pomocne w tym, żeby przypomnieć sobie jak to było kiedyś, zanim pojawiliśmy się na świecie. By przypomnieć sobie (albo raczej pamiętać) jak wiele wciąż - choć jesteśmy już odrębnymi bytami, wszystkich nas łączy. Mamy z synami i córkami. Ale też po prostu nas - ludzi. W końcu wszyscy zaczynamy w tym samym punkcie.
Orlik ze Stellar pływali w powietrzu. Nurkowali w bezkresie. Sceny były uporządkowane (choć przebieg ciąży trudno przewidzieć), mikrochoreografie sugestywne, mniej lub bardziej skomplikowane, rozdzielające i odzierające, ale też otulające. Czule i delikatnie Bylka-Kanecka rozpoczęła i skończyła tę opowieść o narodzinach. Czasem ciała tancerzy się dotykały, innym razem oddalały. Byli jednością, ale też silnymi indywidualnościami. Kreślili zarówno swoją niezależność, jak i współdziałanie. Żadne z nich jednak - do pewnego czasu oczywiście - nie opuściło okręgu. Kręcili piruety. Plątali się w pępowinie wspomnień i radości. Przeciągali linę na swoją stronę. Dobór rozwiązań choreograficznych i bardzo nienatrętna, wręcz relaksująca muzyka, nie obciążała małego widza. Bylka-Kanecka ze zrozumieniem i dbałością o ich potrzeby wypracowała koncepcję pozwalającą bardzo młodym i czasem też bardzo niespokojnym widzom doczekać części, w której również będą mogli wziąć udział w spektaklu, pobyć z najbliższymi i tancerzami na scenie.
Śmierć
Z byciem tu i teraz, z doświadczaniem cielesności - by później móc skupić się na tym, co w środku, co czujemy - zetknęli się również widzowie (te dzieciaki były jednak starsze) spektaklu Teatru Małego w Tychach. "PIES, który jeździł koleją" powstał na motywach powszechnienie znanego opowiadania Romana Pisarskiego. Spektakl rozpoczął się już we foyer. Zgromadzona tam publiczność miała znaleźć dla siebie miejsce, poczuć się swobodnie. Zwrócić uwagę na to, co i kto jest wokół niej, zamknąć oczy... Nie wszyscy znali historię Lampo, więc zespół zasygnalizował, z czym się zmierzą. Bo temat straty, żałoby i powrotu do życia bez kogoś bliskiego nie jest łatwy - nawet dla dorosłych.
Na scenie pojawiają się trzy performerki: Paulina Giwer-Kowalewska, Aleksandra Kądziołka i Judyta Pakulska. Nie zauważyłam dysproporcji w ich działaniach. Skupiły się na tym, co zapamiętały z lektury "PSA...". Nie były to imiona czy miejscowości, a nawet jeśli, nie były ważne. Bo istotę spektaklu stanowiły uczucia jakie towarzyszyły im podczas czytania tej historii. Emocje, które pojawiły się podczas lektury. Doświadczenia czy też wrażliwość dziewczyn na scenie z pewnością były różne, dzięki czemu za pomocą ruchu, tonu głosu czy tych wszystkich podprogowych przekazów, o których trudno się mówi i pisze, przekazały ból w inny sposób. Ich poczucie straty było mniejsze lub większe. Podobnie intensyfikacja prób podjęcia życia bez Lampo, który zginął pod kołami pociągu.
Na scenie tańczyły ze sobą radość, podziw i beztroska, ból i cierpienie. Każda z performerek zaprezentowała inne figury, bo w końcu każdy z nas ma prawo wszystko - tym bardziej te trudne emocje, przeżywać na swój własny sposób. O ile powtarzalności w ruchach było niewiele, o tyle w warstwie słownej duplikowanie określonych stwierdzeń potęgowało tylko ich odczuwanie. Na intensywność wrażeń wpływ miało też światło. Twórcy zdecydowali się na nierzucające się w oczy kostiumy. Artystki czuły się w nich swobodnie, nie krępowały ich ruchów i myśli... Sama pomyślałam o refleksjach na koniec dnia, dumaniu w piżamie. Korzystały tylko z drewnianych klocków (niektóre odbijały inaczej światło, wyróżniały się), z których można budować mury, płoty, domy i schrony. Można też równie szybko poskładać człowieka, jak też za pomocą jednego ruchu sprawić, że ten się rozsypie... Polecam bardzo.
Zabawa
Ostatni obejrzany przeze mnie, również taneczny spektakl "Flip-Flop", nie zahacza o tak fundamentalne zagadnienia jak śmierć czy narodziny, jednak wciąż zupełnie serio traktuje widza. Nasheeka Nedsreal & Theater o.N. zaprosili publiczność do świata kilkulatka czy kilkulatki, którzy dopiero co oswajają się z tym (choć czy z tym można się w ogóle, kiedykolwiek oswoić?) jak np. trudno się ubrać po kąpieli? To spektakl o trudnej relacji z nie zawsze współpracującymi z nami skarpetami czy długimi rękawami... Przecież z tego się nie wyrasta! I jakie to jest piękne, że choć wydaje nam się, że opanowaliśmy już jakieś umiejętności, zdarza się - tak zupełnie znienacka, że głowa utyka nam w koszulce albo zakładamy ją tył naprzód. O życiu od podszewki właśnie jest ten spektakl. O tym jak niewiele potrzeba żeby się dobrze bawić, ale też o tym, że nie należy się poddawać kiedy coś nam na początku nie wychodzi. O tym, jak wielką siłę ma wyobraźnia. A tę ma każdy z nas! Wystarczy ruszyć głową (dosłownie) i nasz świat przy odrobinie wysiłku może wyglądać zupełnie inaczej. Performerki podczas spektaklu liczyły w kilku językach (zaangażowały w to dzieci) i przypomniały, jaką siłę mają wyliczanki i rymowanki (stąd tytuł spektaklu). Postawiły przy tym na uniwersalizm języka teatru i dziecięcej wyobraźni. Niczym nieskrępowany, na naprawdę wysokim poziomie.
