Kultura w Poznaniu

Muzyka

opublikowano:

OPERA POD IGŁĄ. O gali, która trafiła na płytę

Przedstawiamy pierwszą część nowego cyklu na Kultura.Poznan.pl. W Operze pod igłą Paweł Binek opowie o wybranych albumach winylowych z rejestracjami poznańskich koncertów i artystów, które, choć nienowe, można (i warto!) nadal dostać.

Staroświecki gramofon z wielką tubą, za nim kolorowe, świetliste tło. - grafika artykułu
rys. Marta Buczkowska

To był muzyczny tydzień cudów. W Filharmonii Poznańskiej śpiewała Elizabeth Schwarzkopf, a po sąsiedzku w Teatrze Wielkim trwały próby do koncertu gwiazd na finał telewizyjnego programu Operowe qui pro quo. Choć tytuł i forma programów Bogusława Kaczyńskiego trącą dziś myszką, to oddać trzeba, że na zwieńczenie cyklu przygotował on nietuzinkowe wydarzenie. Z gwiazdorskiej gali w Operze Poznańskiej został dwupłytowy album Polskich Nagrań Koncert Gwiazd.

Historia polskiej opery w czasach PRL pamięta sporo wokalnych znakomitości. Dzisiaj wiele z nich pracowałoby bez problemu poza krajem, korzystając z otwartych granic, kształcenia w działających przy teatrach akademiach oraz castingów. W dusznej i zamkniętej na świat Polsce lat 60. nie było takiej możliwości. Na młodych zdolnych śpiewaków czekał w najlepszym razie etat w jednym z polskich teatrów i kolejka do pojawienia się na scenie. Zagraniczne wyjazdy były ściśle reglamentowane. Trzeba było wystarać się o paszport, później wyjazd musiał zaakceptować Pagart - agencja sprawująca opiekę (i kontrolę) nad artystami. Jak to zwykle bywa, w socjalistycznej szarudze musiał pojawić się w końcu ktoś, kto się z tych realiów wyłamie.

Teresa Żylis-Gara urodziła się w 1930 roku pod Wilnem. Nie wszyscy wróżyli jej operową karierę. Delikatny, jasny głos miał być bardziej predestynowany do śpiewania oratoriów i pieśni. Młoda Żylis-Gara miała jednak cechy, które są równie niezbędne do osiągnięcia sukcesu co talent: determinację, wiarę w sukces i konsekwencję. W 1956 roku zadebiutowała w Operze Krakowskiej jako Halka. W 1960 zdobyła nagrodę na konkursie wokalnym w Monachium i podjęła decyzję, która w PRL była tyleż zaskakująca, co przełomowa. Udało się jej zostać w Zachodnich Niemczech. Stała się pierwszym po wojnie polskim solistą regularnie związanym ze scenami zachodnimi. Na pierwszą artystyczną "bazę" i miejsce dalszej nauki wybrała teatr w Oberhausen. Kilka lat później przyszedł występ na brytyjskim Festiwalu w Glyndebourne, a niedługo później w Operze Paryskiej. Nagłe zastępstwo stało się przełomem w jej karierze, a rola mozartowskiej Donny Elviry, którą zaśpiewała w Paryżu, jej najważniejszą kreacją. W tej roli debiutowała m.in. na Festiwalu w Salzburgu i w Metropolitan Operze w Nowym Jorku. Później o Donnie Elvirze mówiła jako o swoim artystycznym przeznaczeniu, ale też przekleństwie. Do tej właśnie partii zapraszano ją najczęściej, aż do przesytu.

