Była wielka sala, oprawa muzyczna, pokaz klipów. Splendor uroczystej gali. Wydarzeniu towarzyszyły warsztaty i performensy. A pomyśleć tylko, że jeszcze parę lat temu kilkadziesiąt fanów tej niszowej dyscypliny tłoczyło się w namiocie na Dziedzińcu Różanym, podczas gdy Maciej Mikulewicz rozrysowywał tabelki markerem na zmywalnej tablicy!
Choć jeszcze w piątek na Sali Wielkiej CK Zamek wystąpiło 26 slamerów i slamerek z całej Polski, bezlitosna gilotyna jurorska ukróciła zaszczytne grono o połowę, i to tę większą. W sobotnie późne popołudnie zatem, zaraz po koncercie Kondukty i krótkim występie ubiegłorocznej mistrzyni, Agaty Afeltowicz (zwieńczyła swój tekst hasłem "wolna Palestyna") prowadzący Wojciech Cichoń zaprosił zebranych do wysłuchania 12 najlepszych osób slamerskich w Polsce A.D. 2025. Naszą rolą, oceniających i eliminujących, było teraz wysłuchanie trzyminutowych występów i zagłosowanie na tych slamerów, których chcielibyśmy zobaczyć w następnej fazie rozgrywek. Czy też niezagłosowanie na tych i na te, którym chcielibyśmy już podziękować.
Do rozpoetyzowanej turniejowej ósemki ostatecznie zaprosiliśmy Milana, Zofię Konicką, Irmę Julię Kowalską, Ilię Tandura, Magdalenę Walusiak, Karo, Michała Rusinowa i DŻINNA. Najwięcej głosów "na tak" (204) na tym etapie otrzymała weteranka (cały czas to podkreślała, to nie ageizm), 56-letnia Magdalena Walusiak, deklamując, z doskonałą dykcją, bardzo intymny wiersz o starzeniu się i dojrzałym przebudzeniu homoerotycznym. Od początku znać było jej obycie sceniczne. Drugi był Milan, który z presją radził się nieco gorzej - niemniej kupił sobie publikę barwną historią barową utrzymaną w estetyce past internetowych. Tabelę zamknęła Irma Julia Kowalska rozprawiająca o suszy hydrologicznej i metaforycznej.
Kolejna runda przybrała formę pucharową, w której zawodnicy i zawodniczki, podzieleni na pary, mieli zmierzyć się w czterech ćwierćfinałach. To znaczy - choć zawodnicy z reguły nie obrzucają się inwektywami, rolą naszą było określić, która osoba z danej dwójki zaprezentowała się lepiej - choćby jedna mówiła o Rzymie, a druga o Krymie (swoją drogą Mistrz Ilya organizuje zbiórki na drony dla Ukrainy, warto sprawdzić!). Jako jedyna postawę konfrontacyjną w ćwierćfinale przybrała Karo z Bydgoszczy, która próbowała obśmiać styl przeciwniczki tekstem "Jak Zofia Konicka napisałaby wiersz «Wlazł kotek na płotek»", w którym bardzo precyzyjnie, z rapowym sznytem, wymierzała ciosy w patos i emfazę charakterystyczne dla wypowiedzi przeciwniczki. Konicka w swoim wierszu, po Bedoesowsku, nazwała siebie choćby jednym z "kwiatów polskiej młodzieży coraz częściej przesadzanych w nieznane gleby", który w imieniu całego pokolenia, dźwigając wszystkie presje i traumy starszych, mówi "odjebcie się od naszych szerokich spodni" (czyli jak nasi raperzy w okolicach roku 2000).
Karo w swojej parodystycznej odpowiedzi (chociaż to mógł być również pastisz - wyraz uznania, sama autorka określa swój tekst jak tribiute) nie tylko podszczypywała koleżankę, ale też żartobliwie komentowała rzeczywistość społeczno-polityczną Polski, rzucając wiele błyskotliwych wersów, choćby: "mój ból nie jest lepszy niż twój / wszyscy mamy prawo do swojego bólu / tu naprawdę nie trzeba kończyć bólologii na KUL-u". Kończąc, i nie wychodząc z roli, odniosła się bezpośrednio do adwersarki, rzucając "ja żyć dzisiaj chcę, być tą jedną laską z ASP, pisać jak ASD (?), Taco i Que, jarzysz nie? / Żadne liczenie kalorii, żadne zombie historii, jak macie taki problem, możemy chodzić bez spodni". Zebrani bardziej docenili jednak emocjonalną wiwisekcję Konickiej niż freestyle'ową ironiczność i zadziorność Karo i to ona właśnie, stosunkiem głosów 163 do 128, wygrała, meldując się w półfinale. Swoją droga warto zaznaczyć, że właśnie to starcie mogło poszczycić się największą frekwencją wyborczą.
