Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Strzelaj, strzelaj!

W czasie sprzeczki, do której doszło w winiarni Carlton, cywil obraził i spoliczkował porucznika 15. Pułku Ułanów Poznańskich. Wtedy ułan wyciągnął z kabury rewolwer.

. - grafika artykułu
Plac Wolności w dwudziestoleciu międzywojennym. Po prawej stronie widoczny gmach Domu Kupieckiego, w którym mieściła się m.in. winiarnia Carlton, miejsce tragicznej strzelaniny w styczniu 1923 r., fot. cyryl.poznan.pl / kolekcja pocztówek Romana Trojanowicza

Dwudziestolecie międzywojenne to niezwykle barwny czas w historii Poznania. W mieście tętniło życie towarzyskie i kulturalne, działały liczne teatry i kina, odbywały się potańcówki, dancingi i bale, a wieczorami zapełniały restauracje, winiarnie i piwiarnie. W godzinach późnowieczornych niektórym klientom kurzyło się z głów. Zdarzały się kłótnie, szamotaniny i bójki, a czasem nawet lała się krew.

Bywało, że w awanturach uczestniczyli żołnierze, Poznań był bowiem w latach 1919-1939 dużym miastem garnizonowym. Wojsku na wiele pozwalano i tolerowano rozmaite wybryki, bo po odzyskaniu przez Polskę niepodległości cieszyło się ono ogromną sympatią i zaufaniem społecznym. Poznaniacy szczególnym szacunkiem darzyli weteranów powstania wielkopolskiego oraz żołnierzy wojny polsko-bolszewickiej, którzy wrócili z frontu opromienieni chwałą licznych zwycięstw. Dziarsko wyglądający oficerowie w dopasowanych, szytych na miarę mundurach, z błyszczącymi na piersi orderami, byli obiektem westchnień nastoletnich dziewcząt i panien "na wydaniu". Młodzi chłopcy spoglądali na nich z zachwytem i marzyli o zaszczytnej służbie wojskowej, a dorośli mężczyźni z szacunkiem uchylali kapelusza lub grzecznie kłaniali się, przechodząc obok. Przejawem tej sympatii był np. przydomek "Dzieci Poznania", który mieszkańcy nadali 15. Pułkowi Ułanów.

Oczywiście nie wszyscy w mieście podzielali ten entuzjazm, szczególnie gdy ze strony wojska lub wojskowych spotkała ich jakaś krzywda lub tragedia. Taką osobą był Zdzisław Bilażewski, którego starszy brat, Tadeusz był ułanem w 15. pułku i zginął w tajemniczych okolicznościach 17 listopada 1920 roku na froncie wschodnim. Według oficjalnej wersji Tadeusz popełnił samobójstwo, według innej został zamordowany przez kolegów, po tym jak wykrył nielegalne operacje finansowe w jednostce, polegające na pokątnym handlu wojskowymi końmi, czym mieli się trudnić oficerowie 15. pułku.

Przeżywający żałobę po bracie Zdzisław Bilażewski sam był wojskowym. W czasie I wojny światowej służył w lotnictwie niemieckim, był obserwatorem-radiotelegrafistą. Walczył m.in. na froncie zachodnim. Szczęśliwie dla niego pod koniec wojny trafił do stacji radiowo-telegraficznej w Forcie Winiary w Poznaniu. 28 grudnia przyłączył się do powstania wielkopolskiego. W 1919 roku służył w lotnictwie powstańczym, latał też bojowo w czasie wojny polsko-bolszewickiej, a za bohaterskie czyny, których dokonał, otrzymał Order Virtuti Militari. Po wojnie przeszedł do rezerwy w stopniu porucznika i, jak nakazywała tradycja rodzinna, rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie Poznańskim.

Sprawa śmierci brata z pewnością ciążyła Bilażewskiemu i jego rodzinie. Pechowo się złożyło, że 6 stycznia 1923 roku (a więc dokładnie 100 lat temu!) spotkał w winiarni Carlton na pl. Wolności grupę oficerów 15. pułku. To nie mogło skończyć się dobrze. Kilka minut po godzinie 23 Bilażewski był już po kolacji i miał wychodzić z lokalu, ale nie wytrzymał i podszedł do stolika ułanów. Zaczepił ich, obrzucił obelgami, nazwał koniokradami, a ponoć padły też ostrzejsze określenia.

W czasie kłótni i szamotaniny Bilażewski kilkakrotnie spoliczkował porucznika Leona Pruszanowskiego, adiutanta sztabowego w 15. pułku. Ten nie zniósł zniewagi. Wyciągnął z kabury rewolwer i wycelował. Towarzyszący mu porucznik Janusz Kapuściński podjudzał Pruszanowskiego, krzycząc: "Strzelaj, strzelaj!". Znieważony oficer oddał cztery strzały. Dwie kule trafiły w głowę i serce napastnika, powodując natychmiastowy zgon, dwie pozostałe chybiły. Pruszanowski skomentował to słowami: "Mój nagan dobrze bije". Jego i Kapuścińskiego jeszcze tego wieczoru zatrzymano i aresztowano.

Proces przed sądem wojskowym rozpoczął się 26 lutego 1923 roku. Oskarżycielem posiłkowym był podprokurator pułkownik Konstanty Lisowski. Oskarżył Pruszanowskiego o zabójstwo "w uniesieniu spowodowanym zniewagą", a Kapuścińskiego o podżeganie do zabójstwa. Oskarżonym groziło od 6 miesięcy do 5 lat więzienia. Po trwającym zaledwie trzy dni procesie skład sędziowski, któremu przewodniczył podpułkownik Adam Kiełbiński, uniewinnił obu oskarżonych, uznając, że działali w warunkach "obrony koniecznej", czyli bronili honoru wojskowego. Sąd nie wziął pod uwagę faktu, że napastnik nie był uzbrojony.

Wyrok wywołał w Poznaniu oburzenie i powszechną społeczną krytykę. Na pogrzeb Bilażewskiego przyszły tłumy, a potem rozpoczął się długotrwały bojkot towarzyski oficerów 15. pułku. Chcąc wyciszyć sprawę i uspokoić atmosferę, dowództwo garnizonu poznańskiego zakazało oficerom odwiedzania lokali publicznych. Mimo to w kolejnych latach w 15. Pułku Ułanów Poznańskich doszło jeszcze do kilku podobnych zdarzeń, w tym takich z użyciem broni i ofiarami. Jak się okazuje, "Dzieci Poznania" nie były dziećmi grzecznymi.

Smutnym podsumowaniem tej historii są wojenne losy jej bohaterów. Sprawca tragedii, porucznik Leon Pruszanowski, dostał się do sowieckiej niewoli we wrześniu 1939 roku. Trafił do obozu w Kozielsku, skąd w kwietniu 1940 roku został wywieziony do Katynia i tam zamordowany przez NKWD. Także orzekający w jego sprawie sędzia, podpułkownik Adam Kiełbiński, wpadł w ręce Sowietów, trafił do obozu, a potem zginął w Katyniu. Jego ciało odnaleziono i zidentyfikowano w 1943 roku, w czasie pierwszej ekshumacji prowadzonej przez Niemców. W Katyniu zginął także prokurator oskarżający Pruszanowskiego, pułkownik Konstanty Lisowski.

Szymon Mazur

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023