Od czasu wyjazdu do Niemiec rzadko pojawiała się w Polsce. Czasem dała recital, a w spektaklu na scenie Opery Narodowej wystąpiła... tylko raz! Jej przyjazd do Poznania na Operowe qui pro quo był więc nie lada wydarzeniem artystycznym. Prasa donosiła, z jakim trudem i ona i partnerujący jej Wiesław Ochman znaleźli czas na ten koncert: Żylis-Gara wyrwała się na kilka dni z Londynu, Ochman następnego dnia wsiadał w samolot do Nowego Jorku. Nie byli jednak jedynymi gośćmi ze świata, którzy pojawili się wtedy w Poznaniu. Przed przerwą zaplanowano blok baletowy. Tańczył Gerard Wilk, wcześniej gwiazda Opery Narodowej, a w 1977 członek zespołu legendarnego Maurice'a Béjarta. Ze Związku Radzieckiego przyjechali soliści baletu Teatru Bolszoj Ludmiła Siemieniaka i Aleksander Godunow. Pisano o nich, rzecz jasna, nie mniej niż o Żylis-Garze i Ochmanie. Rozmachu telewizyjnego przedsięwzięcia uzupełnia jeszcze udział zespołu baletowego Opery Narodowej, dwóch dyrygentów prowadzących koncert oraz transmisja części operowej na żywo na antenie Telewizji Polskiej i w krajach Interwizji. Zwieńczeniem producenckich zabiegów stała się omawiana płyta Koncert Gwiazd z występem Żylis-Gary i Ochmana pod batutą Jacka Kaspszyka wydana przez Polskie Nagrania.

Oprócz solowych arii zaśpiewali dwa duety: z I aktu Traviaty oraz z I aktu Toski. Obydwa to duety miłosne, choć bardzo różne w swojej naturze. W Traviacie Alfredo dopiero wyznaje Violetcie miłość, z kolei Tosca i Mario przeżywają już apogeum gorącego romansu. W pierwszym z duetów słychać dojrzałość młodego wówczas dyrygenta, świeżo upieczonego laureata nagrody na Konkursie Dyrygenckim Herberta von Karajana. Pozwalał on prowadzić utwór śpiewakom: zamiast wciskać ich w karby obranej przez siebie wizji, czujnie ich słuchał i dopasowywał się do nich. Odrobiny tej dojrzałości zabrakło w jedynym orkiestrowym utworze nagranym na płyty: uwerturze do Mocy przeznaczenia. Jej kunsztowność oraz zmienność temp i nastrojów kuszą dyrygentów obietnicą orkiestrowych popisów i Kaspszyk dał się jej uwieść. Tempa są niezwykle szybkie, bucha z nich młodzieńcza werwa, kosztem jednak zróżnicowania poszczególnych tematów i odrobiny rubata (celowe wahania rytmu), które dodałoby tej uwerturze głębi.

Duet z Toski pokazuje jeden z dwóch filarów międzynarodowego sukcesu Żylis-Gary: psychologiczne zrozumienie i opracowanie postaci. Jej wykonanie niczym lustro odbija chimeryczność Toski, przechodzącej w ułamku sekundy od zaufania do zazdrości, od religijności do namiętności. Żylis-Gara osiąga to w sposób, który Wiesław Ochman w jednym z wywiadów dla Polskiego Radia nazwał "malowaniem". W jej śpiewie próżno szukać aktorskich skłonności, czy budowania narracji poprzez dominację tekstu nad frazą muzyczną - skądinąd, niewyraźna artykulacja tekstu było największą wadą tej śpiewaczki. Nie jest to śpiew w stylu Marii Callas, w którym znaczącą rolę pełni ekspresja tekstu. Żylis-Gara nie odgrywa, a maluje emocje i nastroje samą barwą głosu, ozdobnikami, rubatem, sposobem prowadzenia frazy. Można by się pokusić o nazwanie jej wykonawstwa definicją śpiewania: sam głos tworzy całość utworu. To hipnotyzuje i zachwyca, choć pozbawia operę teatralnego drżenia, które wielu, w tym niżej podpisany, cenią równie mocno.

