Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

Inwestycja za trzy grosze

Najnowszą realizacją Teatr Polski sam sobie podnosi poprzeczkę. Wybierając się na "Operę za trzy grosze" można ocenić prawidłowość jej położenia.

. - grafika artykułu
fot. Marek Zakrzewski

Paweł Szkotak już na długo przed spektaklem zdradził główną oś swojej interpretacji dzieła Bertolta Brechta, czyli umiejscowienie akcji w Berlinie w roku 1945. Niejednokrotnie podkreślał, że właśnie wtedy Niemcy byli żebrakami Europy, że padli wówczas na kolana jako naród pokonany. Owej interpretacji więcej było w słowach reżysera niż w samym spektaklu, tym niemniej przy pomocy kilku motywów udało mu się tę proponowaną narrację przeprowadzić równolegle, nie ingerując w treść dramatu. Pomógł mu w tym między innymi język oryginału - kilka kwestii padło nieprzetłumaczonych z niemieckiego, co z kolei nam, Polakom, kojarzy się raczej jednoznacznie, zwłaszcza podkreślone odpowiednią dawką decybeli.

W kontekście wybranego klucza do odczytywania Brechta Szkotak zaczyna mocną sceną, w której piosenka zapowiadająca śmierć głównego bohatera, śpiewana jest przez jednego z żebraków (Przemysław Chojęta), z rękoma uniesionymi do góry w geście kapitulacji. Przy akompaniamencie coraz bardziej roztrzęsionej i rozdzierającej niemczyzny, wypełniającej tę pogodną melodię, przymuszani przez szefa policji, Jackiego Browna (Piotr B. Dąbrowski), inni żebracy łączą się w pary i tańczą, przywodząc na myśl podobną scenę w warszawskim getcie, jaką pokazał Roman Polański w filmie "Pianista".

Choć wątek nie jest bezpośrednio kontynuowany, dość silnie działa na wyobraźnię. Przez ten pryzmat inaczej patrzy się nawet na odzianych w mundury muzyków, wychodzących z kanału na przerwę.

Na wysokości zadania

Aktorzy Teatru Polskiego zgodzili się podjąć niemałe wyzwanie - "Opera za trzy grosze" to przecież, jak by nie było, musical. Ich doświadczenie w teatrze dramatycznym okazało się jednak ważniejsze niż brak wykształcenia muzycznego. To drugie udało się odtwórcom głównych ról nadrobić pod czujnym okiem Agnieszki Nagórki, kierownika muzycznego spektaklu. W głosach wykonawców wyraźnie słychać efekty wytężonej pracy nad dobrą emisją. I choć trudno byłoby liczyć na to, że w kilka tygodni czy nawet miesięcy przekwalifikują się na profesjonalnych aktorów musicalowych, to efekt końcowy był dla mnie zaskakująco pozytywny. W niektórych nawet kwestiach ów brak muzycznego wykształcenia okazał się zbawienny dla wydźwięku postaci.

W ogólnej klasyfikacji zdecydowanie lepiej zaprezentowały się głosy męskie. Bardzo dobre wrażenie zrobił na mnie Michał Kaleta, odtwórca roli Mackiego Majchra, mimo że, prawdę mówiąc, spodziewałam się po nim lepszej kreacji mówionej niż śpiewanej. Kaleta swoje songi potraktował w formie piosenki aktorskiej, w której interpretacja tekstu ma znaczenie nadrzędne. Tym samym dumnie bronił więc w sobie aktora dramatycznego, dzięki czemu udało mu się, obok kilku zabawnych wystąpień, stworzyć finalnie piękną i przejmującą scenę w trzecim akcie.

Praktycznie żadnych problemów z wejściem w rolę aktora-śpiewaka nie dał po sobie poznać Piotr Kaźmierczak, uosabiający w Operze króla żebraków, Jonatana Peachuma. Myślę, że z powodzeniem mógłby występować w teatrach musicalowych na co dzień. Spośród ról kobiecych natomiast najbardziej przypadła mi do gustu Polly (Anna Sandowicz). Zaprezentowała głos o skali przekraczającej dwie oktawy, i choć nie wszystkie rejestry były dla niej odpowiednie, to w dołach brzmiała naprawdę pięknie. Zaimponowało mi szczególnie, że swoje wady i niedostatki potrafiła przemienić w walor, celowo je niekiedy uwydatniając. Dzięki temu popisała się głosem może nie pięknym w klasycznym tego słowa znaczeniu, ale wyjątkowo bogatym w szereg różnego rodzaju barw, kolorów i emocji.

