Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

Nie można spoczywać na laurach

Z Tadeuszem Zyskiem, szefem i właścicielem działającego od dwudziestu lat Wydawnictwa Zysk i S-ka, rozmawia Grażyna Wrońska.

fot. A. Puk - grafika artykułu
fot. A. Puk

Ma Pan znakomite nazwisko, nie trzeba się wysilać na hasła reklamowe. Wielu autorów odpowiada na takie zachęcające zaproszenie?

Od sześćdziesięciu do stu każdego miesiąca, ale do druku przyjmujemy zaledwie kilka pozycji, które mogą liczyć na zainteresowanie czytelników i mieszczą się w naszym profilu wydawniczym. Niektórzy zazdroszczą mi intuicji, ona - owszem - ma znaczenie, ale przede wszystkim liczy się profesjonalizm, analiza rynku, no i preferencje czytelnicze. Cały czas uczę się intensywnie i chyba mogę mówić o sukcesie. Nasz roczny obrót jest porównywalny z przychodami takich wydawnictw, jak Prószyński czy Literackie z Krakowa.

Jako wydawca zaczynał Pan w 1991 roku, razem z przyjacielem Tomaszem Szponderem. Nie żal było naukowej kariery? Był Pan po doktoracie...

Filię Polskiej Akademii Nauk w Poznaniu akurat zlikwidowano i chociaż praca badawcza bardzo mi imponowała, wybrałem samodzielną drogę życiową. Nie bałem się ryzyka, chciałem się sprawdzić w zupełnie innej dziedzinie, otwierały się przecież zupełnie niespodziewane możliwości. Miałem poza tym rodzinne doświadczenia w pracy "na swoim". Mój ojciec miał piekarnię w Bydgoszczy, jeszcze w liceum prowadziłem mu księgi rachunkowe, a jak trzeba było, to z mamą i braćmi zastępowaliśmy czeladników, którzy nie stawili się do pracy. Twarde reguły prywatnego biznesu nie były mi więc obce. Poza tym już wówczas wiedziałem trochę o charakterze pracy wydawniczej, bo dorabiałem sobie w pierwszej komercyjnej oficynie, jaką był założony w Poznaniu Amber. Powodzenie przyszło szybko, ale oczywiście nie można spoczywać na laurach.

Na co Pan stawiał w ostatnich latach?

Marzyła mi się dobra polska powieść historyczna pisana współcześnie, dobrym językiem, z wykorzystaniem odkryć naukowych, o zaskakującej akcji, z elementami tajemnicy, grozy, nawet fantastyki. To wszystko łączy się w twórczości...

...Elżbiety Cherezińskiej.

Po sukcesie sagi skandynawskiej zajęła się naszymi dziejami z podkreśleniem roli Wielkopolski w średniowieczu i z tego jestem szczególnie zadowolony. Gra w kości, wielkie powodzenie Korony śniegu i krwi, a "piszą się" dalsze tomy o polskim średniowieczu. Fascynującym w jej ujęciu. Cherezińska, młoda przecież, jest bardzo utalentowana, pracowita i nie ogranicza się do jednej epoki. Bestsellerem okazał się jej Legion o Brygadzie Świętokrzyskiej, a więc czasy II wojny światowej. Bardzo bym chciał, żeby ta powieść doczekała się filmowej realizacji. Trafiłaby wtedy do szerszej publiczności.

Nie wierzy Pan w siłę książki?

Wierzę i robię, co tylko w mojej mocy, by ją utrwalić, pobudzić, rozpowszechnić, ale zdaję sobie też sprawę z realiów. Czytamy nie za wiele, mniej więcej na poziomie przedwojennym, a przecież mamy znacznie więcej wykształconych ludzi niż w międzywojniu, z tym jednakże, że obecne wykształcenie niewiele znaczy. Jeśli wyraźnie nie postawimy na dobrą edukację, nie mamy co liczyć ani na wzrost czytelnictwa, ani na podniesienie ogólnego poziomu wiedzy w społeczeństwie. I oczywiście mam tu na myśli nie tylko książkę w jej tradycyjnej formie. Nowoczesność wkracza mocno i w naszą dziedzinę i musimy się przygotować na kolejne wyzwania elektronicznej współczesności.

