W tajnym okólniku wyższego dowódcy SS i policji w Wartheland Wilhelma Koppego czytamy: "Przy ustalaniu kręgu ewakuowanych osób można się odwołać do czynników obiektywnych, takich jak wykształcenie akademickie lub wysoka pozycja zawodowa. Rozstrzygające jest jednak to, by ewakuować każdego Polaka, który z powodu swych duchowych możliwości, politycznego wpływu albo siły gospodarczej mógłby stanowić przeszkodę w forsowaniu niemczyzny w poszczególnych kręgach". Ów datowany na listopad 1939 roku i napisany suchym, biurokratycznym językiem dokument traktujący eufemistycznie o "ewakuacji" stał się przyczyną tysięcy ludzkich tragedii. Dotyczył bowiem bestialskiego wypędzenia z domów, kradzieży mienia i "usunięcia" z Wielkopolski Polaków i Żydów, którzy byli pierwszą i najważniejszą przeszkodą w procesie przywracania regionowi jego rzekomo "odwiecznego niemieckiego oblicza".
Wszystko to wynikało z konkretnego planu, jaki nazistowskie Niemcy miały wobec zachodnich ziem podbitej Polski. Wielkopolska mocą dekretu Adolfa Hitlera z 8 października 1939 roku została wcielona bezpośrednio do III Rzeszy i weszła w skład nowej niemieckiej jednostki administracyjnej nazwanej Reichsgau Posen (Okręg Rzeszy - Poznań), przemianowanej niebawem na Reichsgau Wartheland (Okręg Kraj Warty). Namiestnikiem Kraju Warty został Arthur Greiser, owładnięty ideą uczynienia z podległego sobie terytorium "wzorcowego okręgu Rzeszy" (Mustergau). Jednym ze sposobów, który ów pożądany przezeń stan miał przyspieszyć, była polityka masowych wypędzeń ludności cywilnej polskiej i żydowskiej. Greiser mówił o tym wprost: "Zniemczenie Warthegau oznacza według mnie, że żaden inny naród oprócz niemieckiego nie ma prawa tu mieszkać". W ten sposób jesienią 1939 roku Wielkopolska padła ofiarą nazistowskiego projektu germanizacji ziemi, u podstaw którego leżała doktryna poszerzania przestrzeni życiowej (Lebensraum). Począwszy od listopada 1939 roku, przymusowe wysiedlenia stały się zbiorowym doświadczeniem tysięcy Wielkopolan, których w kilkanaście minut pozbawiano dorobku całego życia, więziono w tzw. obozach przejściowych, a następnie wywożono do Generalnego Gubernatorstwa. Tam, bez jedzenia, pieniędzy, pracy i dachu nad głową, musieli zaczynać wszystko od nowa. Kryteria stosowane przy wyborze tych, których w pierwszej kolejności należało z Wielkopolski wysiedlić, były czytelne: szło o wskazane w okólniku Wilhelma Koppego elity kulturalne, naukowe i gospodarcze.
Pierwsze akcje wysiedleńcze ludności cywilnej w Poznaniu, które poprzedzało tworzenie przez Niemców ściśle tajnych, imiennych list, miały miejsce na początku listopada 1939 roku. Ich schemat był niemal bliźniaczy. Późną nocą niemiecka żandarmeria zjawiała się w wytypowanym wcześniej mieszkaniu, pozostawiając jego mieszkańcom kilkanaście minut na spakowanie. Najściu każdorazowo towarzyszyły wrzaski, uderzenia karabinowymi kolbami, grożenie bronią i brutalne ponaglenia. Wiek domowników oraz stan ich zdrowia nie miał żadnego znaczenia. Mogli zabrać ze sobą jedynie bagaż ważący maksymalnie 12 kg i składający się wyłącznie z odzieży, zapasu żywności na kilka dni, dokumentów oraz gotówki w kwocie nieprzekraczającej 200 zł. Reszta gromadzonego przez lata majątku przypaść miała w udziale nowym, niemieckim mieszkańcom Wartheland, sprowadzanym tutaj z krajów bałtyckich, Wołynia, Bukowiny, Besarabii etc.