Nieco przed starciem dwóch slamerek mikrofony skrzyżowali Milan i Magdalena Walusiak, odgrywając nieoficjalne derby Olsztyna. Choć po stronie Milana w tym "El Clásico" był nieszablonowy humor, ostatecznie górowało doświadczenie, artykulacja i ciężar gatunkowy utworu Walusiak. Na prześmiewczy "List otwarty do Prezesa Stowarzyszenia Rodzinnych Ogródków Działkowych Słoneczny Zakątek w Strzęboszewie (?) od członków Stowarzyszenia" poetka odpowiedziała zupełnie poważnym wierszem o zagadnieniach tożsamości płciowej i genderowych stereotypów.
Beztroska błazenada zwyciężyła natomiast w starciu Irmy Julii Kowalskiej i Michała Rusinowa. Slamerka stonowanym głosem opowiedziała o "Zbrodni Ikara" i "grzechu pierwolotnym", kończąc swoje wystąpienie mocną puentą, z której wynikało, że Ikar to "jedyny chłopiec, któremu ojciec nie podciął skrzydeł". Rusinow, wrażliwy na robotnicze krzywdy, zilustrował z kolei sen pracownika budki z zapiekankami o małżeństwie z córką Klotyldzy Volkswagen Habsburg von Ossreibutten Hohenzollern, dziedziczki najszlachetniejszych rodów Europy.
W ostatnim ćwierćfinale spotkali się przyszły mistrz Ilya oraz DŻINN. Pierwszy uraczył publiczność wierszem o miłości rodzicielskiej matki podmiotu lirycznego, wokół którego kobieta zbudowała twierdzę mającą chronić go przed całym złem tego świata. Mimo grząskości tematu poecie udało się uniknąć ckliwości, a to już wiele. DŻINN, slamowy weteran, przechera i patriarcha w jednym, jak zawsze wprowadził zamieszanie. Dysponujący nieskończonymi pokładami ojcowej/wujkowej energii wykrzyczał swoje absurdalne (znane już wtajemniczonym) "Patyczaki". "W Poznaniu śpimy na hamaku, patyczak na patyczaku, na patyczaku, na tym patyczaku jeszcze 7 milionów patyczaków i ja/ A morał tej historii taki/ patyczaki" - podsumował. I w tym przypadku powaga wygrała z humorem, matka zgniotła wspaniałe owady stosunkiem głosów 180 do 85.
Udział w półfinale wywalczyli zatem Magdalena Walusiak, Ilya, Zofia Konicka i Michał Rusinow. Pierwsza runda okazała się starciem żywiołów żalu i humoru. Konicka poruszała się w bliskiej jej tematyce presji rodzinnej i społecznej, z jaką mierzą się młode kobiety. Mówiła także o swojej trudnej, ale i pięknej relacji z ojcem. Slamerce, wzruszonej własnymi słowami, wielokrotnie łamał się głos, niemniej emocje te udzielały się też empatycznej publice. Spośród przynajmniej kilku celnych linijek warto podkreślić chociażby: "Za mundurem panny sznurem, ale ty się od sznura trzymaj z daleka". "Jestem komunistą, bo lubię kolor czerwony, a Lenin przypomina moje wujka" - rozpoczął swój występ Rusinow, drwiąc z pozerskiej fascynacji antykapitalizmem i komunizmem niezmiennie obecnej wśród studentów humanistycznych kierunków. "Gdy dostanę stanowisko po mamie, zniosę ucisk i założę związki zawodowe" - obiecywał. Ale nie daliśmy mu wiary. Stosunkiem głosów 142 do 106 zwyciężyła Konicka, pierwsza uczestniczka wielkiego finału.
