Kultura w Poznaniu

Muzyka

opublikowano:

Nic poza muzyką

- Nie wyobrażam sobie, co innego mógłbym robić... Kiedy po ostatnich dźwiękach finału VI Symfonii Czajkowskiego widziałem łzy w oczach muzyków, a publiczność przez dobrą minutę dała wybrzmieć ciszy powstrzymując się od oklasków, wiedziałem, że wszyscy przeżyliśmy razem coś niezwykłego - mówi Yaroslav Shemet*, dyrygent.

. - grafika artykułu
fot. Oleksandr Panasiuk.

Za Tobą przyjęty z dużą aprobatą debiut w Elbphilharmonie w Hamburgu - jednej z najważniejszych sal koncertowych świata. Był to dla Ciebie wspaniały prezent urodzinowy?

Ależ oczywiście, jak dotąd chyba najlepszy! Myślę, że każdy artysta marzy, aby mieć możliwość zaprezentowania się w tak ważnym ośrodku muzyki klasycznej, na dodatek z doskonałym zespołem.

W takich momentach czuje się stres i dumę, czy może obie te rzeczy jednocześnie?

Jest mi ciężko odpowiadać na pytania związane ze stresem na koncercie, ponieważ czasem trudno odróżnić go od adrenaliny. Podczas koncertu w Hamburgu nie myślałem o dumie, chyba że przy ostatnim ukłonie. Po występie oklaski nie miały końca, wychodziłem na scenę sześć razy, zagraliśmy dwa bisy.

Zacznijmy od początku. Kształcenie muzyczne rozpocząłeś w wieku zaledwie 3 lat, a swoją pierwszą orkiestrę założyłeś mając lat 13 i to wtedy zadebiutowałeś też jako dyrygent. Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką?

Z relacji mojej mamy wiem, że na początku była to raczej dziecięca zachcianka. W wieku trzech lat zobaczyłem w telewizji grających muzyków i stwierdziłem, że muszę zostać jednym z nich. W domu mieliśmy pianino, gitarę, akordeon, uznałem więc, że niezbędny sprzęt mam. Nie czekając na powrót mamy z pracy zadzwoniłem do niej i oznajmiłem, że idę do szkoły muzycznej. Miałem dużo szczęścia, bo mama zamiast potraktować to jako kaprys, dała mi szansę i zaprowadziła na przesłuchania. Zdałem je dobrze i rozpocząłem naukę śpiewu, kształcenia słuchu i gry na fortepianie, a po kilku latach klarnetu.

Skąd zatem wzięła się pasja dyrygencka?

Podczas jednego z konkursów wokalnych w którym brałem udział, zauważył mnie przewodniczący komisji - kierownik katedry chóralistyki szkoły talentów w Charkowie. Zaprosił mnie na przesłuchania. Po przejściu egzaminów zaproponowano mi dwie opcje: klarnet albo dyrygenturę chóralną. Wybrałem machanie rękoma. Miałem wtedy 11 lat. W szkole do której uczęszczałem nie było orkiestry symfonicznej. Ze znajomymi stwierdziliśmy, że trzeba taką założyć. Wybraliśmy program, zebraliśmy się na próbę. To była pierwsza część 40. Symfonii Mozarta. W małym pokoju w internacie zaczęliśmy tworzyć muzykę. Instrumentaliści używali futerałów jako pulpitów, a ja stałem na krześle w dresach i kapciach. Po trzech miesiącach zagraliśmy pierwszy koncert. Zauważył nas dyrektor szkoły, który zafascynowany naszym pomysłem dał nam salę do ćwiczeń, pulpity oraz potrzebny sprzęt. Zaczęliśmy funkcjonować jako stała orkiestra.

Wspomniałeś o "machaniu rękoma". Dyrygent to nie tyle kreator pojedynczych dźwięków co nasycenia całego dzieła. Jak czujesz się jako główny element napędzający cały muzyczny organizm i tak silnie na niego oddziałujący?