Drugi filar fenomenu Żylis-Gary, który jeszcze mocniej wybrzmiewa na płycie, to zindywidualizowanie każdej z wykonywanych postaci. Na płycie jest Violettą, Donną Elvirą (prześladującej jej partii nie mogło oczywiście zabraknąć!), Mimi, Toscą, Liù i Małgorzatą z Fausta. Te postaci dzieli muzyczny styl, historie, przeżywane emocje i doświadczenia. Recital arii z różnych oper dla wielu śpiewaków stanowi wyzwanie, bo wymaga ciągłej zmiany charakteru i dopasowywania środków wyrazu. Słuchając rejestracji koncertu, podziwiać można łatwość, z jaką jednego wieczoru Żylis-Gara przechodziła od lamentacyjnej skargi w Tu che di gel sei cinta, zarysowanej ciemną barwą i soczystym dolnym rejestrem, do pełnej blasku i polotu Je ris de me voir z Fausta. Tak swobodne oscylowanie między różnorodnym repertuarem umożliwiały jej znakomita technika, pełna świadomość własnego instrumentu i... podejście do śpiewu. Opowiadała o nim w jednym z odcinków programu Spotkanie z... w Telewizji Polskiej: "Cokolwiek śpiewam, śpiewam własnym głosem. [...] Toskę zaśpiewam mniej dramatycznie, niż zrobiłaby to Nilsson (Birgit Nilsson - szwedzka sopranistka specjalizująca się w repertuarze dla sopranu dramatycznego- przyp. aut), ale też ją zaśpiewam i też będzie to Tosca. Moja Tosca". Największym atutem albumu jest zatem przegląd wokalnych "zdolności adaptacyjnych" Teresy Żylis-Gary.

Drugi gość wieczoru, Wiesław Ochman, był jednym ze śpiewaków, którzy weszli w wyważone przez Żylis-Garę drzwi na Zachód. Śpiewu uczył się prywatnie, studiując jednocześnie na... Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. W 1960 roku zadebiutował w Bytomiu, trzy lata później śpiewał już w Operze Narodowej. W 1966 związał się z Deutsche Oper w Berlinie i stamtąd wyruszył na sceny Europy i obu Ameryk. Jego przyjazd do Poznania był nie mniejszym wydarzeniem niż pojawienie się Żylis-Gary, choć polscy melomani mieli jednak większe możliwości oglądania go na scenie. Tenor dość regularnie pojawiał się na deskach Opery Narodowej. Słuchając Operowego qui pro quo i mając w uszach inne nagrania Ochmana, mam wrażenie, że tamtego wieczoru "nie miał dnia". Problem sprawiały nierówne rejestry, zbyt krzykliwa "góra", brzydko brzmiące otwarte samogłoski. Niektóre z interpretacji wydają się niepełne. Don Josému brakuje namiętności, Don Ottavio jest stylowo poprawny, ale nie porywa. Arie z Toski i Pajaców wydają się oschłe, choć w ich przypadku jest to atut. Ochman stawia się nimi w kontrze do egzaltowanego, pełnego łkań i wykrzyknień śpiewania oper werystycznych, czego ekstremalny przykład stanowi telewizyjny występ amerykańskiego tenora Richarda Tucker w Vesti la giubba. Mimo pewnych problemów, w duetach z Żylis-Garą słychać instynkt wielkiego artysty. Alfredo i Mario mają emocje, pulsują energią, żyją. To najlepsze momenty Ochmana na płycie.

Czy płyta Koncert Gwiazd jest warta uwagi? W mojej kolekcji jest od dłuższego czasu i choć nie sięgam po nią zbyt często, to stanowi ona zapis nie tylko muzycznych zjawisk. Powiew wielkiego operowego świata, który przywieźli Żylis-Gara i Ochman zyskał rangę wydarzenia o międzynarodowym zasięgu. Jest też najbardziej gwiazdorskim albumem, który wiąże się z Teatrem Wielkim w Poznaniu. Nie jest to bynajmniej jedyna płyta z występami gwiazd, którą na winylu zarejestrowała poznańska opera. Były to jej własne sławy, ale im warto poświęcić osobny artykuł...

Paweł Binek

  • Koncert Gwiazd: Teresa Żylis-Gara, Wiesław Ochman, Orkiestra Opery Poznańskiej, Jacek Kaspszyk
  • Koncert nagrany na żywo
  • Polskie Nagrania, płyty SX 1568, SX 1569

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023