Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Rzym w Poznaniu

W dzień już bardzo jesienny zaistnieć może szczera tęsknota za miłymi promieniami słonecznymi. Nierzadko w chwilach tej tęsknoty chwytamy się tego wszystkiego, co nawet i symbolicznie kojarzy nam się ciepłem i zapachem lata. Niekiedy są to osoby, które przybywają do nas z krajów może nie bardzo dalekich, ale jednak wnoszących do naszego jesiennego światka trochę egzotycznego ożywienia. Przykładem kraju, który niezmiennie z odmianą tak klimatyczną, jak i kulturową nam się kojarzy, są chociażby Włochy.

Czarno-biała fotografia widoku na miasto ze schodów Teatru Wielkiego w Poznaniu. - grafika artykułu
Widok na zamek cesarski od strony Teatru Wielkiego, 1927, fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego w Warszawie

"Godz. 5 po południu. Teatr Wielki ogłuchł i ociemniał po gwarnych, zbiorowych próbach całodniowych, przyczaił się na chwil kilka do wieczornego wypadu... Nie zamarło jednak życie w nim ani na tę chwilę. Z poza szeregu drzwi dolatują na długi korytarz dźwięki pianin i głosy solistów. To lekcje, próby, przygotowania, to praca, której tylko ostatnie, gotowe i wycyzelowane ogniwo ogląda publiczność na scenie nieświadoma, ile pracy żmudnej włożył solista, by osiągnąć oklaskiwany efekt występu"* - tak swój artykuł rozpoczął anonimowy reporter, nie ujawniając przy tym, z kim to miał okazję, a najpewniej również zaszczyt spotkać się w niedostępnych publiczności kuluarach. Tytuł jego tekstu prawdę jednak bez żadnych tajemnic ujawnia. Brzmi on bowiem Syn słonecznej Italji - Norberto Ardelli spadkobiercą skarbów głosowych nieśmiertelnego Carusa ("Nowy Kurier", nr 279/1933). Tak, jesienna porą roku 1933 poznańska scena zapłonęła dzięki artyście włoskiemu, wielkiemu śpiewakowi, którego wizyta w Poznaniu odbiła się w mieście szerokim echem. Była ona również okazją, a jakże, do rozmowy z tą niezwykłą personą.

Dziennikarz, jak relacjonuje, zapukał do drzwi gabinetu dyrektorskiego trzykrotnie, nim otworzył je gościnnie dyrektor Teatru Wielkiego - Zygmunt Latoszewski, gestem tym zapraszając dziennikarza do środka, na pogawędkę, w której to uczestniczyć miał obecny tutaj także Ardelli. Po miłym przywitaniu i zapoznaniu panów ze sobą (tu muszę wspomnieć, że tajemnicze trzy kropki zastąpiły - nie wiedzieć dlaczego - informację o nazwisku reportera), rozpoczyna się rozmowa. Zgodnie być może z włoskim temperamentem pierwszy, odważnie, odzywa się tenor, reagując na wiadomość o tym, kim jest nieznajomy, który dopiero co wszedł do pokoju. Ardelli wspomniał bowiem swoje dziennikarskie praktyki w Nowym Jorku, gdzie przez pewien czas współpracował z "New York Herald". Jak stwierdził, gdyby nie przypadek, najpewniej pracowałby tam nadal. Przypadki jednak potrafią odwrócić bieg wydarzeń w sposób nie tylko nieoczekiwany, ale też spektakularny. Ta informacja staje się pretekstem dla wysłannika "Nowego Kuriera" do tego, by porozmawiać ze znakomitym gościem na temat jego włoskich korzeni. Zdawało mu się bowiem przez chwilę, że podana ciekawostka dowodzi, że pierwszy tenor opery królewskiej w Rzymie nie jest wcale Włochem, tylko Amerykaninem. Ardelli na tę wątpliwość odpowiedział natychmiast, dopowiadając: "O, nie. Urodziłem się w Rzymie i czuję się Włochem. W Ameryce jednak wychowałem się i tam spędziłem swoją młodość".

