Malarz Jan Spychalski pisał do swojego przyjaciela Stefana Szmaja, też artysty: "Wojna wżera się coraz głębiej w serce". Pod tymi słowami podpisałyby się z pewnością tysiące poznaniaków.
"Co nam innego czynić"
Wśród aresztowanych zaraz na początku wojny księży znalazł się ks. prałat dr Wacław Gieburowski, słynny dyrygent znanego na całym świecie Poznańskiego Choru Katedralnego. Nie na wiele zdały się prośby jego niemieckich przyjaciół muzyków. Został co prawda zwolniony z obozu i wrócił do Poznania, ale pozbawiony możliwości pracy artystycznej i ciągle kontrolowany, niezmiernie szybko jeszcze bardziej podupadł na zdrowiu. Po nakazie przeniesienia do Warszawy, zmarł tam w 1943 r. 1 września 1939 r. obchodziłby jubileusz 25-lecia swej pracy z chorem... "Może - pisał Stefan Stuligrosz - wspominał sobie w tym dniu słowa psalmu, często śpiewanego do melodii Mikołaja Gomołki: Co nam innego czynić, jeno płakać smutnie, powieszawszy po wierzbach niepotrzebne lutnie". Jednak poznańscy artyści starali się ocalić to wszystko, co dotychczas stanowiło dla nich sens życia. Bardzo liczni nie mogli już jednak podjąć trudnych wyzwań.
Był wśród nich Witold Noskowski, znakomity znawca i miłośnik teatru, obdarzony wieloma talentami, niepospolitą energią, humorem, dobrym piórem. "Miał 66 lat, był jeszcze w pełni sił umysłowych, kiedy spadł na niego grom wojny totalnej - pisał prof. Roman Pollak, m.in. rektor Tajnego Uniwersytetu Ziem Zachodnich w Warszawie. - Zaraz z początkiem września, mieszkanie, zbiory, materiały uległy rabunkowi i zniszczeniu, a on sam - ciężko chory na cukrzycę - został wywieziony do Fortu VII, gdzie 1 listopada 1939 r. zmarł. Potworne musiały być jego ostatnie chwile".
Tragiczne losy poznańskiej cyganerii
Jerzy Gerżabek, Ludwik Puget, wspomniany Witold Noskowski, Kazimierz Pluciński - gwiazdy Różowej Kukułki, kabaretu Pod Kaktusem, bohaterowie niezliczonych anegdot i przedwojennych opowieści, ulubieńcy poznańskiej publiczności, już w początkowym okresie wojny stali się ofiarami niemieckiej agresji.
Tadeusz Kraszewski, po wojnie prezes ZLP w Poznaniu, tak wspominał rzeźbiarza, malarza, znawcę historii sztuki: "Puget w Różowej Kukułce tworzył nastrój. Z nieodstępną fajką w zębach krążył między stolikami, witał, rozsadzał, prowadził konferansjerkę ad hoc improwizowaną, przeplataną własnymi fraszkami, które pasjami układał". Miłość do Różowej Kukułki przetrwała w sercu Pugeta nawet po wyjeździe z Poznania. I w Krakowie, gdzie w czasie wojny pracował w Kawiarni u Plastyków, w kwietniu 1942 r. został aresztowany wraz z całą grupą artystów, wywieziony do Oświęcimia i rozstrzelany.
Kazimierz Pluciński, prawnik, który porzucił swój fach dla kabaretu i znany był jako Szymon Pigwa, autor przepysznych i słynnych przedwojennych kawałów, zginął w kampanii wrześniowej. Tak samo jak ulubieniec poznańskiej publiczności Jerzy Gerżabek. Ranny w bitwie pod Kutnem, wydobyty z płonącego czołgu, zmarł w szpitalu. Pośmiertnie odznaczony został krzyżem Virtuti Militari.