To trudne pytanie. Na pewno nie czuję się głównym elementem, ponieważ jest to praca zespołowa. Minęły już czasy, kiedy dyrygent był tyranem i despotą. Dziś kluczowa jest kooperacja z orkiestrą. Najważniejszym zadaniem dyrygenta jest zachęcić i zjednoczyć ludzi. I to nie tylko na koncercie, który jest zwieńczeniem całego procesu, ale przede wszystkim podczas prób. Jako dyrygent czuję się odpowiedzialny nie tylko za wykonanie dzieła, ale również za to, by muzycy chcieli tworzyć muzykę wraz ze mną.

Jakie są cechy dobrego dyrygenta?

Można ten zawód przyrównać do trenera drużyny sportowej, który musi znać się na technice, być dobrym strategiem i jednocześnie dogadywać się z zespołem. Bycie dyrygentem wymaga łączenia wielu różnych kompetencji. Bez wątpienia trzeba być dobrym muzykiem, ale i psychologiem, dyrektorem, managerem i agentem. Dodatkowo, dyrygent powinien charakteryzować się dużą charyzmą.

Jesteś wykładowcą w poznańskiej Akademii Muzycznej. Jak zarażasz swoją pasją przyszłych dyrygentów?

Staram się przede wszystkim zachęcić do poznawania świata muzyki i do działania. Co do samego dyrygowania zawsze zaczynam od podstaw technicznych. Porównajmy ten proces do nauki gry na skrzypcach. Orkiestra to skrzypce - to one brzmią. My, jako dyrygenci, bez instrumentów nie wydajemy żadnych głosów, oprócz głośnego oddychania (śmiech). Nasze dyrygowanie jest jak smyczek, dzięki któremu wydobywamy dźwięk ze skrzypiec. Problemem jest jednak fakt, że studentom często od razu daje się smyczek i zmusza do grania Czajkowskiego, co jest po prostu niewykonalne. Uważam, że trzeba najpierw wytłumaczyć, jak się trzyma ten smyczek, jak on działa, jak prawidłowo użyć ręki, co to jest spiccato i détaché. Tak samo jest z dyrygowaniem - musimy zdobyć pewne spektrum możliwości, a dopiero później będziemy mogli wydobyć z orkiestry to, co chcemy. Przekazać nasze intencje za pomocą ruchów i gestów.

Dyrygent nie może zaistnieć ani bez orkiestry ani bez partytury. Jak wygląda Twoja praca z orkiestrą?

To zależy od orkiestry. Każda ma swoją osobowość, charakter i temperament. Ostatnio zapytany o to, jak zachowuję się na pierwszej próbie z orkiestrą odpowiedziałem, że tak jak na pierwszej randce. Trzeba wszystko wyczuć, oczarować, a także wiedzieć, do jakiego celu zmierzamy (śmiech).

A praca z partyturą? Dla przeciętnego słuchacza praca dyrygenta z nutami wydaje się być jedynie czytaniem książki i jej interpretacją.

Pracę z partyturą zaczynam od znalezienia dobrego wydania. Oprócz zaznajomienia się z życiem, twórczością, stylem, tradycją danego kompozytora, zawsze badam historię i okoliczności powstania danego utworu. Później odczytuję partyturę przy fortepianie, robię notatki i zapisuję pomysły. Następnie przystępuję do analizy formy, harmonii, problemów technicznych i nakreślam frazy. Kiedy mam mniej więcej ułożoną interpretację, mogę zająć się porównywaniem nagrań. Staram się tego nie robić na początku pracy nad danym utworem, żeby najpierw usłyszeć dzieło słuchem wewnętrznym.

Często zdarza Ci się wykonywać dzieła artystów, których kompozycje były już wielokrotnie interpretowane.