Klucz do sukcesu

W pierwszym akcie aktorzy w trakcie wykonywania piosenek nieruchomieli, zastygali w jednej pozycji. I gdyby konsekwentnie wypełniali ten pomysł do końca, uznałabym go za całkiem trafną koncepcję. Mają bowiem taki zasób umiejętności interpretacyjnych, że stać ich na to, żeby samym tylko głosem, bez pomocy gestów wykreować postać i przekazać wyśpiewywaną treść. Ponieważ jednak w kolejnych aktach pojawiały się fragmenty quasi-musicalowe, gdzie piosenkom towarzyszyła choreografia, w której niejednokrotnie śpiewak brał równocześnie czynny udział, nie mogłam odsunąć od siebie wrażenia, że uprzednia nieruchomość była po prostu postawą asekuracyjną, wynikającą raczej z niemożności poświęcenia się dwóm nowo nabytym umiejętnościom równocześnie. Tym samym niekonsekwencja dotyka także choreografii, która czasem proponowana jest w typowo musicalowym klimacie, a czasem na dłuższą chwilę zupełnie pomijana.

Jest jeszcze jedna cecha, która odróżnia występujących w "Operze za trzy grosze" aktorów Teatru Polskiego od zawodowych śpiewaków, czy to operowych, operetkowych czy musicalowych. Artyści podeszli do nowego zadania z pokorą, świadomi swoich niedostatków. Myślę, że właśnie ta nowość i odmienność umiejętności, jakich musieli nabyć, uchroniła ich przed ową popularną u wokalistów odmianą narcyzmu, która każe im zachwycać się pięknem własnego głosu, nierzadko spychając treść na dalszy plan. Soliści poznańskiego przedstawienia, choć zdarzają im się wokalne wpadki, stawiają tekst na piedestale, realizując tym samym zasadę, wedle której muzyka pełni wobec słowa rolę służebną. I jest to nie tylko kolejny walor, ale - wydaje mi się - klucz do sukcesu.

Podnoszenie poprzeczki

W realizacji premiery nie popisali się niestety akustycy. Mimo starań śpiewaków, efekt zepsuło niedopracowane nagłośnienie, a zwłaszcza nieprzyjemny moment włączania mikroportów, stanowiący każdorazowo przykry przeskok z fragmentów dialogowanych na śpiewane. Przejścia te bywały ponadto niepłynne, a piosenki zbyt głośne w stosunku do kubatury pomieszczenia i wolumenu orkiestry, tym samym więc nieczytelne. Instrumentaliści za to spisali się doskonale - w pełni profesjonalny, precyzyjny i skuteczny, złożony z kilkunastu poznańskich muzyków zespół pod dyrekcją Agnieszki Nagórki z pewnością był podporą, na której śpiewacy mogli spokojnie polegać.
Cieszę się, że na wystawienie "Opery za trzy grosze" odważył się właśnie Teatr Polski. Realizacja jest pięknym dowodem na to, że aktorzy chcą i mają szansę nieustannie się rozwijać. I choć nie zakładam, żeby dyrektor kierował swój zespół w stronę dzieł muzycznych na szerszą skalę, to warto docenić, że zamiast angażować zawodowców spoza teatru, zdecydował się zaufać i zainwestować w swoich ludzi. I uważam, że jest to inwestycja trafiona, bo z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że aktorzy stanęli na wysokości zadania.

Magdalena Lubocka

  • Opera za trzy grosze Bertolta Brechta z muzyką Kurta Weilla
  • reżyseria: Paweł Szkotak
  • kierownictwo muzyczne: Agnieszka Nagórka
  • Teatr Polski, Duża Scena
  • premiera 10.05, g. 19