Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

Piękne zakończenie

Czerwcowy wieczór, wypełniona po brzegi aula, atmosfera ekscytacji miesza się ze wzruszeniem stałym dla każdego z zakończeń - nawet jeśli przypadają one co roku. Kolejny sezon działalności Filharmonii Poznańskiej dobiegł końca, a wieńczący go koncert pamięci Wojciecha Pszoniaka - Giganci Romantyzmu - podsumował go w sposób, który zelektryzował publiczność. Czy słusznie?

Muzycy filharmonii występują na scenie. Pod sceną publiczność, za sceną ogromne drewniane organy. - grafika artykułu
fot. Antoni Hoffman

Na otwarcie - I Koncert fortepianowy d-moll op. 15 Johannesa Brahmsa. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie czekałam na ten wieczór! Przyjemnie było po raz kolejny przekonać się, jak wiele dobra, światła i pięknego brzmienia wyprowadzić może z orkiestry Łukasz Borowicz, mistrz budowania napięcia. Pod jego batutą każde crescendo, każde forte i forte fortissimo brzmiało jak przejście z jednego świata do drugiego, jak widowiskowe zakończenie starego i rozpoczęcie nowego, świeżego, zachwycającego. Nie zabrakło jednak skazy - orkiestra wyraźnie górowała nad fortepianem, a nad samą orkiestrą - sekcja waltorni. O ile w przypadku przygaszonego brzmienia fortepianu winić można za to akustykę i nagłośnienie (które na balkonie niemal za każdym razem pozostawia wiele do życzenia, zwłaszcza w przypadku koncertów na instrument solo i orkiestrę), o tyle dęte blaszane, jakkolwiek czysto by nie brzmiały i punktualnie by się nie pojawiały, zdawały się nie do końca kontrolować swój wolumen. We fragmentach, w których waltornie pomyślane zostały jako punktowy, rytmiczny akompaniament fortepianu, odwrócone zostały proporcje. W efekcie instrument solowy z roli pierwszoplanowej został przeniesiony do epizodycznej wzmianki.  Dla równowagi, niemal każde wejście dętych drewnianych (zwłaszcza w Adagio) było nienaganne - czyste, płynne, świadome i pełne wyczucia.

Zachwycająca, wymagająca technicznie i interpretacyjnie pierwsza część koncertu i jego kadencja w wykonaniu pianisty Jonathana Plowrighta wybrzmiała rewelacyjnie. Powstrzymać się od oklasków po w istocie majestatycznym Maestoso było więcej niż trudne i kolejny raz poprowadziło mnie w stronę rozmyślań - czy rygorystyczne przestrzeganie zasad filharmonijnego savoir-vivre'u na pewno w każdej sytuacji ma rację bytu? Oczywiście, priorytetem jest zapewnienie muzykom odpowiednich warunków i niedekoncentrowanie ich dźwiękowymi wariacjami na temat "nie mogę rozmawiać, jestem w filharmonii". Trudno mi jednak wyobrazić sobie zespół, który z oburzeniem przyjąłby gromkie brawa, łącznie z tymi, którymi - wedle wszelkich wytycznych - został obdarowany przedwcześnie. Muzyka klasyczna jest żywiołem - zachwycającym swoją potęgą, często wzburzonym oceanem, przez który dyrygent-kapitan brawurowo prowadzi swoją orkiestrę-załogę. Nie zawsze i nie wszyscy muszą być w stanie przyglądać się temu ze stoickim spokojem, niewzruszoną twarzą i elegancko złożonymi na kolanach, splecionymi dłońmi. Kto wie, może w (nie)dalekiej przyszłości uda nam się uchylić wiekowe wrota do doświadczania muzyki i przekonać się, że istnieje na to więcej niż jeden sposób, nawet w Filharmonii?

Po nasyconym czułością, spokojem i zatrzymaniem Adagio, część trzecia, Rondo (Allegro non troppo) kipiała od emocji. Zróżnicowana dynamika w orkiestrze i śpiewne smyczki od samego początku bardzo dobrze radziły sobie z odpowiedzialnością za wprowadzenie głównego tematu i wszystkich jego odsłon. Jonathan Plowright to pianista zaklęty w czasie. Nie nazwałabym go wielkim eksperymentatorem, ale też w żadnym momencie koncertu nie odczuwałam potrzeby jakiejkolwiek zmiany w jego interpretacji (a przyznam, że obawiałam się jej dość mocno - ów koncert Brahmsa jest mi bardzo bliski, zwłaszcza w dwóch wykonaniach, w których od lat się zasłuchuję - Krystiana Zimermana i filharmoników berlińskich pod batutą sir Simona Rattle'a oraz Dubravki Tomšič i słoweńskiej orkiestry symfonicznej pod batutą Antona Nanuta). Plowright potraktował Brahmsa z dużą świadomością i wyczuciem dla symfonicznego charakteru koncertu. Żałuję, że nie było mi dane wyłapać wszystkich dynamicznych niusansów (ze względu na wspomniane już, przygaszone brzmienie, które docierało na balkon), niemniej jednak bis w postaci Nokturnu B-dur, op 16 nr 4 Paderewskiego wynagrodził mi wcześniejsze akustyczne niedostatki. Fortepian solo brzmiał już zupełnie inaczej, dużo bardziej wyraziście, jasno, klarownie. Piękne zakończenie w tempie nostalgicznego rubato.

Zgodnie z zapowiedzią Łukasza Borowicza, część druga pomyślana została w zgoła odmienny sposób - po emocjonującym (i emocjonalnym) Brahmsie przyszedł czas na wycofanego i "wychowanego w ciszy" Brucknera. Jego IV Symfonia Es-dur zwana symfonią romantyczną  to baśniowa podróż w głąb natury. Na każdym z jej czterech etapów zaznajomieni zostajemy z innym jej obliczem - od harmonijnego i pogodnego, do burzliwego i pełnego grozy. Charakteryzujący muzykę romantyczną rozbudowany aparat symfoniczny umożliwia malarstwo dźwiękowe, które również i tego wieczoru było słyszalne. Nie było w tym przesytu, nie miał miejsca przerost formy nad treścią, nawet sekcja dęta blaszana zniknęła (w dobrym tego słowa rozumieniu) w szeregach orkiestry i zwracała na siebie uwagę tylko wtedy, kiedy Brucker postanowił, a Borowicz pokazał, że tak być powinno. Bogactwo IV Symfonii, opierające się na umiłowaniu przyrody i boskiego porządku, opiera się na przeplataniu fragmentów ze sobą kontrastujących - kontemplacyjnych, dramatycznych, niemal euforycznych. Każdy z motywów został potraktowany z uważnością i szacunkiem, a oklaski, którymi (wreszcie!) nagrodzono artystów, mówiły same za siebie. To był dobry sezon i jeszcze lepsze jego zakończenie. Czekamy na kolejny!

Marta Szostak

  • Giganci Romantyzmu. Koncert ku pamięci Wojciecha Pszoniaka. Zakończenie sezonu
  • Jonathan Plowright - fortepian, Orkiestra Filharmonii Poznańskiej pod batutą Łukasza Borowicza
  • Aula UAM
  • 14.06

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024