Każdy, kto stał w niedzielę przed bramą klubu Eskulap, zapytany dlaczego tam jest, odpowiadał bez zastanowienia: - Bo Kaliber to klasyk (Krzysztof Borowy z Poznania) albo: - To legenda polskiego rapu, coś czego nigdy wcześniej ani nigdy później nie było (Łukasz Kamiński i Radosław Weideman z Wronek). Ktoś inny opowiada, że jest tu dlatego, że jeszcze jako dziecko przyszedł na koncert z ojcem, a kiedy jego syn dorośnie, też będzie zabierał go na taki dobry rap, żeby wiedział co jest w życiu ważne.
Wychowywałam się co prawda na kawałkach Metallici i Led Zeppelin, ale nawet jako hip-hopowy laik potrafię docenić wagę mądrego i przemyślanego słowa. Kaliber 44 wie co mówi, kiedy formułuje swój przekaz ze sceny, bo na tej ostatniej gościł blisko 10 lat, zanim zaprzestał swojej działalności.
Założony w 1994 r. zespół przechodził różne przeobrażenia, by ostatecznie zniknąć i rozproszyć się (po świecie i innych zespołach) w 2003 roku, ale jego członkowie nie porzucili tworzenia muzyki, choć w pewnym momencie każdy z nich robił to już na własną rękę. W późniejszych latach przytrafiło im się kilka koncertów w starym składzie, ale nigdy - aż do ubiegłego roku - nie można było mówić o reaktywacji zespołu.
Poznański koncert rozpoczął się z godzinnym opóźnieniem. Składy rozgrzewające publiczność przed występem Kalibra, jak DJ Wojna czy DJ Grzana, w rzeczywistości nie miały wiele do zrobienia, tak napięta była atmosfera oczekiwania. Kiedy wreszcie bracia Martenowie w towarzystwie Dja Feel-X'a pojawili się na scenie, sala zawrzała. Już od pierwszej nuty uruchomił się zbiorowy trans, w którym brały udział wszystkie ręce i gardła tych, którzy przyszli posłuchać "Psychodelii", "Filmu" albo "Weny". Znalazł się i śmiałek, który pokonał barykadę z barierek i wdarł się na scenę, by tam zatańczyć razem ze swoimi idolami. Jego "występ" może i nie trwał długo, przerwany przez ochronę, ale dobitnie pokazał, jakie emocje katowicki skład wzbudza w swojej wiernej publiczności. Obie strony dawały z siebie wszystko, począwszy od rapowania, a na rytmicznym bujaniu skończywszy.
Mówi się, że w życiu są różnice, które łączą i podobieństwa, które dzielą. Po niedzielnym koncercie bez problemu utożsamiam się z prawdami wykrzykiwanymi na scenie przez członków Kalibra. Tym bardziej kiedy słyszę, że "to jest ważne co jest w każdym/ lecz głęboko/ nie potrzebne jest tutaj szkiełko i oko" albo "bo ta muzyka jest nieuleczalna/ bo ta muzyka to ułamek tarcia/ między naszym, ziemskim wymiarem/ a czymś więcej, a czymś dalej".
Po przeszło godzinnym występie były długie oklaski, wyciągnięte ręce i długie skandowanie o bis. A po dwóch dodatkowych kawałkach cisza i, jak mówili fani Kalibra, jeszcze bardziej rozbudzony apetyt i jeszcze większy niedosyt. I teraz jest już zupełnie jak w piosence: "normalnie o tej porze - raz lepiej, raz gorzej"...
Anna Solak
- Koncert zespołu Kaliber 44
- 23.02.2014
- klub Eskulap