Kultura w Poznaniu

Muzyka

opublikowano:

Mamy więcej, niż nam się wydaje

- Kiedyś zapytano mnie, jak to się stało, że Polska - duży kraj w centrum Europy, nie wniósł nic do światowego repertuaru operowego. Okazuje się, że prawda jest zupełnie inna - o zapomnianych operach i ich przywracaniu dla polskiej kultury opowiada baryton Szymon Mechliński*.

, - grafika artykułu
Szymon Mechliński, fot. materiały prasowe

Występujesz w różnych miastach Polski i za granicą, ale to z Poznania pochodzisz i w Poznaniu studiowałeś. Lubisz tu wracać?

Bardzo! Tutaj się urodziłem i wychowałem, więc zawsze będę lubił tu wracać. Także wszystkie projekty, które do tej pory w Poznaniu zrealizowałem - czy to z Filharmonią, czy z Operą - były muzycznie na bardzo wysokim poziomie, więc fajnie się tu pracuje.

Tym razem wystąpiłeś w Poznaniu dwa razy w ciągu miesiąca. Najpierw w VI Symfonii Krzysztofa Pendereckiego, a na początku marca jako Germont w Traviacie Verdiego. To dzieła dwóch zupełnie różnych kompozytorów z dwóch różnych epok. Czy wbrew pozorom coś je jednak łączy?

Tak, coś je łączy. Oba są dobrze napisane na głos barytonowy. Widać w nich dużą znajomość funkcjonowania tego typu głosu. W przypadku muzyki Verdiego było to dla mnie zawsze oczywistością. Verdi znał i bardzo dobrze pisał na wszystkie głosy, a baryton szczególnie sobie upodobał. Skomponował przecież wiele pierwszoplanowych barytonowych partii. W przypadku maestro Pendereckiego nie było to dla mnie tak oczywiste. W zależności od okresu twórczości jego muzyka była awangardowa i atonalna. VI Symfonia nie dość, że zaskoczyła mnie od strony wokalnej, to także zachwyciła. Jest w niej bogactwo pięknych melodii, które dobrze układają się w głosie barytonowym. To, co łączy te dwa dzieła, to umiejętność pisania na głos u obu kompozytorów.

Jedną z Twoich muzycznych aktywności jest odnajdywanie i przywracanie do życia zapomnianych oper. Skąd wziął się ten pomysł?

Zaczęło się od pewnego nieprzyjemnego zdarzenia. Byłem na swoim pierwszym zagranicznym kontrakcie w Niemczech, skądinąd muzycznie znakomitym. Kilkoro kolegów, głównie Niemców i Austriaków, nabijało się trochę z mojego kraju i pytali, jak to się stało, że Polska, duży kraj w centrum Europy, nic nie wniósł do światowego repertuaru operowego i nie wykształciła się tutaj kultura operowa. Nie miałem wtedy za bardzo argumentów, żeby te pytania odpowiedzieć. Znałem oczywiście Moniuszkę, Kurpińskiego, a Szymanowskiego jeszcze z operą blisko nie kojarzyłem (wielka popularność Króla Rogera to dopiero ostatnie kilkanaście lat, które wiążą się z działalnością maestro Mariusza Kwietnia). Gdy porównywałem wtedy te trzy nazwiska z ogromną listą kompozytorów niemieckich, czy włoskich, to wydawało mi się to naprawdę niewiele! Później natomiast zacząłem się dowiadywać, chodzić po bibliotekach, przeglądać rękopisy i zdałem sobie sprawę, że prawda jest zupełnie inna. Historia naszego kraju jest specyficzna, ponieważ mieliśmy olbrzymie zniszczenia wojenne. Nawet jeśli dzieła były wydane, to Hitler je spalił, albo Stalin wywiózł do Związku Radzieckiego. O ile w ogóle coś nam zostało, to rękopisy. Niestety wysiłki edytorskie są nadal dosyć małe w proporcji do ogromu zachowanego dziedzictwa. Staramy się to zmienić: gramy, nagrywamy, dzięki wsparciu instytucji (sami nie jesteśmy w stanie wynająć orkiestry) organizujemy koncerty. Ta sprawa idzie do przodu.

