Festiwal Wielkanocny organizuje wiele miast Polski i Europy, w Poznaniu odbędzie się po raz drugi. Data jest nieprzypadkowa - podobnie jak w zeszłym roku to liturgiczny Wielki Tydzień. Na czym polega idea?
W Polsce ideę festiwali wielkanocnych zapoczątkowała pani Elżbieta Penderecka. Chodzi o to, by celebrować czas przemiany w czasie okołowielkanocnym. To bardzo specyficzny okres dla nas wszystkich, niezależne od tego czy jesteśmy chrześcijanami czy też nie. Już same zmiany związane z budzącą się wiosną uruchamiają pewnego rodzaju wrażliwość na aspekty duchowe. To zatem idealny moment, by poprzez muzykę postarać się zdefiniować to, co czujemy. Dzieło sztuki jest idealnym nośnikiem wszystkich emocji w nim zakodowanych, stąd właśnie ten czas i forma muzyczna, jaką będą cztery koncerty i jedna impreza towarzysząca (kurs mistrzowski) w Bibliotece Raczyńskich. Warto wspomnieć, że wszystkie te festiwale, które dzieją się w czasie przedwielkanocnym na świecie, są niezależne.
Czyli hasło poznańskiej edycji festiwalu, "Idea.Czas.Miejsce", jest wyłącznie nasze?
Zgadza się. Jest też nieprzypadkowe. Już w ubiegłym roku zastanawiałem się nad tym, w jaki sposób nasz festiwal wyróżnić, bo faktycznie festiwali wielkanocnych na świecie jest dużo. Przede wszystkim bardzo zależało mi na tym, żeby wyeksponować wspomniany aspekt duchowy w muzyce, o którym tak często boimy się mówić. Jest faktycznie bardzo trudny do zdefiniowania, bo dotyczy sfery bardzo intymnej, osobistej. Występuje praktycznie w przypadku każdej dziedziny sztuki, choć na przykład w przypadku malarstwa ten intymny kontakt z dziełem jest prostszy, bo jeden na jeden. Czyli twórca pod postacią obrazu i ja - widz, który na ten obraz patrzy. Jeśli chodzi o muzykę, jest to bardziej skomplikowane, bo w tym układzie istnieje twórca, martwa partytura, i ja jako odbiorca. Jako że zapis nutowy sam w sobie jest martwy, potrzebny jest jeszcze pośrednik, czyli artysta, który ten utwór ożywi.
I tutaj zaczynamy ciekawą historię związaną właśnie z duchowością. Stąd nasz podtytuł "Idea.Czas.Miejsce", o czym mówił prawie sto lat temu Wassily Kandinsky w swoim traktacie "O duchowości w sztuce". Bo czego ten traktat dotyczył? Właśnie tych uczuć i doznań wyrażanych przez artystę w momencie samego tworzenia, ale też w momencie, kiedy jego dzieło zaczyna znowu żyć. Według Kandinsky'ego każde dzieło, niezależnie od epoki w której powstaje, ma w sobie zakodowane duchowe treści, które nie znają granic czasu i miejsca, są odwieczne. To wszelkiego rodzaju uczucia czy pytania egzystencjalne, które ludzkość zadaje sobie od wieków i dalej będzie zadawać. Stąd idea.
A co jeśli chodzi o czas? Jeżeli dzieło powstaje w konkretnym czasie, asymiluje język danej epoki i jej estetykę. Gdyby Bach, pomnikowy kompozytor barokowy, żył sto lat później, pisałby inaczej, bo język muzyczny byłby już inny. Jest jeszcze miejsce. I znowu, w przypadku na przykład architektury barokowej, jakże różni się barok hiszpański od baroku francuskiego czy włoskiego. A to był przecież ten sam czas! Ale już inne miejsce, inni ludzie, inna mentalność. Kandinsky w sposób fantastyczny to rozwija tłumacząc, że czynnik indywidualny dziełu nadaje osobowość twórcy. A w naszym, festiwalowym przypadku, osobowość artysty, który dane dzieło muzyczne wykonuje.