Wcześniej jako gwiazdy Zyska zaistniały Hanna Kowalewska i szczególnie Małgorzata Kalicińska. Dom nad rozlewiskiem zrobił oszałamiającą karierę. Co o tym zadecydowało?

Myślę, że wszyscy jakoś tam tęsknimy do domów, gdzie czas płynie spokojnie i bezpiecznie, do wyidealizowanego wiejskiego życia. Nie jest to chyba tylko polska tęsknota, a niejako odpowiedź na cieszące się od lat powodzeniem, niemal seryjne książki o Toskanii, różnych autorów. Kalicińska szybko doczekała się też telewizyjnego serialu, jest więc na fali społecznego zainteresowania. Za późno, niestety, poznałem się na Katarzynie Grocholi. To był błąd.

Teraz głośno jest o zarzutach Lecha Wałęsy w związku z opublikowaniem książki Sławomira Cenckiewicza.

Nie pójdziemy na ugodę, bo zarzuty są bezpodstawne, nie mają potwierdzenia w dokumentach. A że ludzi interesuje polityka, świadczą wyniki sprzedaży choćby tej wspomnianej książki - 45 tys. egzemplarzy. Dużym wzięciem cieszy się też nurt - powiedziałbym - kryminalno-szpiegowski i będziemy go rozwijać, a zaczęło się od kontaktów z gen. Marianem Zacharskim. Nie rezygnujemy z pozycji podróżniczych - Pałkiewicz, Cejrowski, ani oczywiście z zagranicznych autorów. Nietrudno było przewidzieć, że świetnie przyjęta zostanie Bridget Jones czy Gra o tron i inne pozycje G.R.R. Martina.

Wiele, wiele lat temu opublikowaliście też książki Jamesa Herriota, kryminały Ellis Peters, a także marynistyczną serię Patricka O'Briana. A na ostatniej liście wydawniczych bestsellerów wydawnictwa znalazł się m.in. Pan Pierdziołka...

To znaczy, że bardzo lubimy przypominać sobie piosenki, zabawy i wierszyki z dawnych lat. Przygotowujemy już kolejną pozycję.

Spójrzmy jeszcze na inne propozycje dla młodych czytelników: Katechizm polskiego dziecka Bełzy, książki Tadeusza Kubiaka, niegdyś bardzo popularne, czy nowele Marii Dąbrowskiej. Książki te wielu czytelnikom i krytykom kojarzą się ze staroświecczyzną...

Nic sobie nie robię z takich opinii. Zależy mi bardzo na osadzeniu młodzieży w naszej historii i tradycji, ale tak samo poważnie traktuję jej zainteresowanie współczesnością. I tu mógłbym wymienić bardzo wiele tytułów. Sądzę, że z dotarciem do młodych czytelników nie będzie miała żadnych problemów ostatnia książka Jana Grzegorczyka Święty i błazen. Okładka tłumaczy wszystko: Jan Paweł II i ojciec Jan Góra, twórca Lednicy. Cały czas mówię: trafiliśmy, zrobiliśmy, bo przecież razem ze mną pracuje grono wytrawnych redaktorów, recenzentów, specjalistów od reklamy...

Wśród nich Pańscy synowie - jeden pracuje w redakcji, drugi kieruje marketingiem, trzeci jest plastykiem. A czwarty?

Studiuje w Paryżu. Nigdy nawet nie marzyłem o takich możliwościach, jakie dziś mają młodzi!

I chyba także o tym, że zamieszka Pan w uratowanym przez siebie dworze o kilkuwiekowej tradycji, tuż obok Mickiewiczowskiego Śmiełowa...

Wiele w tym również zasług i pracy mojej żony o kojarzonym z Mickiewiczem imieniu Aldona. Bez niej, bez jej wsparcia i inwencji, nigdy nie zrealizowałbym tego zamysłu. Nie żałuję czasu, starań, pieniędzy, ba, jestem, a raczej - jesteśmy dumni, że dzięki nam Brzostków żyje, że udało się ocalić cząstkę polskiej tradycji. Wyobrażam sobie, jak cieszyłby się Stanisław Hebanowski, Stulek, znany reżyser teatralny, który już pół wieku temu żegnał się z rodzinnym majątkiem, bo nie wierzył w możliwość jego uratowania. Ale okazało się, że zdarzył się niemal cud, kolejny zresztą w naszej historii...

Rozmawiała Grażyna Wrońska