Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Teoria wielkiego wybuchu

Pięciu rannych, jezdnia przeorana w obrębie 250 m kw., tory tramwajowe powyginane niczym serpentyny (560 mb!), cztery uszkodzone zwrotnice i star z ładunkiem suchego betonu wystrzelony w powietrze. Eksplozja gazu na skrzyżowaniu Głogowskiej i Hetmańskiej.

. - grafika artykułu
Skutki eksplozji gazu na skrzyżowaniu Głogowskiej i Hetmańskiej, 19.05.1986, fot. MPK Poznań

W pierwszych dniach maja 1986 roku temat rozmów toczonych przez obywateli PRL był jeden: katastrofa w czarnobylskiej elektrowni jądrowej. Niezależnie od prób łagodzenia przez władze społecznych emocji z nią związanych Polacy - także dzięki "polskojęzycznym rozgłośniom zachodnim", jak w partyjnym żargonie nazywano Wolną Europę - doskonale zdawali sobie sprawę, że sytuacja jest poważna. Nie inaczej było w Poznaniu, gdzie odnotowano "ogólne zaniepokojenie", a także wzmożony wykup artykułów pierwszej potrzeby, o czym skądinąd skrzętnie informowano w kolejnych dalekopisach posyłanych do KC PZPR. Co znamienne, wśród najczęstszych przyczyn czarnobylskiego wybuchu poznańska ulica wymieniała rozmaite niedoskonałości sowieckiej gospodarki, która coraz wyraźniej traciła dystans w technologicznym wyścigu mocarstw. Z czasem informacyjny, wizerunkowy, ale i aprowizacyjny kryzys udało się zażegnać. I gdy wydawało się, że życie w mieście poczęło wracać do względnej normy, na krótko przed południem 19 maja 1986 roku Poznaniem wstrząsnął wielki wybuch gazu na skrzyżowaniu ulic Głogowskiej i Hetmańskiej. Niejako w mikroskali ujawnił on szereg systemowych problemów od lat toczących "socjalistyczny Poznań".

Impuls, który doprowadził do katastrofy w obrębie jednego z najbardziej ruchliwych poznańskich węzłów komunikacyjnych, był w istocie dość prozaiczny. Oto tuż po godzinie jedenastej zjawiło się tutaj trzech pracowników prywatnego zakładu rzemieślniczego, którzy przyjechali, aby zabrać ze sobą narzędzia i inne przedmioty przechowywane w kanale pod jezdnią (rusztowania, wiadra, pędzle, latarki). Pozostawili je tam w czasie konserwacji rurociągu przeprowadzonego w ciągu ulicy Hetmańskiej na zlecenie Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji (WPWiK) w... grudniu 1984 roku. Po zdjęciu włazu do kanału zeszło ostatecznie dwóch z nich. W momencie gdy ich krótkie zadanie miało się już ku końcowi, nastąpił nieoczekiwany i niezwykle silny wybuch, który był słyszalny niemal w całym Poznaniu. Robotnicy zeznali później, że po zejściu na dół nie czuli woni gazu, zastrzegli również, że żaden z nich nie palił. Jak było naprawdę, nie wiemy. Zamówiona ekspertyza potwierdziła, że stężenie gazu w kanale było tego dnia tak duże, że do detonacji mogło wystarczyć zwyczajne wyładowanie elektrostatyczne. Nie zmienia to faktu, że trójka malarzy znalazła się w skrajnie niebezpiecznej sytuacji. Dwójka z nich, która była najbliżej wyjścia z włazu została odrzucona na odległość co najmniej kilkunastu metrów ("na skarpę po drugiej stronie ul. Hetmańskiej") i przypłaciła eksploracyjną przygodę poparzeniami oraz ranami zadanymi przez stalowe odłamki. Najpoważniej ranny został trzeci rzemieślnik, którzy w czasie eksplozji wciąż pozostawał w kanale. Z rozległymi oparzeniami II i III stopnia błyskawicznie został przewieziony do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich.

W chwili wybuchu w obrębie zatłoczonego zazwyczaj skrzyżowania nie przejeżdżał szczęśliwie żaden tramwaj, poważnie zniszczonych zostało jednak klika aut. Największe wrażenie na gapiach, ale i dziennikarzach "Expressu Poznańskiego" robił wyładowany betonem ciężarowy star - "eksplozja dosłownie uniosła samochód w górę" i przewróciła na bok. Samo skrzyżowanie przypominało tuż po wybuchu wielkie pobojowisko, co zresztą dobrze oddaje reporterska relacja z Poznania wyemitowana w "Dzienniku Telewizyjnym". Sytuacja była niezwykle poważna, do czasu interwencji techników z Wielkopolskich Okręgowych Zakładów Gazownictwa nie można wszak było wykluczyć kolejnych wybuchów. Dodajmy, że jeszcze tego samego dnia prezydent Poznania Andrzej Wituski powołał specjalną komisję powypadkową, swoje śledztwo wszczęła milicja, eksplozją błyskawicznie zainteresowała się również poznańska Służba Bezpieczeństwa (Wydział V WUSW). Ta ostatnia 20 maja 1986 roku wszczęła Sprawę Operacyjnego Sprawdzenia o mało wyszukanym kryptonimie "Gaz", próbując za wszelką cenę dociec, czy z wybuchem nie wiązała się aby "wroga działalność" tzw. elementów antysocjalistycznych. Po przeprowadzeniu niezwykle drobiazgowej analizy koniec końców jej nie stwierdzono. Za sprawą ekspertyzy wykonanej przez uczonych z Wydziału Budownictwa Lądowego Politechniki Poznańskiej okazało się bowiem, że u korzeni łazarskiej katastrofy tkwiły błędy i zaniechania popełnione przed kilkunastoma laty w czasie remontu miejskiej infrastruktury wodociągowej.

Szło o rok 1969, gdy w tej części Poznania układano zupełnie nową, potężną magistralę wodną. Okazało się wówczas, że krzyżuje się ona ze starym, pochodzącym jeszcze z 1904 roku żeliwnym gazociągiem, który w tej sytuacji należało przenieść poza obrys skrzyżowania ulic Głogowskiej i Hetmańskiej. Sęk w tym, że nie tylko tego nie zrobiono, ale również zabudowano gazociąg w taki sposób, że ten znalazł się de facto w stropie tunelu wodociągowego. Wszystko to z kolei doprowadziło do nadmiernego wygięcia starej pruskiej rury i powstania w niej mikropęknięć, przez które do wnętrza kanału sukcesywnie ulatniał się gaz, co w konsekwencji przyczyniło się do wielkiej majowej eksplozji. Usuwanie jej skutków, obejmujące m.in. przełożenie gazociągu, przezbrojenie wodociągów i sieci telekomunikacyjnej oraz poszerzenie Głogowskiej, trwało do końca sierpnia 1986 roku, co w realiach permanentnego kryzysu łatwe z pewnością nie było. Na "uspołecznionej budowie" brakowało wszystkiego: cementu, elementów infrastruktury trakcyjnej, a nawet kabli do urządzeń sygnalizacyjnych.

Piotr Grzelczak

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021