Kultura w Poznaniu

Książki

opublikowano:

Każdy może robić ziny

O braku nacisku, wspólnym tworzeniu, niszach, poezji, emocjach i "papierowości" zinów, czyli niezależnych i efemerycznych wydawnictw, opowiadają współorganizatorzy festiwalu Poznań Zinfest - Maria Jandulska i Edmund Krajewski.

. - grafika artykułu
fot. Stanisław Mazurkiewicz

Na przełomie sierpnia i września odbywa się trzecia już edycja festiwalu Poznań Zinfest. Nie przepadamy za definicjami, ale na początek warto powiedzieć, czym ziny różnią się od tradycyjnie pojętych wydawnictw?

Edmund Krajewski: Dla mnie najważniejsze różnice to mały nakład i sposób wyrażania się lub przekaz, który jest niszowy. Często są to wydawnictwa niekomercyjne. Istotna jest w tym indywidualność, czasem nawet amatorskość. Choć wybór zależy od każdego twórcy. Można pozostać w swoich niszach albo potraktować je jako punkt wyjścia do pójścia z własną twórczością dalej.

Niskie nakłady są cechą charakterystyczną zinów, ale rodzi to też pewne niebezpieczeństwa - są efemeryczne, błyskawicznie znikają, trudno potem do nich wrócić.

E.K.: Na to szczególnie narzekają bibliotekarze. Nasi znajomi z Poznańskiej Biblioteki Komiksowej przychodzą na targi, żeby zebrać egzemplarze do archiwizacji. Ich opisywanie bywa problematyczne, bo w zinach często pomija się rok wydania, informację o tym, kto dokładnie jest twórcą i jaki był nakład. Sam czasami próbuję w internecie znaleźć informacje o twórcy, którego lubię, i nie jest to łatwe. Ale to właśnie część przygody związanej z zinami.

Trafiłam na platformy internetowe, które gromadzą informacje o zinach albo same ziny. Czy to jest sposób na rozwiązanie problemu?

E.K.: Tego rodzaju archiwa zawierają ziny z lat 90., mocno związane z subkulturami - muzyczne czy polityczne. Trudniej znaleźć archiwa zinów współczesnych. Trzeba tutaj liczyć na samych twórców, którzy prowadzą blog albo dysk internetowy, gdzie zamieszczają PDF-y ze swoimi pracami.

Właśnie! Dawniej ziny utożsamiano z konkretnymi subkulturami. A jak jest dzisiaj?

Maria Jandulska: Myślę, że do dzisiaj w zinach pozostało trochę punkowości, ale przynależność twórców do konkretnych subkultur zdecydowanie się zaciera. Kładzie się nacisk na... A w zasadzie nie ma nacisku. Autorzy próbują wyrazić siebie twórczo, opowiedzieć o swoich poglądach, myślach, emocjach. Zdecydowanie nie chodzi już o subkultury. Oczywiście może, ale nie musi.

Co dzisiaj dla twórców zinów jest największym wyzwaniem? Morze innych propozycji i konkurencja, a może sposoby finansowania wydawnictw?

M.J.: To zależy od tego, co jest celem danego twórcy. Czy jest to pokazanie swoich przemyśleń mniejszemu gronu odbiorców, czy zaprezentowanie zina szerzej, co mogłoby wiązać się z zyskiem lub popularnością. Myślę, że zdecydowanie wygrywają ci pierwsi, bo zinowe społeczności są zazwyczaj bardzo kameralne. Dla tych, którzy chcą zdobyć popularność dzięki tworzeniu zinów, ich niszowość może być dużym problemem.

E.K.: To może być też droga, dzięki której osiąga się popularność. Wielu twórców starszych ode mnie o pokolenie czy dwa, którzy teraz profesjonalnie zajmują się komiksem, zaczynało właśnie od tworzenia zinów. Mogę tutaj wymienić takie osoby jak Ania Krztoń czy Tomek Spell. W zasadzie większość nazwisk, które kojarzę ze środowiskiem polskich komiksiarzy, rozwijało się, tworząc ziny i wzajemnie się inspirując. Dobrym przykładem jest komiks Festiwal, który jako pierwszy w historii otrzymał Paszport "Polityki". Jego autor kształtował swój styl w zinach, tworząc czasopismo "Maszin".

Na co Wy zwracacie uwagę, wybierając ziny dla siebie? Czy istotna jest dla Was tematyka, czy może bardziej forma?

M.J.: Bardzo podobają mi się ziny, które są ilustrowaną poezją. Trafiają do mnie też takie, które zawierają czyjeś przemyślenia. Czasami są to tylko opowieści o dniu, który ta osoba przeżyła, albo jej pogląd na daną sprawę. Autor może pokazać poprzez twórczość kawałek swojego wnętrza.

