Kultura w Poznaniu

Film

opublikowano:

Kronikarka czasu zarazy

- Myślę, że to film o festiwalu, jego organizatorach, widzach i artystach w czasie pandemii. O dynamicznie zmieniającej się sytuacji, o oczekiwaniach i tęsknotach. O radości ze spotkania z żywą kulturą - mówi Agnieszka Nawrocka, reżyserka i scenarzystka filmu dokumentalnego Malta w czasie zarazy.

. - grafika artykułu
Agnieszka Nawrocka, fot. Piotr Rychter

W sieci 21 lutego miał premierę Twój film dokumentalny Malta w czasie zarazy, podsumowanie 30. edycji festiwalu Malta; pierwsze wrażenia?

Realizacja filmu o ubiegłorocznym festiwalu Malta to było duże wyzwanie. Mam nadzieję, że udało się oddać klimat i rozmiar tej edycji. Liczę też, że spodobał się odbiorcom.

Widzowie znają Cię jako dziennikarkę telewizyjną, ale tym razem występujesz w innej roli, jako kronikarz festiwalu Malta?

Zostałam zaproszona przez Michała Merczyńskiego do współpracy, polegającej na nakręceniu filmu o festiwalu, który odbył się w nadzwyczajnych warunkach, w czasie pandemii. Propozycja padła w połowie maja. Na początku nie spodziewałam się, że to będzie tak długi okres zdjęciowy i do tego tak czasochłonny. Zaczęłam pracę, dokumentując spotkania robocze w Fundacji Malta jeszcze w maju, a ostatnie wydarzenie maltańskie odbyło się 10 września. To było trudne zadanie, ponieważ z początku, w związku z obostrzeniami lockdownu, planowano wiele wydarzeń streamować. Ja miałam dokumentować działania poboczne i złożyć to wszystko w reportaż.

Jak się wszyscy przekonaliśmy, streamy z wydarzeń kulturalnych nie zawsze są dobre w odbiorze. Na szczęście udało się zorganizować festiwal na żywo. To była cudowna zmiana, która bezpośrednio przełożyła się na kształt mojego filmu. Od początku widać wysiłki organizatorów związane z tworzeniem festiwalu w czasie pandemii. Ekipa maltańska pracowała nad planem wydarzeń, a następnego dnia rząd znosił kolejne obostrzenia, co przynosiło zmiany w programie. I to musiały być szybkie reakcje, bo ważne było, by widzów było jak najwięcej, ale by te spotkania odbywały się w bezpiecznej formie. Widziałam, z jakim stresem i odpowiedzialnością wiązała się ta praca.

Prawdziwym bohaterem Twojego filmu nie jest festiwal, ale team "Maltańczyków", którzy podjęli się zadania prawie niemożliwego, "naprawy roweru w czasie jazdy", i odnieśli sukces, jakiego się chyba do końca nie spodziewali? Sama też się do nich zaliczasz?

Myślę, że to film o festiwalu, jego organizatorach, widzach i artystach w czasie zarazy. O dynamicznie zmieniającej się sytuacji, o oczekiwaniach i tęsknotach. O radości ze spotkania z żywą kulturą. O emocjach, które, jak powiedziała mi Barbara Wrońska - były: "paradoksalnie - lekarstwem na pandemię". Jeśli chodzi o "Maltańczyków", to bardzo doceniam ich zaangażowanie i sprawność organizacyjną. Scena na Wilczaku na terenie Laba Landu - tak naprawdę od koncepcji do zbudowania całej infrastruktury - powstała w zaledwie trzy tygodnie. Od wejścia na teren niezagospodarowanej łąki do przekształcenia jej w jakąś formę festiwalowego miasteczka, to naprawdę mało czasu.

Warto dodać, że na rzecz festiwalu pracowało mniej osób niż zwykle, bo pandemia wymusiła znaczące ograniczenie liczby wolontariuszy. Co ciekawe i zaskakujące, ubiegłoroczna, "kryzysowa" Malta była najdłuższa w swojej historii. Zwykle festiwal trwa jakieś 10 dni, a w roku 2020 wydarzenia były prezentowane w pięciu odsłonach, tzw. krokach. Ze względów bezpieczeństwa sanitarnego oddzielały je od siebie przerwy i to sprawiło, że festiwal rozciągnął się w czasie na kilka miesięcy. W sumie było to 46 dni wydarzeń, same imprezy w Laba Landzie trwały pięć dni.

Mieszkam na Wilczaku, więc coś wiem na ten temat. Laba Land mijam codziennie, prowadząc syna do szkoły.