Gdy traficie na rękopis w bibliotece, czy archiwum, jak wygląda droga tego zakurzonego dzieła na scenę?

Wyciągami fortepianowymi oper oraz pieśniami zajmuje się pani profesor Joanna Zaremba z Akademii Muzycznej w Poznaniu, która jest świetnym, jak to się mówi, engraverem - osobą, która opracowuje nuty, przepisuje je do komputera i przygotowuje nowoczesne wydania. Partyturami zajmują się Piotrek Zabielski, Michał Jagosz, Rafał Kłoczko. Rafał przy okazji koncertu we Wrocławiu zorkiestrował kilka utworów zachowanych tylko w formie wyciągu fortepianowego, a takich dzieł niestety jest wiele. Jestem szczęśliwy, że znakomita dyrygentka Marta Kluczyńska zainteresowała się muzyką Henryka Jareckiego i dzięki jej wysiłkom w marcu ubiegłego roku zagraliśmy koncertowo w Warszawie całą Barbarę Radziwiłłównę.

Znane nam polskie opery, takie jak Halka, Straszny dwór, czy Manru poruszają kwestie patriotyczne lub społeczne. Barbara Radziwiłłówna to opera historyczna. Jakie tematy podejmują nieznane nam dzieła?

Na niwie operowej potężną reprezentację mają nasi wielcy literaci. Przykładem jest znakomita opera Pan Wołodyjowski Henryka Skirmuntta, jest również Pan Tadeusz Jana Tomasza Wydrzgi i opera w pięciu aktach Faraon Henryka Adamusa. Jeśli chodzi o historię, to Moniuszko przeniósł do świata operowego sarmackość i szlacheckie obyczaje. Jego uczeń Henryk Jarecki przedstawił polską historię w takich utworach jak Barbara Radziwiłłówna i Jadwiga, królowa Polska, której partyturę przepisuje obecnie Piotr Zabielski. Na tym lista tematów się nie kończy. W Poznaniu działali przecież kompozytorzy w latach międzywojennych. Miało wtedy miejsce wiele prawykonań dzieł współczesnych albo takich, które były napisane w XIX wieku, ale ze względu na sytuację polityczną nie wolno było ich wcześniej zagrać. To tutaj w Poznaniu miała miejsce prapremiera Krzyżaków Adama Dołżyckiego, wystawiono także opery Alojzego Dworzaczka Żywila i Boruta. Po śmierci Konstantego Gorskiego grano tutaj jego dzieła, m.in. Margier, opartą na poemacie Władysława Syrokomli. Nie jest to aż tak znany utwór  poetycki, ale to przykład kolejnej opery napisanej na kanwie naszej wspaniałej literatury.

To, co opisujesz, wygląda jak równorzędny, europejski kanon: opery historyczne, adaptacje dzieł literackich...

Oczywiście! Gdy człowiek zacznie się w tym zagłębiać, to zdaje sobie sprawę, że w pewnym sensie nie różniliśmy się od Europy. Mimo zniszczeń wojennych dużo dzieł się zachowało. Znajdują się wśród nich, rzecz jasna, dzieła słabsze, dobre, bardzo dobre, czy genialne, a czasem też beznadziejne - według mnie w takiej samej proporcji jak w każdym innym kraju Europy. Nie mamy pełnego oglądu, bo gramy tak mało polskiej opery, że dopiero musimy ją poznać i wyciągnąć z niej najbardziej wartościowe utwory.

To o tyle ciekawa sytuacja, że możemy ocenić ich wartość ze współczesnej perspektywy, a nie opierać się na fakcie, że utwór był fiaskiem lub sukcesem 150 lat temu.

To jest kolejna ważna kwestia. Wiemy, że gust zmienia się z epoki na epokę. To, co dziś jest bardzo popularne, niekoniecznie cieszyło się takim powodzeniem sto lat temu. Trzeba dorobek operowy zebrać i zweryfikować, co się nam dziś najbardziej podoba i co uznajemy za najbardziej wartościowe.