Większość nas, ciekawskich, interesuje, w jaki sposób zaczynają się wielkie kariery równie wielkich gwiazd. Najczęściej owe początki faktycznie więcej mają z pewnego przypadku, aniżeli zaplanowanej sytuacji. Losy Ardellego odmienił studencki występ podczas koncertu dobroczynnego. Ot, żadna wielka rzecz, a jednak o sprawie przesądzająca. I pociągająca za sobą kolejne zdarzenia. To oświadczenie sprowokowało reportera do zadania następnego pytania - tym razem o studia śpiewacze. Jak dowiedzieli się czytelnicy, opiekunem tenora był nie kto inny, jak sam Enrico Caruso, który zainteresował się młodym, uzdolnionym człowiekiem, a nawet częściowo sfinansował jego lekcje śpiewu. Profesorem wtajemniczającym początkującego artystę w arkana sztuki śpiewaczej był z kolei Wiktor Morel - tak, ten Morel, dla którego Verdi napisał Rigoletto oraz partię Jagona w Otellu! Potem przez jakiś czas Ardelli pobierał nauki u Carusa, by później przenieść się do Mediolanu. Artysta zaznaczył, że to właśnie we Włoszech skończył konserwatorium i tutaj też debiutował w wieku 26 lat. Debiut miał konkretnie miejsce w Bolonii, gdzie wystąpił jako Rudolf w Cyganerii. A potem? Potem był Rzym, Neapol, Palermo i ponownie Stan Zjednoczone... W Ameryce partnerował wielkiemu Fiodorowi Szalapinowi w czasie jego tournée, co samo w sobie dowodziło uznania, jakim zaczął cieszyć się włoski śpiewak w oczach tak organizatorów widowiskowych przedsięwzięć, jak i krytyków oraz publiczności.

Kolejne pytanie zadane gościowi Teatru Wielkiego dotyczyło języków, w jakich śpiewa. Jak się okazało, wszechstronność Ardellego nie tyczyła się tylko tego, że był w stanie wykonywać zarówno partie niezwykle liryczne, jak i te bardziej w swojej wymowie patetyczne, ale także faktu, że śpiewał nie tylko po włosku, ale też po francusku i niemiecku. Ta informacja pociąga za sobą pytanie o to, na jakich jeszcze scenach europejskich włoski tenor dotychczas występował. Ardelli przyznał, że gościł we Francji, Niemczech i Anglii, a po występach w Polsce planował udać się do krajów nadbałtyckich, by później obrać kierunek do Wiednia i Budapesztu, skąd wrócić chciał do Włoch, gdzie czekał go czas niezwykle pracowity i rzecz jasna realizacja interesujących planów artystycznych.

Czytelnicy Zapisków z lamusa zaznajomieni już nieco ze style prowadzenia wywiadów dziennikarzy poznańskich przeczuwać muszą, jakiego pytania nie mogło podczas tego wywiadu zabraknąć. Tak, zgadza się! I tym razem reporter zainteresował się opinią światowej klasy śpiewaka na temat stolicy Wielkopolski! Zapytał wprost: "Jakie wrażenie robi na panu Poznań"? "Mówię zupełnie szczerze: nadzwyczajne! Jestem zachwycony Poznaniem. To miasto zachodnio-europejskie, śliczne, publiczność serdeczna, a opera bardzo dobra. Gratuluję wam dyr. Latoszewskiego. Taki młody człowiek, a taki wielki artysta i znakomity muzyk" - padła wielce zadowalająca odpowiedź, po której wspomniany Latoszewski, jak można przypuszczać człowiek skromny i takie komplementy przyjmujący z pewną dozą nieśmiałości, "był w tym momencie zażenowany". Po tym nastąpiła jednak jeszcze krótka rozmowa na temat artystycznego życia miasta i pożegnanie, zapowiadające ponowne spotkanie wszystkich obecnych na gościnnym  występie Ardellego w Teatrze Wielkim w operze Georges'a Bizeta - Carmen.

Kończę niniejszy tekst z nadzieją, że wspomnienie o tym włoskim, bywałym w wielkim świecie artystą, urozmaiciła Czytelnikom nieco dzień ten listopadowy...

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowany oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023