Scena na Wilczaku to był najsilniejszy akcent festiwalu. Z jednej strony koncerty gwiazd, z drugiej pokazy zwycięskich projektów zgłoszonych w konkursie dla poznańskich twórców. To było ważne środowiskowo, bo - jak wiadomo - lockdown mocno uderzył w artystów. Ale poza Laba Landem cieszy mnie, że udało się oddać hołd Lechowi Raczakowi, który zmarł 17 stycznia 2020 roku.  A przecież od zawsze towarzyszył festiwalowi Malta.

Spojrzałem na listę płac i okazało się, że sama kręciłaś zdjęcia, montowałaś materiał wyjściowy, nie licząc pisania scenariusza, prawdziwa Zosia Samosia! Zdjęcia robiłaś telefonem?

Telefonem? Zakładam, że chodzi Ci o fragmenty ze streamingów z wyprawy Mateusza Kowalczyka? Performer przedzierał się przez poznańskie strumienie z zamontowanym na sobie smartfonem. Ja natomiast realizowałam film aparatem, czasem używałam jednocześnie dwóch. I to faktycznie sama. Scenariusz trochę pisał się sam, wraz z pęczniejącym programem Malty. Tak jak na początku wydawało mi się, że wiem, co chcę zrobić, tak w miarę pojawiania się kolejnych wydarzeń festiwalu musiałam skupić się na dokumentacji każdego dnia. Jednak cały czas ze świadomością, o czym chcę opowiedzieć.

To był wyjątkowy, pełen wyzwań czas, w którym wiele się nauczyłam i jeszcze więcej doświadczyłam. Śledzę Maltę od szczenięcych lat, jestem z Poznania, więc na przedstawienia chodziłam już od podstawówki, najpierw jako zwykły widz, a potem zawodowo (od 16 lat jako dziennikarka), ale chyba po raz pierwszy wzięłam udział w prawie wszystkich wydarzeniach festiwalowych (prawie - bo debaty były streamowane).

Co to znaczy, że rejestrowałaś wydarzenia maltańskie pod kątem covidu?

Covid mocno wpłynął na nasze relacje społeczne. Przyglądałam się z jednej strony temu, jak narasta wielka tęsknota za spotkaniem z szeroko pojętą kulturą na żywo, za bezpośrednim  kontaktem z artystami i z innymi widzami, bez internetu. Bo taka sztuka, jaką oferuje Malta, to przecież kontakt z żywym człowiekiem.

Obserwowałam też emocje, obawy uczestników i organizatorów. To była niewiadoma: czy ludzie przyjdą na spektakle, czy nie będą się bali, jak będą się zachowywać. Dokumentowałam działania "Maltańczyków", których celem było zapewnienie bezpieczeństwa i widzom, i sobie, bo - nie ukrywajmy - spotkanie z taką liczbą osób wiązało się z ryzykiem. Próbowałam też uchwycić radość artystów, którzy w końcu mogli wyjść na scenę i wystąpić na festiwalu z żywą publicznością, po kilku miesiącach przymusowego siedzenia w domu.

Czy pamiętasz swoją pierwszą Maltę?

Byłam w 8 klasie podstawówki, a lat mam tyle, ile mam, więc to musiał być chyba rok 1994/95.

A słynną rzeźbę Sfinksa?

No jasne, to był 1996 rok i masa ludzi nad Maltą. Z tego spektaklu Le Péplum francuskiej grupy Royal de Luxe powstała też super realizacja telewizyjna. Przedstawienie z okazji jubileuszu, Malta pokazywała zresztą w tym roku, jednorazowo, na swoim kanale YouTube. Z rozrzewnieniem wspominam ten czas moich szczenięcych spotkań z teatrem, zupełnie innym, niż ten, jaki znałam z wcześniejszych wyjść z rodzicami czy ze szkołą. I to też było fajne w tej edycji, że Malta znów przyszła do widza.

To było niesamowite, obserwować plenerowe sceny na Piątkowie czy Ratajach. Widzowie z okien mogli oglądać występy Krystyny Jandy i Teatru Słowackiego z Krakowa. A byli to widzowie w różnym wieku, którzy z balkonów, przez lornetki podglądali aktorów. Dźwięk, mimo odległości, trafiał do nich za pośrednictwem Radia Afera. Ludzie zamknięci w mieszkaniach, którzy nie odważyli się zejść na osiedlowe podwórko na biletowany spektakl i stanąć gdzieś tam bliżej, mogli nastawić odbiornik i zaprosić teatr do swojego domu. Świetnych wydarzeń było zresztą naprawdę dużo, a więcej o nich można dowiedzieć się z filmu Malta w czasie zarazy. Miłego oglądania!

Rozmawiał Przemysław Toboła

*Agnieszka Nawrocka - dziennikarka kulturalna, autorka takich programów telewizyjnych jak Poznański Informator Kulturalny, Trzepak kultury, POZkultura.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021