Co my, współcześni, możemy zaczerpnąć z tej muzyki sprzed stu-dwustu lat?
Ukierunkowanie naszego festiwalu kładziemy na to, czego możemy się nauczyć od ludzi, którzy byli przed nami. To naturalne, że same interpretacje się zmieniają, a odwzorowywanie tamtych schematów wykonania byłoby sztuczne. To trochę tak, jakby muzykę Bacha wykonywać dziś w peruce i XVIII-wiecznym uniformie. Z drugiej strony - i to jest chyba najtrudniejsze w sztuce wykonawczej - należy złapać balans. Zachować pewnego rodzaju reguły epoki, ale zrobić to z perspektywy człowieka, który żyje w XXI wieku i ma już inny kod kulturowy.
Dla mnie, jako pianisty i też człowieka, który uczy gry, punktem wyjścia do pracy nad sztuką jest zrozumienie treści. O czym to jest? I to tak naprawdę daje właściwe narzędzia, żeby później nad tym dziełem zacząć pracować. To też się różni, bo każdy z nas ma inną wrażliwość. To dlatego - i Bogu niech będą dzięki że tak jest - interpretacje tak różnią się między sobą. Z tego samego powodu mam ambiwalentne podejście do konkursów muzycznych, bo jeżeli faktycznie czysto wykonawcze kompetencje uczestników danego konkursu są na wysokim poziomie, to trudno to mierzyć na szali. A jednak trzeba to jakoś ocenić, wybrać laureata. Węgierski kompozytor i pianista Béla Bartók uważał nawet, że konkursy muzyczne są jak porównywanie koni na wyścigu i nie ma to nic wspólnego ze sztuką. Z drugiej strony, czy przy obecnej ilości wysoce profesjonalnych wykonawców jesteśmy w stanie w ogóle od tego uciec?
Cały Festiwal Wielkanocny nie ucieka od tego, bo w Poznaniu zagrają uczestnicy tegorocznej, 19. już odsłony Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie, w tym laureatka poprzedniej edycji, włoska pianistka Leonora Armellini.
Swego rodzaju "igrzyska", które tworzą się wokół tego wydarzenia, są magnesem na publiczność. Bilety online na wszystkie etapy tegorocznego Konkursu Chopinowskiego rozeszły się w 5 minut, a fizyczna kolejka do kas zaczęła tworzyć się o dwudziestej drugiej poprzedniego dnia. Ludzie, którzy te bilety kupują mają świadomość, że uczestniczą w wielkim święcie. Z drugiej strony muzyka Chopina jest tak komunikatywna, ponieważ zawiera czynnik ludzki, który wiąże się z jej treścią. Narodowy Instytut Fryderyka Chopina wykonuje tu świetną pracę. Istnieje choćby zachowana korespondencja Chopina z innymi osobami. Weźmy George Sand i jej fantastyczną książkę wydaną przez NIFC w języku polskim "Lukrecja Floriani", która tak naprawdę opisuje koniec słynnego romansu. To wprawdzie literacka fikcja, ale według relacji przyjaciół Chopina i Sand opisująca niemal jeden do jeden wydarzenia z ostatnich miesięcy w Nohant, więc znakomicie oddaje obraz tego, co się wydarzyło i w jakim stanie emocjonalnym był Chopin w tamtym okresie swojego życia. Wiemy które jego dzieła wtedy powstały i te emocje naprawdę z nich wypływają. To były często skrajne stany emocjonalne i one są faktycznie w jego muzyce wyczuwalne.
Jest taka koncepcja, choć należy zaznaczyć, że nie zawsze pasuje ona do rzeczywistości, że są kompozytorzy, których muzyka jest jak autobiografia. To myślenie jest mi bardzo bliskie, ale nie można też z nim popłynąć. Jednak kiedy spojrzy się na największe dzieła da się zauważyć, że powstawały one zawsze w jakimś szczególnym momencie.
W ten sposób wracamy do teorii Kandinsky'ego - "czas" nie tylko w kontekście epoki, ale i prywatnego życiorysu twórcy.