Druga konfrontacja przyniosła spore zaskoczenie - Walusiak, która do tej pory z lekkością odprawiała rywali, musiała uznać zdecydowaną wyższość wąsatego oponenta. Poetka położyła się na ołtarzu eksperymentu, zamieniając się w soulową piosenkarkę i aktywizując słuchaczy do deklamacji antyfon. Pomysł był dobry - poetka poprosiła, by zaangażowana publika pomogła jej wybudować kamienicę pradziadków. Niestety - na budowie zapanował chaos, znaczna część widowni pogubiła się w tym, kiedy właściwie kto i co ma mówić, fundamenty wyszły krzywo, co osłabiło wymowę utworu o budynku i jego mieszkańcach brutalnie doświadczonych przez historię. W tym półfinale prostota była górą, o czym przekonał się Ilya, recytując wiersz o życiowych, nie tylko ekonomicznych, imigrantach i potrzebie dialogu. "Język nie ma znaczenia tylko wtedy, gdy masz coś do powiedzenia" - rzucił mocnym one-linerem. I dołączył do Konickiej.
W wielkim finale w niebieskim narożniku stanął Ilya, w różowym - poetka z Trójmiasta. Zabawne, że przewrotny los przyniósł utrwalanie stereotypów kolorystycznych dotyczących płci, ponieważ zazwyczaj niebieski był slamer, a różowa slamerka. Rozgrywka w kamień, papier i nożyce zadecydowała o tym, że miał rozpocząć Ilya. Niespodziewanie okazało się, że telefon slamera jest po stronie Konickiej, a więc to z nim musiał stoczyć przedwalkę, zanim był w stanie odczytać z ekranu tekst. Ci, którzy do tej pory mogliby zarzucić mu, że był zupą pomidorową, na widok krwi musieli zrewidować swoje poglądy. Ilya zaprosił nas bowiem do sklepu mięsnego, w którym nowością okazała się... "człowieczyna, człowięcinka, prawie bez kości, prawie bez żyłek". "To mięsko bardzo młode, dopiero stawiało swoje pierwsze kroki, dlatego jest tak delikatne i nieskazitelnie różowe" - tłumaczył bohater wiersza, kierownik mięsnego i rzeźnik. Uspokajał przy tym, że "wszyscy [zostali] ukatrupieni w sposób humanitarny, bez szumu" i byli to ludzie "z wolnego wybiegu". Puenta była taka, że niezależnie od pochodzenia i wykształcenia, wszyscy nadajemy się do kebaba. "Ludzie krzyczą [do rzeźnika], kanibal morderca, co tu powiedzieć - do zabijania zwierząt jakoś nie miałem serca" - zakończył ekokrytyczne wystąpienie slamer z Wrocławia.
Konicka ponownie zaprezentowała się bardzo autotematycznie mówiąc o przeciwnościach losu, apatii, konflikcie z matematyczką. Wyraziła olbrzymią wdzięczność względem swoich idoli i braci slamerskiej, rodziny, kelnerów czy kolegów z ławki. W końcu stanęła w prawdzie i w oczyszczający sposób wyraziła wdzięczność wobec siebie samej. Jak zwykle była bardzo ekspresyjna. Mimo to przewagą zaledwie 20 głosów wygrał Ilya, przekonując do siebie 144 jurorów. To najbardziej wyrównany pojedynek tego wieczoru.
Zanim jednak mogliśmy rozejść się na aftery albo do spania, aktualny Mistrz Polski miał okazję przeczytać jeszcze jeden wiersz, w którym wyrażał swoją miłość do Polski i Polki. Chwilę później nastąpiła uroczysta koronacja iglastą, na szczęście nie cierniową, koroną, której zieleń w pełni współgrała z poglądami zwycięskiego slamera. - Za rok widzimy się 7-8 sierpnia, też tutaj - zapowiedział Wojtek Cichoń - Afterparty nieoficjalne w Lokum, ale popytajcie ludzi, bo różne są opinie - dorzucił zagadkowo, żebyśmy mieli o czym pomyśleć, schodząc schodami na parter.
Jacek Adamiec
- 9. Ogólnopolskie Mistrzostwa Slamu Poetyckiego - finał
- CK Zamek
- 9.08
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025