Trzymano w nim osoby w letargu. Była to jedna z bardziej osobliwych fundacji hrabiego, który w historii Poznania zapisał się jako inicjator budowy wodociągów miejskich i twórca słynnej biblioteki. W pierwszej połowie XIX wieku po Europie krążyły straszliwe opowieści o uczonych, którzy w trakcie rozkopywania starych cmentarzy znajdowali w trumnach dziwnie poskręcane szkielety. Te spostrzeżenia prowadziły do konkluzji, że osoby te pochowano żywe, a obudziwszy się z letargu, usiłowały się uwolnić i umierały w męczarniach. Być może poruszony tymi doniesieniami hrabia postanowił ufundować specjalny zakład, w którym umieszczano by osoby uznane za "nie do końca zmarłe".
Przełożonym zakładu został dr Ludwik Gąsiorowski i to on, na wniosek rodzin niepewnych stanu swoich najbliższych, decydował o umieszczeniu ciała w owym przedsionku. Także rodziny na własny koszt musiały dostarczyć ciało do zakładu, ale dalsza pielęgnacja była już bezpłatna. "Pozornie zmarłych" kładziono w zaopatrzonych w czystą pościel koszach stojących na katafalkach umieszczonych w dwóch osobnych salach w zależności od płci. Do palców przywiązywano im sznurkami dzwoneczki, których dźwięk miał świadczyć o poruszeniu się ciała. Pomiędzy salami znajdowało się pomieszczenie dozorcy, który przez całą dobę nasłuchiwał dźwięku dzwoneczków. Wtedy miał postępować według z góry ustalonych procedur.
Zgodnie z testamentem hr. Edwarda Raczyńskiego przez sześć lat zakład utrzymywał Roger, a potem przeszedł on na własność miasta. Być może ostatnia dobroczynna inwestycja hrabiego była nietypowa, ale trzeba przyznać - dalekowzroczna. Biorąc pod uwagę stan ówczesnej medycyny, przypadki pochopnych pogrzebów mogły się w dziewiętnastowiecznym Poznaniu zdarzać. Niestety, nie zachowały się żadne informacje, czy dzięki inicjatywie Edwarda Raczyńskiego udało się uratować czyjeś życie.
Danuta Bartkowiak