Kwintet Urmuli - bohater czwartkowego wieczoru z CK Zamek od ponad 20 lat nieprzerwanie promuje muzykę, o której ludzie na całym świecie wiedzą niewiele. Gruzińska muzyka była dla mnie zagadką, po czwartkowym koncercie w CK Zamek stałą się zagadką...kosmiczną.
Po pierwsze śpiew
Zespół przywitał nas utworem wokalnym. Pięciu mężczyzn w tradycyjnych strojach ludowych wypełniło salę brzmieniem surowym, nieco archaicznym. Głosy najniższe podpierały harmonię dźwiękami bardzo niskimi, o długich wartościach rytmicznych. Na ich tle śpiewacy zbudowali melodię, w której ostre współbrzmienia walczyły o swoje miejsce z łagodnymi. Wielkie wrażenie zrobiła na mnie doskonale przyswojona technika permanentnego oddechu. Dzięki niej muzycy potrafili wydłużać dźwięki w nieskończoność, zarówno głosem, jak i grając na instrumentach dętych. W innym utworze śpiewacy zbliżali się nieco do polifonicznej muzyki renesansowej, natomiast kiedy indziej wykonywali żywiołowe przyśpiewki, przy których nogi do tańca, a dłonie do klaskania się rwały.
Po drugie instrumenty
Najbardziej zachwyciły mnie instrumenty dęte: salamuri oraz duduk. Oba pełniły funkcję melodyczną, lecz wprowadzały zupełnie odmienne nastroje. Brzmienie pierwszego kojarzy mi się z piszczałkami pasterskimi. Sielankowe melodie, które muzycy prezentowali na tym instrumencie najczęściej były niezwykle wirtuozowskie, ozdobne, radosne i szybkie. W ostatnim utworze jeden z muzyków grał jednocześnie na dwóch salamuri - techniczna doskonałość słusznie wzbudziła w publiczności euforię.
Drugi instrument - duduk, wprowadzał klimat niczym z Baśni Tysiąca i Jednej Nocy. Niskie, przytłumione brzmienie instrumentu przyprawiło mnie o dreszcze i nie dało się porównać z żadnym ze znanych mi instrumentów. Melodie grane na duduku były bardzo zmysłowe, tajemnicze, orientalne. Brzmienie tego instrumentu kojarzyłam wyłącznie z filmu "Gladiator", jednak na żywo było o wiele bogatsze i złożone.
Członkowie Urmuli to multiinstrumentaliści. W trakcie koncertu potrafili nie tylko zmieniać instrumenty w obrębie grupy (np. strunowe), ale również między grupami - np. z dętego na strunowy. Zostając przy strunowcach - usłyszałam m.in panduri, chonguri i chuniri. Koncert ten był rajem dla etnologów - rzadko kiedy można zobaczyć tak pięknie wykonane instrumenty i usłyszeć je w tak profesjonalnym wykonaniu.
Wschód to czy Zachód?
Muzyka, którą wykonuje Urmuli jest przedziwna. Rozrzut gatunkowy, stylistyczny i czasowy prezentowanych przez nich utworów jest godny podziwu. Muzycy szybko przechodzili od brzmień przypominających polifonię średniowieczną i renesansową do zupełnie współczesnych folkowych przyśpiewek. Było tango i pieśń Suliku, czyli gruziński odpowiednik "Góralu czy ci nie żal". Były liryczne, pełne tęsknoty pieśni i ogniste tańce. Utwory wokalne, instrumentalne i wokalno-instrumentalne. Elementy polifonii, muzyki żydowskiej, arabskiej i azjatyckiej, a nawet styl przypominający meksykańskie mariachi. Nie tylko następujące po sobie utwory kontrastowały ze sobą, ale również kontrasty obecne były w osobnych utworach - zmiany tempa, dynamiki i gwałtowne akcenty sprawiały, że koncert był pełen ekspresji i życia.
W pewnym momencie, gdy muzycy wykonywali szczególnie żywiołowy taniec poczułam się skrępowana tym, że siedzę na krześle zamiast tańczyć. Elegancko ubrana publiczność była sztucznym elementem w tej żywej tradycji, którą przekazywał zespół Urmuli. Pomyślałam sobie, że taka muzyka powinna być grana na co dzień w klubach, czy to na Zachodzie czy Wschodzie. Jestem pewna, że mało kto na sali rozumiał o czym śpiewają muzycy, jednak uniwersalizm ich muzyki sprawił, że publiczność chciała więcej i więcej...
Jak się okazało nagrania Urmuli w 1977 roku zostały wysłane w przestrzeń kosmiczną. Jest nadzieja, że ich muzykę doceni wszechświat.
Aleksandra Bliźniuk
- Koncert kwintetu Urmuli
- 1.10
- CK Zamek