Jubileusz Ósemek, aczkolwiek doniosły, może nie byłby szczególnie godny uwagi, wiele teatrów działa dłużej, gdyby nie fakt, że od 50 lat zespół tworzy ta sama grupa aktorów, a to już rzecz nadzwyczajna. Drugi powód jest taki, że Ewa Wójciak, Tadeusz Janiszewski, Marcin Kęszycki i Adam Borowski przez te lata stworzyli kilkadziesiąt spektakli, z których wiele przeszło do historii polskiego teatru i obrosło legendą. Za odwagę głoszenia swoich poglądów i zakazanych treści byli wielokrotnie karani - szykanami, izolacją, inwigilacją, represjami, wykluczeniem, przymusową emigracją, a przecież przetrwali. Nie dali się zmanipulować, przekupić ani zastraszyć. Uparcie, konsekwentnie i bezkompromisowo stoją po jasnej stronie, choć beznadzieja i zatrważający brak odpowiedzi świata na ich wołanie już dawno powinny ich do tego zniechęcić.
Najnowszy spektakl Teatru, okraszony cytatem z Atlantydy Wystana H. Audena, jest rodzajem autobiografii artystycznej, ale zapewne i osobistej, bo po tylu latach na scenie trudno oddzielić życie artystyczne od życia prywatnego. Sami nazwali go podróżą. Zawarli w nim cytaty z kilku swoich ważnych spektakli: Ziemi niczyjej, Piołunu, Wzlotu, Więcej niż jedno życie..., Sabatu, Przypowieści. Niektóre fragmenty przytoczyli dosłownie, odtwarzając sceny sprzed wielu dziesięcioleci z taką pasją i z takimi emocjami, jakby tych minionych lat nie było. Wyciągnęli stare rekwizyty, założyli dawne maski.
W 1985 roku miała miejsce premiera Piołunu. Odbyła się w kościele w Mistrzejowicach, zaraz po mszy. W sferę sacrum z całą bezwzględnością wkroczyło profanum, ale nikt nie wyszedł... To jeden z najważniejszych spektakli Ósemek, wyreżyserowany przez Lecha Raczaka, dramatyczny obraz Polski początku lat 80. jak z makabrycznego snu. Po latach na scenę wrócił sąd nad Polską i żaglówka, symbol wolności, nadzieja, która płonie.
Pierwszym spektaklem zrealizowanym przez Ósemki po ich powrocie z emigracji na zachodzie Europy w 1991 roku była Ziemia niczyja, marzenie o domu, o przystani, historia o uchodźcach, emigrantach i wiecznych tułaczach. W najnowszym przedstawieniu pojawiły się rekwizyty tworzące tamtą scenografię - wielkie okna, przez które wszystko widać, ale nie można ich otworzyć, i walizki, atrybuty podróży, wędrówki, ale też ucieczki. Znowu, jak kilkadziesiąt lat temu, zagrały te same średniowieczne maski hańby, które nakładano nieposłusznym, by ich upodlić, z szaleńczego, plenerowego Sabatu z 1993 roku, zlotu dziwadeł, które przez swą inność i nieprzystosowanie do norm, zasad i systemów, niesprawiedliwych, upokarzających, krzywdzących, nie znajdują miejsca w świecie.
Nic nie wiemy na pewno to byty równoległe. Dzięki archiwalnym nagraniom wideo, na których zarejestrowano sceny ze spektakli Ósemek, owe historia i teraźniejszość dzieją się jednocześnie, obok siebie. Na filmach i w wykreowanej współcześnie przestrzeni spotykają się te same twarze, tam młode, dzisiaj dojrzałe, o wyostrzonych rysach, ale z identyczną siłą wyrazu i mimiki, które nie wyblakły, a upływ czasu jedynie uszlachetnił i uwiarygodnił dawny przekaz. Niemy krzyk Adama Borowskiego z Ziemi niczyjej wybrzmiewa dzisiaj tak samo sugestywnie, kiedy kroczy naprzeciwko samego siebie, jak własne lustrzane odbicie. Powtarza te same gesty, jakby ciało pamiętało i było na trwałe zrośnięte z tamtą historią.
Cały spektakl Ósemki mistrzowsko zespoliły nową narracją i odniesieniami do współczesności - w zgodzie z sobą, a niezgodzie ze światem wspomnieli o wielkiej literaturze rosyjskiej, przestrzegając przed ślepą nienawiścią, która nie powinna dotyczyć sztuki, licytowali zakup samolotu bojowego dla polskiego wojska, pokazując absurdy polskiej polityki. Upomnieli się w nim o wszystko to, co dla nich ważne wtedy i dzisiaj tak samo, ponieważ z perspektywy lat staje się coraz wyraźniejsze i przerażające, że problemy tego świata, które poruszali przed dekadami, okazały się nadal aktualne i nic nie wskazuje na to, by miały przestać istnieć. Zbudowali smutną opowieść o rozpadzie - wartości, wspólnoty, świata idei. O ucieczce do wolności i od wolności. O chaosie. W tym spektaklu nic, o czym chcą nam powiedzieć, nie jest przebrzmiałe i nic nie jest nowe. A najgorsze jest to, że sami sobie to robimy.
Poczucie wspólnoty, tak charakterystyczne dla całej artystycznej drogi Ósemek, wyraża się w budowie sceny nowego spektaklu, a właściwie jej braku, zabiegu, do którego artyści chętnie wracają. Akcja toczy się wśród widzów, przestrzeń anektują na równi aktorzy i publiczność, przenikając się wzajemnie i tworząc nierozerwalną całość. Powstał rodzaj kręgu, stworzony, by uwydatnić fakt, że widz nie jest biernym odbiorcą, ale uczestnikiem przedstawienia, nawet współtwórcą. To też element tej wspólnotowej idei Ósemek - tworzyć nie dla widza, ale z widzem, bo o nim, jego życiu, emocjach, klęskach i zwycięstwach jest ten teatr.
Ósemki to bezustanny ruch. Mimo ciężaru treści artyści zachowali w nim finezję i wdzięk groteskowych gestów. Ale gdyby tylko o akrobacje, gimnastykę i werwę chodziło, mogliby jedynie budzić niekłamany podziw jako senioralna trupa cyrkowych artystów. Tymczasem oni nadal mają w sobie to, co było i jest najważniejsze w ich przesłaniu - bunt przeciw nieprawościom, walkę o godność człowieka, niezgodę na poniżenie, sprzeciw wobec autorytarnej władzy i szacunek dla ideałów, w których wyrośli i którym pozostali wierni. Tym razem nie pozostawili zbyt dużo miejsca na nadzieję. Jeszcze w poprzednim spektaklu, Kafce..., ta nadzieja się tliła, teraz przygasła, bo co sądzić o świecie, który zamiast trosk i problemów ujmować, wciąż generuje kolejne? Nie milkną echa dawnych grzechów, a wciąż pojawiają się nowe.
Ósemki zaczynały od liryki (Tuwim), a skończyły na istocie rzeczy - powiedział po premierze współzałożyciel (z Lechem Raczakiem) i pierwszy kierownik zespołu Tomasz Szymański. Oby nie miał racji z tym końcem. Ale nic nie wiemy na pewno, o tym zdecydują oni sami, niezłomni wędrowcy.
Danuta Książkiewicz-Bartkowiak
- Nic nie wiemy na pewno
- Teatr Ósmego Dnia
- recenzja z 7.12
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025