Kultura w Poznaniu

Film

opublikowano:

Ciężkie czasy dla libertynów

Ostatni weekend lipca to chyba najlepszy czas, by otrząsnąć się z samoizolacyjnych fobii i zdecydować się na powrót do ulubionych kin studyjnych. W Poznaniu Kino Muza nęci kinofili kultową imprezą - Tournée Nowych Horyzontów. W tym roku to pozornie tylko trzy tytuły,  ale zestaw to potężny, bo złożony z nieprzeciętnych dzieł sztuki filmowej!

, - grafika artykułu
Kadr z filmu "Przynęta", fot. materiały organizatorów

Twardych, acz serdecznych, bo szczerych lekcji kina artystycznego Stowarzyszenie Nowe Horyzonty zaczęło udzielać Polakom w formie objazdowej jesienią 2001 roku, tuż po 1. edycji festiwalu. Ze zdziwieniem spojrzałem w kwietniu na post na Facebooku, w którym organizatorzy przypominali tamten program, do którego trafiły m.in. Requiem dla snu, Dziewięć żywotów Tomasa Katza, Uniesie nas wiatr, Julien donkey-boy, Pieśni z drugiego piętra, czy Portret podwójny. To już dwadzieścia lat? Dla mnie, nastolatka mieszkającego w małej, kulturalnie wykluczonej miejscowości w Polsce C, było to wówczas wielkie wydarzenie. Chyba wręcz formatywne, bo plakaty tych filmów wisiały w moim domu rodzinnym, dopóki nie wyjechałem na studia, a później przez długi czas dzieliłem ludzi na dwie kategorie - tych, którzy widzieli Dziewięć żywotów Tomasa Katza i można z nimi o tym wyjątkowym filmie porozmawiać, oraz resztę, czyli tzw. nieszczęśników, co przegapili tramwaj i "doprawdy, szkoda gadać".

Po dwóch dekadach, z powodu trzech tytułów z 19. edycji festiwalu, historia być może zatoczy koło, bo mam wrażenie, że obecni młodzi miłośnicy kina, którzy je teraz obejrzą, popamiętają te filmy na całe życie. Muszą tylko aktu patrzenia dokonać w kinie, by nie zniszczyć sobie autentyczności i głębi przeżyć. Zwłaszcza, że tak wyrafinowane kino wręcz wymaga bardzo dobrych warunków projekcji, by w pełni móc zakosztować jego bogactwa.

Rybak bez łodzi

24 lipca o godz. 19 program tournée otworzy Przynęta - zwycięzca konkursu zeszłorocznej edycji festiwalu. To obraz, w którym reżyser Mark Jenkin na poziomie fabuły i formy filmowej opowiada o konflikcie tradycji i współczesności. Główny bohater filmu, sfrustrowany rybak Martin, żyje na marginesie nadmorskiego, kornwalijskiego miasteczka. Musiał sprzedać rodzinny dom i teraz pozostały mu jedynie odwiedziny nowych właścicieli, którzy zrobili z budynku pensjonat, na co Martin spogląda z wyraźną niechęcią i co opatruje zgryźliwymi komentarzami. Z kolei kuter po ojcu przejął jego brat Steven, by przewozić nim turystów. Pozbawiony łodzi, wykluczony ze społeczności Martin jest jednak uparty i nie rezygnuje z fachu: co rano zarzuca sieci przy brzegu. Inni mieszkańcy - tak, jak jego brat Steven - dostosowali się do nowych warunków, porzucając rybactwo na rzecz obsługi turystów. Martin trwa przy przeszłości, dręczony wspomnieniami ojca.

Kornwalia to w powszechnej świadomości kres rzeczy i niezwykle piękna kraina, znana z zachwycających zdjęć z łamów "National Geographic". To także miejsce do bólu mistyczne: D.H. Lawrence doszukiwał się w kornwalijskim pejzażu źródeł i ostoi celtyckiej tożsamości. Jenkin za pomocą kina faktów i fikcji kreśli obrazy o swojej małej ojczyźnie od prawie dwudziestu lat. Jego filmom daleko do taniej mistyki i kiczowatej pocztówkowości. Reżyser woli opowiadać o upadku klasy robotniczej czy negatywnym wpływie turystyki na tę najbardziej na zachód wysuniętą krainę Wysp Brytyjskich.

Przynętę nakręcił na taśmie 16 mm, którą sam wywoływał, co faktycznie wyraźnie widać przez cały seans ze względu na mnogość zanieczyszczeń i migotliwość obrazu, wskazujących na niejednorodność procesów chemicznych. Jednak to nie sprawa ideologii, a raczej estetyki. Jenkin jest przy tym bardzo daleki od inklinacji realistycznych i brytyjskich tradycji dramatów kuchennych. Jego film ma charakter archetypicznej przypowieści. Wciąga szybkim tempem montażu, osacza gęstą atmosferą zbudowaną przez ciasne kadry i skłonność reżysera do stosowania zbliżeń. Nie jest to też tak jednolicie depresyjne, patetyczne, a przy tym epickie dzieło, jak Ziemia drży Pasoliniego (neorealistyczny klasyk o rybakach). Opisy działają trochę na niekorzyść Przynęty, która mogłaby zapewne zostać uznana za pretensjonalne dzieło twórcy o artystowskich fiksacjach. A jednak to bardzo niejednorodny film, pełen gorzkiego humoru, skrywający wiele zaskakujących drobinek.