Zenon Łakomy, który w 1939 roku miał osiem lat, a swoje wspomnienia spisał tuż po zakończeniu wojny, tak zapamiętał okoliczności wysiedlenia: "Niemieckie gestapo rozbiło bramę i weszło na podwórze. Następnie rozbiło drugą bramę i zadzwonili do mieszkania. Ze strachu aż struchlałem. Weszli do mieszkania i zaświecili światło, zobaczyłem pięć osób uzbrojonych w hełmy, karabiny i w zielonych mundurach. W piętnastu minutach gestapo niemieckie kazało nam opuścić mieszkanie". Nie mniej dramatyczna pozostaje relacja Jana Węgrzyna, jesienią 1939 roku trzynastoletniego chłopca: "W przedpokoju dudnią ciężkie kroki. Słychać głośną rozmowę w języku niemieckim. Tak, nie mam już najmniejszej wątpliwości: rozpoczyna się wysiedlenie. To, czego obawialiśmy się wszyscy i spodziewali od dawna, co wisiało nad nami groźne i nieuchwytne jak przeznaczenie, miało stać się rzeczywistością. [...] Ubieram się pospiesznie i przechodzę do przyległego pokoju. W jaśniejszym kręgu lampy stoi żandarm niemiecki i dwu partyjniaków w mundurach SA. Karabiny gotowe do strzału. Jeden z nich wyjmuje z torby jakiś papier i czyta go na głos. Nie wszystko rozumiem, bo mówię słabo po niemiecku, lecz jedno jest dla mnie jasne: mamy natychmiast opuścić mieszkanie. [...] Mama pakuje najpotrzebniejsze rzeczy do walizki. Próbuję jej w tym pomóc, ale niewiele można zabrać, bo Niemcy naglą do wyjścia. W końcu jeden z nich zniecierpliwiony wyrywa jej z rąk walizkę i cisnąwszy w kąt, wypycha mamę brutalnie na korytarz. Zaciskam pięści i przygryzam wargi do krwi, żeby nie wybuchnąć".
Polacy i Żydzi wysiedlani na masową skalę z Poznania jesienią 1939 roku przez kilka miesięcy trafiali do obozu przejściowego Lager Glowna (od grudnia 1939 r. Durchgangslager Glowna), który Niemcy zorganizowali przy ul. Bałtyckiej na Głównej. Stąd po kliku dniach, czasem jednak tygodniach lub miesiącach, byli wysyłani specjalnymi transportami kolejowymi do Generalnego Gubernatorstwa. Obóz na Głównej zorganizowano w kilku starych magazynach wojskowych mogących pomieścić jednorazowo około 5 tys. osadzonych. Warunki panujące w barakach urągały jednak wszelkim standardom. Betonowe posadzki, chłód, podłe racje żywnościowe, tragiczne warunki sanitarne, a co za tym idzie szerzące się choroby zakaźne. Tak wyglądała okupacyjna codzienność dla ponad 33 tys. osób, w tym ciężarnych matek, dzieci, niemowląt i starców, uwięzionych za potrójną linią drutów kolczastych okalających teren obozu.
Oddajmy na chwilę głos Zbigniewowi Posieczkowi, w listopadzie 1939 roku siedemnastoletniemu młodzieńcowi wysiedlonemu wraz z rodziną z kamienicy przy ul. Za Bramką: "Po półgodzinnym kołowaniu po ulicach miasta wjeżdżamy na plac jakiś olbrzymi otoczony drutem kolczastym i zastawiony barakami. Jest zupełnie ciemno. Gdzie jesteśmy - na razie nie wiemy. Jak się po chwili okazuje, znajdujemy się na terenie dawniejszych magazynów wojskowych na Głównej. Nieświadomość przyszłego losu nie nastawia nas zbyt optymistycznie, tym bardziej że po wyładowaniu z samochodów ustawiają nas, kobiety i mężczyzn, osobno. Zaczyna mżyć deszcz. Robi się chłodno. Po godzinnym jeszcze postoju na deszczu kierują nas do baraku. Kobiety zajmują jeden, my - drugi. Legowisko cementowe pokryte cienką warstwą słomy. Wszyscy są zmęczeni, lecz nikt nie może usnąć. Pośród czterystu osób znajdujących się na sali panuje cisza. [...] Wszyscy zmoczeni, zziębnięci, apatycznym wzrokiem patrzą przed siebie. Ta niepewność wszystkich dobija". Z kolei poznański Żyd Helmut Cwi Steinitz, tak pisał o życiu w Lager Glowna: "Pośrodku był betonowy chodnik, a po obu stronach leżała słoma, która miała być naszym legowiskiem. Żadnych sprzętów, stołów, ławek, nic zupełnie. Ludzie stali zszokowani u wejścia, słoma, tylko słoma, to było wszystko, co mieliśmy do dyspozycji. Barak przypominał oborę. [...] Najgorzej miały rodziny z małymi dziećmi. Jak wytłumaczyć małemu dziecku, że zrozpaczona matka nie ma dla niego nic do jedzenia".
Likwidacja Durchgangslager Glowna, która nastąpiła 20 maja 1940 roku, nie oznaczała zakończenia akcji wysiedleńczej prowadzonej przez Niemców, a zaledwie jej początek. Rok później liczba Polaków wygnanych z Wartheland do Generalnego Gubernatorstwa sięgała już 300 tys. 5 listopada 2024 roku ich wojenna ofiara doczeka się trwałego znaku pamięci w poznańskiej przestrzeni miejskiej. Tego dnia u zbiegu ulic Powstańców Wielkopolskich i Towarowej zostanie odsłonięty długo oczekiwany pomnik Wypędzonych Wielkopolan.
Piotr Grzelczak
- Uroczyste odsłonięcie Pomnika Wypędzonych Wielkopolan w czasie II Wojny Światowej
- 5.11, g. 12
- zbieg ulic Powstańców Wielkopolskich i Towarowej
- wstęp wolny
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024