Dokładnie tak. I znów na przykładzie Chopina - jeżeli porówna się jego początkowe dzieła z tymi końcowymi, to to jest przepaść. Początkowe są bardzo brillante i romantyczne. Te, które powstały po załamaniu jego zdrowia na Majorce, szalenie dramatyczne. Wracał wtedy ledwo żywy - zachował się list, który mówi o tym, że podczas podróży powrotnej statkiem do Barcelony kompozytor dosłownie "wypluł wiadro krwi", bo przy kapryśnej pogodzie jaka panowała na Majorce uaktywniła się u niego gruźlica. To wtedy uruchomiła się pewnego rodzaju spirala nieszczęść, którą słychać w jego muzyce. Choćby ewolucja związku z George Sand, totalnie wbrew rodzinie - ona skandalistka, on wychowany w wierze katolickiej. Chopin szukał wybranki, chciał mieć rodzinę, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Zresztą to wcale nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Kiedy się pierwszy raz spotkali napisał na kartce "Cóż to za antypatyczna postać!". Używając współczesnego języka, to George Sand poderwała Chopina wręczając mu karteczkę z notatką "Ktoś pana adoruje" - i tak to się zaczęło. Faktycznie zaiskrzyło między nimi.
Chopin, wbrew gorliwej wierze katolickiej, w której był wychowany, wszedł w ten związek. Sand, która do tamtej pory miała bardzo bujne życie towarzyskie, postawiła wszystko na jedną kartę. Przez jakiś czas to działało, ale nagle przyszła jego choroba i Sand nagle z namiętnej kochanki stała się opiekunką. Ostatecznie wytrzymała w tej roli tylko kilka lat. Chopin widział, że wszystkie plany nagle zaczynają się zamazywać, zamykał się w sobie. O tym jest zresztą świetny film Andrzeja Żuławskiego "Błękitna nuta". Jest może trochę przerysowany, taki już urok tego reżysera, ale i tak warto go zobaczyć. Wszyscy mamy tendencję, żeby z takich postaci jak Chopin czynić pomniki. A przecież to byli ludzie. Normalni ludzie, którzy żyli, odczuwali, mieli emocje.
Kiedy Chopin nie widział wyjścia z sytuacji zapadał się w muzykę, i to słychać. Na przykład "Sonata b-moll" ze słynnym marszem żałobnym, która zabrzmi podczas naszego festiwalu aż trzy razy. To szalenie ciekawe, że będzie można posłuchać trzech różnych wizji tego utworu, w którym następuje przejście od stanów diabolicznych do ekstatycznych. Doskonale widać tu co się w tym człowieku działo i nawet dla nas, współczesnych odbiorców, jest to szokujące.
Wśród słuchaczy pojawią się również laicy, którzy na co dzień niewiele mają do czynienia z muzyką poważną, a już na pewno nie zawodowo. Czy podczas koncertów usłyszą właśnie tego rodzaju "didaskalia" do muzyki, której będą słuchać?
Festiwalowa publiczność jest bardzo przekrojowa - od dzieci, przez licealistów i studentów, aż po seniorów. To jest cudowne, wprowadza zróżnicowaną energię. Podobnie jest z koncertami, które na co dzień organizujemy w Bibliotece Raczyńskich. To występy fantastycznie uzdolnionych uczniów Zespołu Szkół Muzycznych w Poznaniu, które przyciągają tłumy. Zapisy na ostatni koncert - bo te są darmowe - trwają około godziny. Wejściówki na wszystkie koncerty festiwalowe rozeszły się w 18 minut - kolejka ustawiła się już na dwie godziny przed dystrybucją. Wróćmy do koncertów, mamy tu więcej wspólnych mianowników - kameralna atmosfera, uzupełniająca narracja, o którą dbam osobiście. Ale nie na zasadzie chodzącej encyklopedii muzycznej i faktów, które możemy sami sprawdzić w internecie, tylko faktycznie mocnego osadzenia dzieła w kontekście. Moja wypowiedź pomiędzy utworami daje słuchaczom punkt odniesienia, pozwala ukierunkować słuchanie. Wiadomość zwrotna jest taka, że ludziom się to szalenie podoba, wznosi ich odbiór na inny poziom. To trochę jak pójście na wystawę do galerii, gdzie inaczej będziemy oglądać rzeźby i obrazy sami, a inaczej spojrzymy na nie słuchając oprowadzania kuratora. Dokładnie tak samo jest z muzyką.