Tadeusz Kraszewski, wspominający te nietuzinkowe i dziś już niezbyt znane postacie, okupację (po stracie ręki w walce nad Bzurą) w znacznej części spędził w Warszawie. Niemal od początku działał w konspiracji. Związany z organizacją "Ojczyzna" (w krużgankach kościoła ojców Dominikanów jest pamiątkowa tablica poświęcona zamordowanym przez Niemców działaczom tej organizacji) przeżył wiele momentów mrożących krew w żyłach. Na przykład, jak wspomina syn, prof. Piotr Kraszewski, z mieszkania przypadkowo spotkanego miłośnika obrazów wyszedł w hitlerowskim mundurze i tylko dziwił się, że mimo godziny policyjnej, niemieccy żołnierze puszczają go wolno. Przeraził się dopiero w domu, gdy odkrył pomyłkę, ponieważ w mieszkaniu wielbiciela sztuki znajdowała się bibuła ukryta w jego własnym płaszczu.
W paszczy lwa
Nieliczni już poznaniacy pamiętają wspaniałą Mszę Koronacyjną Mozarta, wykonaną w kościele pw. Matki Boskiej Bolesnej na Łazarzu, jednym z dwóch otwartych dla Polaków kościołów. Wybitny badacz okupacji prof. Edward Serwański zaliczył to przedsięwzięcie do największych manifestacji polskości w konspiracyjnym Poznaniu. Jego pomysłodawcą był Stanisław Dolny. Po latach pisał: "Tej soboty nie zapomnę. Z Sołacza przywlokłem z bratem kontrabas. Kontrabasista po prostu nerwowo nie wytrzymał i bał się przenosić przez pół miasta ten wielki instrument. A tuż przed mszą zjawił się na chorze żołnierz niemiecki ze skrzypcami. Wszyscy spojrzeli na mnie z niemym pytaniem, czy to nie prowokacja. Strach mnie obleciał. Żołnierz oświadczył krotko, że też jest katolikiem, skrzypkiem z wiedeńskiej filharmonii i, chcąc pozyskać moje zaufanie, zdążył mi jeszcze opowiedzieć jakiś dowcip o Hitlerze. Nie było czasu na zastanawianie, więc zaproponowałem mu miejsce pierwszego skrzypka. Okazało się, że Niemiec grał po mistrzowsku. Była taka chwila, że prof. Konatkowska, zasłuchana w jego znakomitą grę, zapomniała w pewnym momencie podjąć swoją partię na organach".
Oprócz tak spektakularnych wydarzeń, były i skromniejsze, ale wcale liczne. W rożnych częściach Poznania, w prywatnych mieszkaniach, odbywały się koncerty. Wystawiano nawet sztuki teatralne, a dzieci zapraszano na przedstawienia kukiełkowe. Teatrzyk prowadziła m.in. Halina Lubicz.
Plastycy nie tracą ducha
Wacław Taranczewski, Jozef Murlewski, Jozef Czarnecki konspiracyjnie uczyli młodych adeptów sztuki, organizowali kameralne wystawy, dyskutowali o sztuce.
Według badań Jarosława Mulczyńskiego polskie środowisko plastyczne w Poznaniu w 1939 r. liczyło około stu przedstawicieli. Na skutek działań wojennych i niemieckich represji ponad jedna piąta straciła życie. Na początku stycznia 1940 r. w Forcie VII rozstrzelano Leona Prauzińskiego, który ilustrował znienawidzoną przez Niemców książkę Jozefa Kisielewskiego Ziemia gromadzi prochy. W Auschwitz zamordowano rzeźbiarza Marcina Rożka, powstańca wielkopolskiego, twórcę m.in. pomnika Bolesława Chrobrego w Gnieźnie. Zginął też Stanisław Kubicki, który był kurierem Polski Podziemnej.
Wielu artystów przedwcześnie zmarło, znaczna część nie mogła tworzyć i to bynajmniej nie dlatego, że taki zakaz wydali Niemcy. Walcząc o przetrwanie, nie mieli już sił na nic innego. Ponadto wiele prac uległo zatraceniu. Tym bardziej cenne jest to, co przetrwało. Obrazy z obozu przy ul. Głównej świadczą o tym, że poznańscy artyści uważali za swój obowiązek utrwalenie tego, co stało się smutnym losem mieszkańców miasta i ich samych.
Grażyna Wrońska