Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Aż poleje się krew

Inflacja, liche zarobki i powszechna drożyzna napędzająca biedę. W efekcie strajk, uliczna bitwa z policją, rozbite więzienie, dziewięć ofiar oraz kilkudziesięciu rannych. Poznań w kwietniu 1920 roku.

. - grafika artykułu
Nagrobek z cmentarza na ul. Bluszczowej, fot. Grzegorz Dembiński

"Nieoczekiwanie padły w zamieszaniu strzały rewolwerowe. Kto był ich sprawcą, ustalić może dopiero ściśle przeprowadzone śledztwo. Według wiadomości policji strzały padły z tłumu, a domyślać się można, że były dziełem prowokatorów". Gdyby w ramach intelektualnej szarady zapytać statystycznego mieszkańca Poznania, jakie wydarzenia z najnowszej historii ich miasta opisuje ów prasowy cytat z epoki, z dużą dozą prawdopodobieństwa moglibyśmy chyba założyć, że wskazaliby na Poznański Czerwiec 1956. Szkopuł polega jednak na tym, że przywołana fraza została skreślona znacznie wcześniej, pochodzi bowiem z artykułu Wypadki wczorajsze, który ukazał się na łamach "Dziennika Poznańskiego" 28 kwietnia 1920 roku. Pozostawiając na boku jego główną tezę, obecną w oficjalnych prasowych komunikatach zarówno w roku 1920, jak i 1956, która miała usprawiedliwiać rządzących i zdejmować z nich odpowiedzialność za uliczną przemoc, należy podkreślić, że przebieg wydarzeń rozgrywających się w sercu Poznania w odstępie zaledwie 36 lat jest do siebie łudząco podobny. I to niezależnie od tego, że z jednej strony mieliśmy wolną Polskę, z drugiej zaś narzuconą przez Moskwę dyktaturę monopartii. Wydaje się, że robotniczy temperament, który dał o sobie znać w Poznaniu AD 1920, zadziałał według pewnego schematu, którego elementy znajdziemy, analizując nie tylko Czerwiec 1956, ale i szereg innych oddolnych wystąpień, by wspomnieć tylko grudniowe protesty na Wybrzeżu (1970) czy też w Radomiu (1976).

Źródła robotniczego niezadowolenia zrodzonego w 1920 roku wśród poznańskich kolejarzy tkwiły w kryzysie ekonomicznym trawiącym młodą Rzeczpospolitą. Wynikały one wprost z powojennego kryzysu i skomplikowanego procesu scalania trzech odrębnych dotąd organizmów, czyli terenów byłych zaborów. Z całą pewnością nie pomagała w tym wielka wojna toczona z sowieckim najeźdźcą na wschodzie, która oznaczała dla Polski być albo nie być. W tych niełatwych warunkach rząd w Warszawie próbował niekiedy wyjść naprzeciw szalejącej drożyźnie, biedzie i inflacji, za którą nie nadążały płace. Zgodnie z ustawą Sejmu Ustawodawczego z 27 stycznia 1920 roku kolejarze, czyli pracownicy newralgicznego sektora gospodarki, otrzymali dodatek drożyźniany w postaci tzw. trzynastej pensji za rok 1919, która miała być wypłacona w całym kraju. O ile stało się tak w byłym zaborze rosyjskimi i austriackim, to nie doszło do tego na terenie objętym jurysdykcją Ministerstwa byłej Dzielnicy Pruskiej, z czym zaś nie mogli się pogodzić pracownicy kolei w stolicy Wielkopolski. Zwodzeni przez cieszące się sporą autonomią lokalne władze, swych nadziei w pozytywnym rozwikłaniu sprawy upatrywali w przejęciu administracji kolejowej na terenie byłego zaboru pruskiego przez Ministerstwo Kolei Żelaznych, do czego doszło 1 kwietnia 1920 roku. Ale i ta zmiana nie przyniosła oczekiwanego rezultatu, rozpoczynając jedynie niezrozumiałą dla kolejarzy przepychankę pomiędzy Poznaniem i Warszawą o to, kto zaległe świadczenia powinien wypłacić.

26 kwietnia 1920 roku robotnicza cierpliwość uległa wyczerpaniu. Korzystając z okazji, że dzień wcześniej w Grodzie Przemysława bawił minister kolei Kazimierz Bartel, załoga Warsztatów Kolejowych (znanych potem jako ZNTK) przerwała pracę i w znacznej liczbie udała się pod zamek cesarski, gdzie swoją siedzibę miało Ministerstwo byłej Dzielnicy Pruskiej. Władysław Seyda przyjął ich około godziny 11, prosząc jednocześnie o czas na podjęcie negocjacji. Ten szybko minął, toteż kolejarze, którzy wycofali się uprzednio na plac przed dworcem, postanowili wrócić pod zamek. Tym razem nikt już jednak nie chciał z nimi rozmawiać, na ich drodze stanął zaś kordon policji. Z całą pewnością nie mogło się to spodobać robotniczej braci. W takiej sytuacji do wybuchu wystarczy iskra, o którą nietrudno. Bez względu na to, czy pierwszy strzał padł ze strony "prowokatorów ukrytych w tłumie", jak chciała sprzyjająca rządzącym prasa, czy też ze strony policji, co chyba bardziej prawdopodobne, doprowadził on w istocie do krwawej pacyfikacji kolejarskiego protestu. Zapomniane dziś sceny, które tego dnia rozegrały się na poznańskich ulicach, pozostają wielce symboliczne. Tak należy bowiem traktować czarną procesję przemierzającą śródmieście, na której czele niesiono ciało jednego z poległych kolejarzy, co jako żywo przypomina wstrząsający akt z Grudnia 1970 związany ze Zbyszkiem Godlewskim (vel. Jankiem Wiśniewskim). Próba szturmu na gmach Prezydium Policji, rozbicie więzienia garnizonowego w Forcie Grolman, rozbrajanie posterunków policji oraz starcia w obrębie placu Świętokrzyskiego (ob. Wiosny Ludów) dopełniają całości owego niepokojąco powtarzalnego obrazu. Jego zmianę przyniosła dopiero interwencja wojska.

Bilans strajku był tragiczny: dziesiątki poważnie rannych oraz dziewięć ofiar. 4 maja 1920 roku poległych kolejarzy pochowano manifestacyjnie we wspólnej mogile na cmentarzu przy ul. Bluszczowej. Trzy dni wcześniej ich kolegom wypłacono zaległą trzynastkę...

Piotr Grzelczak 

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023