Odnaleźć i opracować takie dzieło to jedno, ale wykonać je koncertowo lub nawet wystawić na scenie to już inna sprawa. Czy są szanse, że chociaż niektóre z nich pojawią się w teatrach w najbliższych latach?

Jedna z dużych instytucji w naszym kraju planuje koncertowe wystawienie kolejnej opery opracowanej z przedwojennego rękopisu, niestety na dzisiaj nie mogę nic więcej zdradzić. Myślę, że mogę opowiedzieć o szykowanym przeze mnie i Rafała Kłoczko, dyrektora Filharmonii Zielonogórskiej, dużym wydarzeniu z ariami i całymi scenami na 11 listopada. Będę miał przyjemność brać w nim udział razem z Joanną Zawartko i Łukaszem Załęskim. Być może ogłoszę wkrótce jeszcze jedno wydarzenie, na którym pojawią się głównie pieśni - popularne przed wojną, a dziś zupełnie spoczywające w zapomnieniu.

W tym zapomnieniu znajduje się nie tylko opera, ale także właśnie pieśni, czy muzyka symfoniczna, prawda?

Oczywiście. Ja mówię o operze i pieśniach, bo jako śpiewak tym się zajmuję, ale z muzyką instrumentalną jest dokładnie taka sama sytuacja. Jeśli mogę wykorzystać tę okazję, to zaapeluję do instytucji, żeby odezwały się na przykład do Piotra Zabielskiego, który już ma przepisane i gotowe do wykonania utwory symfoniczne i operowe. Ma w swoich zbiorach świetną muzykę, którą warto zagrać.

Na koniec chcę Cię spytać o Twoje operowe marzenia. Podejrzewam, że będą się wiązać z tym, o czym rozmawialiśmy wcześniej.

Trudne pytanie teraz na pewno nie jestem w stanie wybrać jednej opery. Podzielę te marzenia na dzieła polskie i zagraniczne. Na pewno wielkim marzeniem są dwie ulubione opery Verdiego: partia Markiza Posy w Don Carlosie i w dalszej perspektywie Jagon w Otellu. Absolutnie uwielbiam też twórczość operową Masseneta. Śpiewałem w Manon we Wrocławiu i byłem w Gdańsku na Thaïs. Nie znałem tej opery wcześniej i szczęka mi opadła, gdy ją usłyszałem. Bardzo chciałbym w niej kiedyś zaśpiewać Atanaela. Kolejne marzenie już się częściowo spełniło - śpiewałem już raz Sharplessa w Madame Butterfly. Być może w przyszłym roku będę mieć taką możliwość po raz kolejny, z czego bardzo się cieszę, bo ze wszystkich oper Pucciniego, ta porusza mnie najbardziej. Z polskich oper chciałbym zaśpiewać wielkie dzieła  Henryka Jareckiego: Barbarę Radziwiłłównę już się udało, pozostają jeszcze List żelazny, Jadwiga, Mindowe, a nawet opery komiczne jak Nowy Don Kichot, czyli sto szaleństw. Dalej czeka muzyka Adama Münchheimera, która na liście priorytetów są też bardzo wysoko: Otton Łucznik z rolą hrabiego Gotfreda Delacroix, Zbigniew w Mazepie. Kolejna postać to Azja Tuchajbejowicz w Panu Wołodyjowskim Skirmuntta. I może kiedyś jeszcze Maćko z Bogdańca w Krzyżakach Dołżyckiego.

Pozostaje mi tylko trzymać za to kciuki!

Rozmawiał Paweł Binek

*Szymon Mechliński - śpiewak operowy, baryton. Absolwent Akademii Muzycznej w Poznaniu, laureat II miejsca na XI Międzynarodowym Konkursie Wokalnym im. Stanisława Moniuszki w Warszawie. Współpracuje z teatrami operowymi i filharmoniami w Polsce i za granicą. Występował m.in. na scenie Fińskiej Opery Narodowej, Teatro de la Maestranza, Opéra de Lyon, Theater Dortmund, a także w Operze Narodowej w Warszawie, Operze Bałtyckiej w Gdańsku, Operze Wrocławskiej. Brał również udział w festiwalach w Glyndebourne, Wexford i Dorset.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023