Matka bez dziecka

Pablo Larraína znamy dziś głównie jako reżysera nudnawego biopicu Jackie z Natalie Portman. Jak mylny i zły to punkt wyjścia do poznania jego twórczości! Lepiej byłoby zaczynać od produkcji zrealizowanych w rodzinnym Chile, a zwłaszcza "nieintencjonalnej trylogii", której akcja rozgrywa się w czasach rządów Pinocheta. Larraín na bohaterów wybiera nietuzinkowe, wręcz osobliwe postaci. W Tonym Manerze to seryjny morderca mający obsesję na punkcie kreacji Johna Travolty w Gorączce sobotniej nocy. Z kolei Post Mortem opowiada o asystencie patologa, zapisującego jego komentarze podczas sekcji zwłok.

W sobotę 25 lipca zobaczymy jego nowy dramat, Ema, opowiadający o dysfunkcyjnej parze - tytułowej tancerce i Gastónie, kierowniku grupy scenicznej - która nie radząc sobie jako rodzice, zdecydowała się oddać adoptowanego syna. Larraín wprowadza publiczność w dezorientację. Nakręcił film w równym stopniu wizualnie piękny, co od strony bohaterów i fabuły zgoła toksyczny. Widzom trudno będzie polubić bohaterów, którzy są równie realistyczni i skomplikowani, co pełni sprzeczności i słabości. Trudno będzie nawet obsadzić swojego "czarnego konia" w tym filmie. Czy będzie to Ema, intensywnie zagrana przez Marianę Di Girolamo? A może gorzki Gastón w interpretacji Gaela Garcíi Bernala? Ten drugi już po raz trzeci współpracował z Larraínem - wcześniej wystąpił w No i Nerudzie. Trudno go będzie rozpoznać po tym, jak utrwalił się w pamięci jako niedojrzały mężczyzna z I twoją matkę też i tym podobnych ról, które przez długi czas były jego znakiem rozpoznawczym.

"Libertyni mają dziś trudno"

Program zamknie niedzielny seans Liberté - najnowszego dzieła Alberta Serry, którego retrospektywa odbyła się podczas zeszłorocznej edycji Nowych Horyzontów. To - po Śmierci Ludwika XIV i Roi Soleil - kolejny film w dorobku katalońskiego reżysera, który jest poświęcony "zdegenerowanej" przeszłości Francji i osadzony w XVIII wieku. Serra jest znany jako twórca slow cinema, a Liberté to jego arcydzieło o dusznej atmosferze. Reżyser zbudował opowieść o jednym wieczorze przepędzonym przez grupę libertynów na seksualnej orgii, kierując się logiką nocy.

Film otwiera długi opis, który spokojnie, ważąc słowa prezentuje osobom zgromadzonym wokół karety księcia libertyn: "Znacie historię Damiena? To ten biedak, który próbował zamordować Ludwika XV. (...) Patrzyłem ze swojego balkonu, jak przywiązano każdą jego kończynę do czterech różnych koni. (...) Z balkonu widziałem trzy osoby, które ani razu nie odwróciły oczu. Były to trzy kobiety, które być może znacie. (...) Uważam, że obecnie to nie nasi przyjaciele, nie - nasi dawni przyjaciele, nie - różni rozpustnicy mogą dokonać rewolucji, lecz właśnie takie kobiety, uparte, silne...".

Jeśli Michel Foucault był zgoła niezadowolony z Salò, czyli 120 dni Sodomy jako kiepskiej adaptacji twórczości D.A.F. de Sade'a, to gdyby miał okazję obejrzeć Liberté zapewne byłby bardzo ukontentowany. Aby lepiej zrozumieć Boskiego Markiza winniśmy wiedzieć, jak ważną rolę w jego historiach odgrywały konstrukcje o wręcz matematycznych charakterze i ileż energii wkładał nie tyle w opisy (nazwalibyśmy je dziś "wypełniaczami"), co w ich układy, w wyliczenia działań skreślonych odstręczająco prostym językiem. Zdaje się, że Albert Serra najlepiej przeniknął ten aspekt twórczości libertyna. Dlatego sceny erotyczne są w Liberté podawane na zimno, z dystansem, niedopowiedzeniem. Niedoświetlone, zagmatwane i nieczytelne, funkcjonują w dużej mierze w oparciu o dialogi, słowo jako zapowiedź akcji. Po cóż czynić, gdy wystarczy o tym dobrze opowiedzieć? W kinie erotycznym Liberté podobnie można sytuować na jego granicach, co Zabójczynię  Hou Hsiao-hsiena w gatunku sztuk walki wuxia.

Dlatego z niedowierzaniem czytałem recenzje Liberté, wedle których film nie da nam nawet satysfakcji równej produkcji pornograficznej. Zupełnie jakby właśnie prostolinijną pornografią była sama twórczość de Sade'a. Tak prymitywnie oceniał ją syn pisarza, gdy nakazał spalić ostatnie wielkie dzieło Markiza. I tak może naiwnie sądzić dziś widz. A jednak ci, którzy zdecydują się obejrzeć Liberté i będą skłonni odszukać w nim piękno obrazu, poezję nokturnu, a nie dosadność, powinni wyjść zachwyceni. Również i ci młodzi, wrażliwi dorośli, do których kieruje swój film Serra.

Marek S. Bochniarz

  • Tournée Nowych Horyzontów
  • 24-26.07
  • kino Muza, sala nr 1
  • bilety: 12-18 zł

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020