"Flip-Flop" to kolorowy spektakl. Bo taki właśnie jest świat. Bo czasem życie nas powyciąga i poprzeciąga (pomogły w tym kostiumy, jak te z półki na piżamy albo jogę), a innym razem otuli. I pozwoli na chwilę obserwacji (choćby przez dziurę na głowę w koszulce) zanim podejmiemy decyzję, że chcemy iść dalej, wejść bardziej... Performerki korzystały z przedmiotów często dostępnych w każdym domu. Oprócz ubrań były to duże kosze/worki na pranie czy zabawki i tunele, które dzieciaki chętnie przemierzają w żłobkach czy przedszkolach. Kiedy wskoczyły do worków (bo mieściły się tam całe) i zamieniły się w przyjazne stwory, ich oczy zaświeciły (posłużyły się zwykłymi latarkami)... Geniusz w prostocie. Podobnie jak wtedy, kiedy stały się bardzoooo długą gąsienicą. Dzieciaków do wspólnej zabawy nie trzeba było zapraszać dwa razy. To był świetny, nieprzeintelektualizowany spektakl, który zaczarował zarówno dorosłych, jak i najmłodszych widzów.
Pingwiny, muchomory
Podczas Biennale trafiłam również na dwa zupełnie różne koncerty: Pomelody (pierwszy raz zagrali na żywo) oraz "Błoto gra Błotko". O ile Pomelody od razu przekonało do siebie dzieciaki, tak zespół Błoto miał z tym problem. To było ciekawe doświadczenie, jednak czegoś więcej spodziewałam się po występie autorów "Grzybni". Pomelody w tym pojedynku (choć oczywiście nie były to żadne zawody i dla jednych nie bez powodu przygotowano Salę Wielką CK Zamek, podczas gdy drudzy grali przed Sceną Wspólną) było wygrane. Bo dzieci nie boją się tego, co znają. A z pewnością - jeśli nawet nie w ich wykonaniu, słyszały wielokrotnie takie przeboje jak choćby "Koła autobusu" czy "Pingwin".
Każdy rodzic zna Pomelody - aplikację "z różnorodną i wartościową muzyką" dla dzieci. Jej twórcy naprawdę o wszystkim pomyśleli. I rozglądając się wśród publiczności było widać, które dzieciaki z niej korzystają. Ale nawet jeśli ktoś nie znał jakiejś piosenki i towarzyszącej jej sekwencji prostych ruchów, to szybko się orientował w nowej sytuacji. Artystki z lekkością włączyły do zabawy całe rodziny (podnieśli się z krzeseł nawet Ci najbardziej oporni) - to było zaraźliwe. Na początku przestrzeń do zabawy i tańca, wspólnego muzykowania eksplorowało tylko kilkoro dzieci. Ale kiedy koncert się kończył, ledwo mieściliśmy się pod sceną. Takiego flow niestety - choć chłopaki się starały i było to widać, nie poczułam pod Sceną Wspólną. Dlaczego? Czy była to kwestia doboru repertuaru? Muzycy zdecydowali się na utwory ze swojej ostatniej płyty - "Grzybni", która przez krytyków została bardzo dobrze przyjęta. Nie jest to jednak muzyka (łącząca refleksję nad naturą) łatwa w odbiorze. Muzyka bez słów, miksująca gatunki, w żadnej warstwie nie przypominająca tych kierowanych dla najmłodszych.
Muzycy próbowali nawiązać kontakt z małymi odbiorcami - opowiadali o grzybach właśnie: prawdziwku, muchomorze, boczniaku czy shiitake. I pięknie się tak w otoczeniu drzew, na trawie słuchało o kooperacji sosen czy brzóz z grzybami, wymianie niezbędnych do życia substancji... Pięknie wpisało się to też w ideę Biennale. Ale czegoś mi tam jednak zabrakło. Może po prostu dziecięcej radości i śmiechu, do którego jesteśmy przyzwyczajeni podczas tego rodzaju wydarzeń? Chłopaki wybrały piosenki zróżnicowane stylistycznie, potencjalnie mniej lub bardziej angażujące odbiorców ruchowo. Publiczność bardzo nieśmiało (niestety tylko jej dorosła cześć, ale jednak) na koniec koncertu dała się ponieść naturze... Myślę, że pytań po koncercie było niemało, a dorosłych czekała powtórka z biologii czy filozofii. Ale może czasem warto - dla siebie i dla innych - mniejszych i większych, dla idei, wyjść z własnej strefy komfortu?
Monika Nawrocka-Leśnik
- Biennale Sztuki dla Dziecka:
- "U-rodziny", choreografia: Hanna Bylka-Kanecka, Scena Wspólna, 25.05
- Pomelody: Live - koncert, CK Zamek, 25.05
- "Błoto gra Błotko" - koncert, Scena Wspólna, 27.05
- "PIES, który jeździł koleją" Teatru Małego w Tychach, reżyseria i choreografia: Aniela Kokosza i Paulina Giwer-Kowalewska z Kolekttacz, Scena Wspólna, 29.05
- "Flip-Flop" Nasheeka Nedsreal & Theater o.N., taniec i choreografia: Nasheeka Nedsreal, Cíntia Rangel, Scena Wspólna, 1.06
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025