Słuchamy bardziej świadomie.
Tak, trzeba tylko wyważyć proporcje, żeby wykład był merytoryczny i na temat, ale nie naukowy, bo te koncerty to nie sympozjum muzykologiczne. Staram się to robić trochę jak Bogusław Kaczyński, tylko bez narcyzmu i bez tej emfazy (śmiech). Choć taka właśnie była uroda pana Bogusława, który był cudownym popularyzatorem.
Biblioteka dobrze zastępuje salę koncertową?
Muzyka w historycznej części Biblioteki brzmi cudownie, pozwala stworzyć niesamowitą atmosferę. To miejsce daje niesamowite pole do wymiany myśli, czego chciał przecież sam hrabia Raczyński, a o co obecnie bardzo dba pani Katarzyna Kamińska - dyrektor biblioteki oraz osoby pracujące w Bibliotece z którymi współpracuje podczas tworzenia Festiwalu - Joanna Klein, Katarzyna Wojtaszak i Paulina Nowak. Nasze tegoroczne koncerty spokojnie mogłyby się odbywać w dużych filharmoniach, bo cała czwórka festiwalowych wykonawców to naprawdę świetni muzycy, ale wolimy tę kameralność, dzięki której doświadczenie muzyki jest zupełnie inne. Sala Biblioteki, w której zagrają, mieści około 120 osób, trzeba więc wykazać się nie lada determinacją by zdobyć wejściówki.
Dokładnie jak w XIX wieku, gdzie nie było jeszcze sal koncertowych, a muzykę fortepianową wykonywano w prywatnych salonach.
Właśnie. W tym momencie naprawdę chodzi o muzykę i o doświadczenie pewnej wspólnoty. Co ciekawe, koncepcja koncertów domowych staje się coraz bardziej popularna, także na Zachodzie. Lubimy doświadczać sztuki w mniejszym gronie. Proszę zauważyć chociażby kina studyjne, sam jestem ich wielkim fanem, które mimo istnienia wielu multipleksów wciąż są bardzo popularne. To po prostu innego rodzaju przeżycie.
Zajrzyjmy do tegorocznego programu. Mamy w nim cztery dni koncertowe: 12, 14, 15 i 16 kwietnia, przy czym laureatka ostatniej edycji Konkursu Chopinowskiego, Leonora Armellini, zagra ostatniego dnia. Czy możemy coś więcej powiedzieć o repertuarze każdego z tych dni?
Absolutnie wszystko toczy się w tym roku wokół Fryderyka Chopina. Trzech młodych pianistów, czyli Mateusz Dubiel, Krzysztof Wierciński i Jan Widlarz będą "ogrywać się" przed październikowym konkursem chopinowskim, przy czym w przypadku Mateusza i Krzysztofa obaj mają w nim już zagwarantowane miejsce. Bo, wyjaśnijmy, żeby dostać się na konkurs chopinowski trzeba przejść przez potężne sito. Najpierw wysyła się nagrania, na podstawie których komisja konkursowa wybiera 180 osób. Proszę sobie wyobrazić, że w tym roku jej członkowie otrzymali ponad 600 nagrań! Pozostali grają już eliminacje na żywo - te rozpoczynają się lada moment, w kwietniu.