Bardzo trudno jest dochować wierności stylowi jednocześnie wnosząc coś od siebie. Jest to tym trudniejsze, gdy podczas jednego koncertu wykonujemy utwory różnych kompozytorów z jednej epoki. W Hamburgu musiałem znaleźć sposób na to jak w interesujący sposób, podczas jednego występu, zagrać Mozarta, Haydna, Mendelssohna i Beethovena przed publiką, której ten repertuar jest doskonale znany.

Bardzo często współpracujesz z różnymi orkiestrami z całego globu. Chciałbyś osiąść już na stałe w jakimś miejscu czy każda praca z nową orkiestrą to dla Ciebie nowe inspiracje?

Oczywiście, że nowe inspiracje! Na ten moment wydaje mi się, że dużo więcej się uczę współpracując z różnymi zespołami, chociaż bardzo cenię sobie stałe współprace z kilkoma orkiestrami. Dlatego też zdecydowałem się przyjąć propozycję objęcia funkcji głównego dyrygenta świetnej INSO-Lviv Orchestra. Często pracuję też jako gościnny dyrygent, na przykład z Neue Philharmonie Hamburg.

A gdyby nie muzyka...

Naprawdę nie wiem. Może coś z komunikacją z ludźmi. Muzyka pomaga mi porozumiewać się z innymi, przekazywać emocje, uczucia, pomysły kompozytorów. Nie wyobrażam sobie, co innego mógłbym robić. Odkąd pamiętam zajmuje się muzyką. Nawet przez chwilę nie zastanawiałem się, gdzie pójdę po maturze, wiedziałem, jaki jest mój cel. Jeśli mamy wyraźnie umieszczony punkcik na mapie swojego życia, to droga ukaże się sama. I nie warto się załamywać, jeśli pojawi się negatywna recenzja.

Póki co Ty masz same pozytywne. Lubisz czytać recenzje po swoich koncertach?

Zawsze interesuje mnie, co mają do powiedzenia dobrzy, kompetentni krytycy, uczę się dzięki ich komentarzom. Krytycy są częścią świata muzyki, tak jak orkiestra, dyrygent, muzycy i publiczność. Natomiast niespecjalnie lubię patrzeć na swoje nagrania.

A ja właśnie je oglądałam i skupiłam się na Twoim naturalnym ruchu. Nie ma tam mechaniki.

Dyrygując, nie zastanawiam się jak wyglądam, po prostu próbuję przekazać pewną emocję muzyką i efektywnie zadziałać na orkiestrę. Staram się, żeby moje ruchy były szczere i naturalne. Wierzę, że to jedyna droga, żeby dotrzeć zarówno do orkiestry, jak i publiczności, Kiedy po ostatnich dźwiękach finału VI Symfonii Czajkowskiego widziałem łzy w oczach muzyków, a publiczność przez dobrą minutę dała wybrzmieć ciszy, powstrzymując się od oklasków, wiedziałem, że wszyscy przeżyliśmy razem coś niezwykłego.

Kto Cię inspiruje?

Leonard Bernstein - jako wybitny muzyk i niezwykła osobowość. Bardzo inspiruje mnie jego wszechstronność - był dyrygentem, kompozytorem, edukatorem, chciał żeby ludzie rozumieli muzykę. Wiele problemów dzisiejszego świata ma swoje korzenie w braku zrozumienia. Jeśli czegoś nie rozumiemy, to tego nie pokochamy. Dlatego trudno się dziwić, że na ogół w filharmoniach czy operach nie ma tłumów. Ludzie myślą, że to nudne.

Albo za trudne.

Niestety, wiele osób ma takie obawy. I właśnie to musimy zmieniać!

Rozmawiała Katarzyna Nowicka

*Yaroslav Shemet - jeden z najbardziej znanych ukraińsko-polskich dyrygentów młodego pokolenia, główny dyrygent orkiestry symfonicznej INSO-Lviv Filharmonii Narodowej we Lwowie, główny dyrygent Coloratura Opera Lab i Coloratura Opera Fest oraz pierwszy gościnny dyrygent Neue Philharmonie Hamburg. Wykładowca Akademii Muzycznej im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu.  

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020