Panzerfaust nigdy nie interesował się drobnymi dramatami. Od początku ich ambicją była skala totalna - wojna, apokalipsa, religijny upadek. Oczywiście w świecie black metalu to nic nowego, ale sposób, w jaki robią to Kanadyjczycy, przypomina wręcz muzyczną powieść historyczną, a nie tylko kolejny album koncepcyjny. Cztery rozdziały ich "The Suns of Perdition" to tomy tej samej opowieści, rozpisanej na pięć lat i kilkaset koncertów. Najpierw "Chapter I: War, Horrid War" (2019) - prolog gwałtowny, wojenny, pełen cytatów z Oppenheimera i historii XX wieku. Rok później "Chapter II: Render Unto Eden" podniósł poprzeczkę, łącząc mordercze riffy z bardziej atmosferycznymi partiami, które dla wielu stały się definicją współczesnego black metalu ze sceny północnoamerykańskiej. Potem "Chapter III: The Astral Drain" (2022), który wyhamował, zaskakując długimi ambientowymi przerywnikami. I teraz finał - "Chapter IV: To Shadow Zion" (2024), płyta, która porzuca wszelkie półśrodka. W historii metalu ostatniej dekady niewiele było tak konsekwentnych tetralogii.
Najmocniejsze momenty nowej płyty? To choćby "The Hesychasm Unchained" - przykład idealnego balansu między melodyką a dysonansem. Riff przypomina o "With Hearts Toward None IV" Mgły, ale ton jest bardziej wojskowy, wyrachowany. Warto wspomnieć o "The Damascene Conversions" z gościnną bağlamą Ahmeta İhvaniego - to moment, w którym brzmienie Panzerfaust wykracza poza scenę blackową i zahacza o soundtracki do filmów wojennych z Bliskiego Wschodu. No i wisienka na torcie, czyli "To Shadow Zion (No Sanctuary)", czyli 11 minut podsumowania całego "The Suns of Perdition" - echo wcześniejszych motywów, riffy o gęstości lawy, bas i wokal Goliatha, który zamiast growlować, w pewnym momencie przechodzi w pogardliwy, półszeptany monolog. To coś absolutnie unikatowego.
Tego samego wieczoru wystąpi Afsky, który przypomina o tym, że duński black metal ma swoją specyfikę - od lat 90. balansuje między dziedzictwem skandynawskich pionierów a smutkiem, którego trudno znaleźć odpowiednik w Norwegii czy Szwecji. W ramach Afsky ten balans osiąga formę niemal klasyczną. Ole Pedersen Luk od połowy poprzedniej dekady tworzy muzykę, która mogłaby równie dobrze powstać 20 czy 30 lat temu, gdyby ktoś wtedy wpadł na pomysł, by połączyć Burzum z duńską pieśnią ludową i odrobiną romantyzmu. Jego "Om hundrede år" (2023) to album, w którym czas płynie inaczej. Afsky wpisuje się w tradycję jednoosobowych projektów black metalowych - od I Shalt Become przez Lustre po Saor - ale jest też echem duńskiej melancholii znanej z muzyki folkowej. Melodię z takiego "Tak for alt" można by zagrać na skrzypcach na weselu w Jutlandii i chyba nikt by się nie zdziwił.
Polskim akcentem będzie występ grupy Zmarłym, który już samą nazwą potrafi zmylić tropy. W polskim black metalu mamy scenę "lasu i śniegu" (Furia, Kły), "industrialnych ruin" (Odraza, Gruzja), a Zmarłym siedzi gdzieś pomiędzy, ale patrzy w inną stronę - w stronę blokowiska, neonu z kebaba i zapachu rozgrzanego asfaltu po letnim deszczu. "Wielkie zanikanie" (2025) to płyta, na której black metal jest narzędziem, a nie celem. Pokazuje to choćby "A Good Day", które w połowie zamienia się w rockowy numer o niemal popowej strukturze, a pod numerem tytułowym pulsuje elektronika, która mogłaby trafić na ścieżkę dźwiękową do polskiego thrillera z lat 80. W Polsce eksperymenty z black metalem to nic nowego - od awangardy Lux Occulty, przez dysonanse Morowe, po teatralność Wędrowców Tułaczy Zbiegów. Zmarłym różnią się jednak tym, że traktują black metal jak element kolażu - obok post punka, cold wave czy nawet... egipskiego disco. To bardziej duch Bauhausu niż Mayhema, tylko podany w ich własnym stylu. W końcu, jeśli nadchodzi koniec świata, to najlepiej przeżyć go na własnych zasadach.
Sebastian Gabryel
- Koncert: Panzerfaust, Afsky, Zmarłym
- 19.08, g. 18.30
- Pod Minogą
- bilety: 122,99 zł
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025