E.K.: Ja najbardziej lubię, kiedy zaskakuje mnie forma. To jest książka, więc można na przykład eksperymentować z papierem. Mam zina, który składa się ze sklejonych kopert, a w każdej z nich są ponumerowane obrazki. Najczęściej szukam właśnie nietypowych działań z formą i rysunków. Takie wydawnictwa są piękne na swój dziwny sposób. Papierowość jest ważna. Zin w formie przedmiotu jest ciekawszy niż to, co możemy zrobić w internecie. Jest na przykład nadzieja, że może zmieniać właścicieli, być zgubiony i znaleziony. Można go komuś pokazać - z gośćmi w moim domu często wspólnie oglądamy ziny.

I to jest przewaga papierowego zina! Świetnie, że powiedzieliście o tym, bo Wasze wybory pokazują zin jako formę bardzo pojemną. Jak narodził się pomysł na powstanie Zinfestu?

E.K.: Chodziliśmy na wiele podobnych wydarzeń. W Poznaniu organizowany jest Festiwal Sztuki Komiksowej. Dla mnie główną inspiracją był wyjazd na krakowski festiwal. Rozmawiałem wtedy z organizatorem, Ilde. Po powrocie spytałem na Instagramie, czy ktoś chciałby zrobić taki festiwal ze mną. Odezwały się moje znajome z podstawówki i jeszcze jedna "komiksowa" koleżanka. Ważną postacią był też Maciej Krajewski (Łazęga Poznańska), który bardzo nam pomógł i dzięki niemu pierwsza edycja odbyła się w atelier przy Św. Marcinie.

M.J.: Pomogli nam też właściciele Zinka - czytelni zinów w Poznaniu. Byliśmy tam razem z Edmundem na pewnym wydarzeniu. Wtedy dowiedziałam się, czym są ziny i gdzie można je znaleźć. Twórcy czytelni stwierdzili, że chętnie będą z nami współpracować. Tam przeprowadziliśmy część warsztatową podczas pierwszego Poznań Zinfestu.

A co było najtrudniejsze? Czy, jak często bywa, przeszkodą było zdobycie pieniędzy? Przed trzecią edycją zorganizowaliście zbiórkę.

M.J.: Pierwszy Zinfest zaczynaliśmy bez grosza. Liczyliśmy na znajomości i udało się, bo dostaliśmy miejsce od Łazęgi i Zinka. Z własnych pieniędzy opłacaliśmy wydruki plakatów czy nawet taśmę, by je poprzyklejać. Logistyka jest uciążliwa, ale dajemy radę.

E.K.: Zarabialiśmy też na sprzedaży zina, którego robiliśmy wspólnie podczas festiwalu. Udało nam się tanio zorganizować dwie poprzednie edycje, a przy trzeciej chcieliśmy rozszerzyć działalność, dlatego otworzyliśmy zbiórkę.

Ilu wystawców bierze udział w trzeciej edycji? Musieliście ich szukać czy może odwrotnie - trzeba było zrobić ostrą selekcję?

E.K.: Zaplanowaliśmy 85 stoisk, ale to oznacza nieco więcej wystawców, około 120 osób, bo niektóre prace są autorstwa duetów czy kolektywów. W tym roku nie rozszerzaliśmy naboru, bo wiedzieliśmy, że może zabraknąć nam przestrzeni. W kolejnych latach planujemy znaleźć większy lokal, bo prawdopodobnie zainteresowanie możliwością wystawienia wzrosłoby, gdybyśmy mieli więcej miejsca. Nie chcielibyśmy nikogo odrzucać, bo nawet w gronie organizatorów na różnych rzeczach nam zależy i trudno byłoby zdecydować, kogo wybrać, a kogo odrzucić.

Powiedzmy jeszcze o programie festiwalu. Ważnym elementem są warsztaty wspólnego tworzenia. Wynika to z tego, że chcecie, by uczestnicy wyszli z festiwalu z konkretnymi umiejętnościami?

E.K.: Skoro organizując festiwal, staramy się powiedzieć, że każdy może robić ziny, to dobrze byłoby, żeby same wydarzenia do tego zapraszały. Łączymy uczestników festiwalu z wystawcami. Mamy duży przekrój umiejętności i doświadczeń - są osoby, które dopiero zaczęły rysować, ale też takie po szkołach artystycznych czy takie, które mają swoje wydawnictwa, ale dla frajdy wciąż robią ziny.

Znalazło się też miejsce na prelekcje, w których wracamy do korzeni, stąd opowieści o zinach w latach 80. i 90., ale też chyba kultowej już dzisiaj grupie Maszin czy o okładkach retro. Drugą gałęzią jest aspekt praktyczny - wskazówki dotyczące tworzenia serialu animowanego, prowadzenia gazety, produkcji zinów.

M.J.: Wielu prelegentów to nasi znajomi, których poznaliśmy dzięki Zinfestowi. Bardzo spodobała nam się ich twórczość i uznaliśmy, że dobrze byłoby, gdyby więcej osób usłyszało, co mają do powiedzenia.

Rozmawiała Mirella Kryś

  • Poznań Zinfest
  • 31.08-1.09
  • Dom Tramwajarza
  • wstęp wolny

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024