Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Posiadał zadowolonych klientów

O pasji fotograficznej Kazimierza Gregera pisze Monika Piotrowska.

. - grafika artykułu
Tłum poznaniaków oczekujących na moście Dworcowym na przybycie misji koalicyjnej, 1.03.1919, fot. K. Greger/ materiały Biblioteki Uniwersyteckiej

"Otrzymałem przesyłkę w zupełnym porządku. Znalazłem w niej prócz doskonałego aparatu fotograficznego jeszcze kilka pożytecznych dodatków w postaci praktycznego podręcznika oraz kilku egzemplarzy Wiadomości Fotograficznych, za co składam Szan. Firmie podziękowania szczerze zadowolonego klienta" - pisał w 1939 r. do Biura Obsługi w "największym w Polsce składzie fotograficznym" szczęśliwy nabywca z Huty Staw, poczta Myszków.

Takich klientów Foto-Greger przy ul. 27 Grudnia nr 18/20 miało w latach 30. bez liku. "Największą mam radość z tego, że tysiącom już dopomogłem nabyć aparat" - pisał jego właściciel Kazimierz Greger w 1939 r. W samym dziale wysyłek pracowało w 1938 r. aż 13 osób. Wtedy przyjęto tam do pracy szesnastolatka Henia Kaliszewskiego. Jego ojciec nie był zadowolony - wysłał syna do Poznania, żeby w "Cegielskim" wyuczył się na tokarza, w końcu to konkretny zawód. Mylił się jednak ojciec bardzo: dzięki pracy w zakładzie Gregera Kaliszewski miał pracę przez całe życie, również w czasie okupacji, gdy Ernst Stewner przemianował go po przejęciu na Foto-Stewner.

"Kto ma pracować, jak nie Polacy?"

Urodził się Greger w Inowrocławiu, w 1887 r. - roku, w którym pewien amerykański pastor opatentował negatyw na wstędze celuloidowej, a w Wiedniu powstało pierwsze w Europie amatorskie stowarzyszenie miłośników fotografii. W następnym roku działalność rozpoczęła firma Kodak z jej rewolucyjnym hasłem: "Ty wciskasz przycisk, my robimy resztę". Zdumiewające, ale wszystkie trzy wydarzenia miały wielki wpływ na życie Gregera.

Gimnazjum kończył w Poznaniu i już wtedy wybrał zajęcie: handel i usługi fotograficzne. Niespodzianek nie było: najpierw studia ekonomiczne w Berlinie, potem błyskawicznie rozpoczęte praktyki w Niemczech. Greger zdobywał wiedzę, rzemiosło i jakże istotne kontakty. Jego skromny zakład, założony najpierw przy ul. Wiktorii (Gwarnej) w 1910 r., rozkwitł z czasem zupełnie nieporównywalnie - dzięki filozofii rozbudzania zaufania u każdego klienta. "Nawet najdrobniejsze życzenia załatwia Foto- -Greger chętnie i troskliwie" - informowano w katalogu firmy, przeniesionej potem na ul. 27 Grudnia. Dziś w tym samym miejscu znajduje się smutny parking obok Teatru Polskiego. W latach pruskich i międzywojennych był to natomiast główny trakt miejski, pomiędzy pl. Wolności a Zamkiem. - To była promenada, przychodziło się na przechadzki: w tę i z powrotem - młodzi, pary, małżonkowie z dziećmi, wszyscy - wspomina Alfreda Staszewska, szwagierka Kaliszewskiego, która została laborantką u Stewnera. Zatrudnienie nastoletniej panienki wyprosiła w hitlerowskim urzędzie pracy jej mama, zapewne dlatego, że Stewner po wejściu Niemców we wrześniu 1939 r. przejął po Gregerze wszystko - również pracowników. - A kto miał u niego pracować, jak nie Polacy? - retorycznie pyta Kaliszewski.

Pół tysiąca listów i marketing 

Znali się na swojej pracy, mieli doświadczenie, a za okupacji pracy przybyło, a nie ubyło: żołnierze z frontu przywozili mnóstwo filmów, chcieli odbitek z dowodami swoich wyczynów. - Czego ja się tam naoglądałem, niektóre potworności ukradkiem kopiowałem, schowałem pod dachem, ale to zaginęło jeszcze w czasie wojny - mówi Kaliszewski. Jego żona Janina, siostra Staszewskiej, też pracowała u Gregera, tam się poznali. Nie oni jedni. - Czuliśmy się jak w rodzinie. Greger był bardzo dobrym pracodawcą - przyznają. Przede wszystkim był geniuszem zarządzania. - Poznałem ten fenomen w Biurze Obsługi - zauważa Kaliszewski. Faktycznie, nikt inny w Polsce nie stworzył tak doskonałego systemu marketingowego jak Greger. Zakład, zawsze z najnowocześniejszą ofertą światową, od 1934 r. miał minimum 50 pracowników i 6 (!) działów: materiałów fotograficznych, aparatów i przyborów, projekcyjny i kinowy, reperacji, największe w kraju laboratorium z ciemnią i rzeczone Biuro Obsługi z działem wysyłkowym. Według ksiąg firmy, dziennie wpływało do niego ponad 500 listów! Każdy turysta mógł liczyć na dosłanie negatywów do dowolnego zakątka świata. Greger był pionierem polskiego marketingu, a klient - panem. Wszystko można było załatwić na raty (na 1%!) lub płacąc... starymi aparatami fotograficznymi. Nawet częściami - jak wynika z listu reportera- podróżnika Kazimierza Nowaka do żony w sprawie przysłania aparatu migawkowego Contax: "Reklamować będę wszędzie i na każdem miejscu tak firmę «K. Greger», jak i aparat, względnie fabrykę, która go wykonała. Całą masę powiększeń przesyłać będę Gregerowi aż do spłacenia długu" (20.06.1932, Porto Bardia, Libia, granica z Egiptem).

Powstanie wielkopolskie na zdjęciach

Przesyłka dla Nowaka, warta dwie dyrektorskie pensje, została wysłana do Afryki. Greger docierał nawet tam; zarazem chyba jako jedyny w Polsce rozumiał wówczas wagę tego, na co porwał się Nowak. Był człowiekiem z rozległymi horyzontami, choć gdyby sam nie miał za sobą doświadczenia fotografowania, pewnie nie doceniłby jego znaczenia. Podczas I wojny światowej został regularnym fotoreporterem. Czuł znaczenie zwyczajnego dokumentu, zostawił kapitalny zbiór zdjęć z powstania wielkopolskiego - niepozowane, chwytające na gorąco ludzi i sytuacje. W czasie okupacji dotarł do Warszawy, gdzie otworzył filię zakładu na Nowym Świecie. Gdy wybuchło powstanie, zapukał do niego Eugeniusz Haneman, pytając, czy może pożyczyć aparat. "Mam tylko jeden, bardzo prosty, prawie dziecinny aparat. To wszystko, co mogę panu pożyczyć. Po powstaniu mi pan odda" - powiedział Greger. (Newsweek Historia, 8/2014). Odzyskał go dopiero w Krakowie, dokąd obaj trafili po wojnie. Greger mieszkał później jeszcze we Wrocławiu i Warszawie. Zmarł w 1967 r., pochowano go na Powązkach.

Monika Piotrowska

Korzystałam m.in. z tekstu G. Łukomskiego "Kazimierz Greger. Fotograf, dokumentalista i kupiec (1887-1967)" w Kronice Miasta Poznania, 1987, nr 3.