I tak Jan Widlarz zagra w Poznaniu na tydzień przed eliminacjami w Warszawie, więc wykona program eliminacji, ale z dużym dodatkiem: "Sonatą b-moll" i "Balladą f-moll". Co ciekawe, cały tegoroczny repertuar naszego festiwalu to dzieła Chopina, przy czym powtarzać się będą sonaty. To mnie bardzo cieszy, bo faktycznie dzień po dniu będzie można je usłyszeć w różnych odsłonach. Mateusz Dubiel i Leonora Armellini wykonają "Sonatę h-moll", która zabrzmi na rozpoczęcie i zakończenie festiwalu. Krzysztof, Jan oraz Leonora zagrają również "Sonatę b-moll". Leonora na swoim koncercie zagra dwie sonaty przedzielone "Nokturnem H-dur op.62 nr 1". Będzie to szalenie ciekawe, zwłaszcza dla osób, które przyjdą na wszystkie koncerty i na żywo usłyszą zmiany wykonania tego samego utworu w zależności od osobowości wykonawcy. Z drugiej strony doświadczą trochę klimatu konkursu chopinowskiego, bo na jego dalszym etapie te sonaty słyszymy praktycznie dzień po dniu po kilka razy.
Fascynujące będzie patrzeć na te młode osoby i ich wykonanie przez pryzmat tego jak to "powinno być", a jak przeżywają je sami. Bo znowu - jest jakieś dzieło, które zostało sprowadzone do zapisu nutowego i ktoś je ożywia. I może to zrobić totalnie inaczej niż wszyscy. To jak z twórczością Picassa, kiedy spoglądamy na ewolucję jego stylu - na początku portretował kobiety w sposób klasyczny. Dopiero potem wypracował oryginalny, indywidualny styl. Albo obrazy Claude'a Moneta, które doceniono dopiero po jego śmierci. Wniosek? Nie warto odrzucać pewnego rodzaju możliwości, które daje sztuka. Możliwości przeżywania zupełnie innego rodzaju ekspresji. Jeśli w pewnym momencie ktoś weźmie ten "święty tekst Chopina" i zaproponuje na tej podstawie coś nowego, to fantastycznie! Oczywiście liczą się też motywy działania tego człowieka. Bo jeśli na przykład aktor weźmie jakiś klasyczny tekst i wykona przy nim trzy fikołki, bo chce wyłącznie zszokować ludzi, to jest to żałosne. Ale jeżeli faktycznie znajdzie się ciąg logiczny tego co się zadzieje i to wypływa z głębi, to świetnie. Wizja może być - przepraszam za określenie - totalnie odjechana, ale spójna, i dzięki temu oczarowuje. Jeżeli to się rodzi z wnętrza, to po prostu działa, choć czasem trudno to zdefiniować. I wie pani kto najszybciej to łapie? Ludzie, którzy nie są związani zawodowo z muzyką, którzy są czyści w swoim słuchaniu, bez narzuconych ram. To dokładnie jak w kontaktach międzyludzkich, gdzie jeżeli mamy wrodzoną intuicję i wrażliwość, to od razu jesteśmy w stanie przeczytać czystość czyichś intencji - to, czy ktoś robi coś rozpaczliwie kalkulując, czy w sposób spontaniczny i naturalny.
A jednak jakoś trzeba zachować balans między prawidłami muzycznymi, a własną interpretacją. Jak wyczuć tę cienką granicę?
Wbrew pozorom to nie jest wcale takie trudne. To trochę jak z architekturą - można mieć fantastyczne, designerskie koncepcje, ale nie znać reguł fizyki i zbudować budynek, który się zawali. To zatem dwutorowe działanie - należy nauczyć się języka muzycznego, ale jednocześnie zrozumieć treść utworu i opowiedzieć ją przez pryzmat własnego talentu. Dobrym przykładem jest trio Sokrates, Platon, Arystoteles. Każdy z nich szanował swojego nauczyciela, a jednocześnie w pewnym momencie, już jako dojrzały filozof, nie zgadzał się z wieloma tezami poprzednika. Na tym właśnie polega przekazywanie płonącej pochodni nauki czy sztuki. W tym właśnie festiwale są lepsze od konkursów - które oczywiście też są potrzebne - tu nie jest istotny wyścig, a wyjście na scenę i dzielenie się tym, co czuję i tym, co myślę. To obroni się samo, dokładnie jak w życiu.
Rozmawiała Anna Solak
- 2. Festiwal Wielkanocny
- Biblioteka Raczyńskich
- 12-16.04
- wstęp wolny, bezpłatne wejściówki (BRAK)
- więcej tutaj
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025