Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

Czar jazzowej gitary

Nieustająco gromadzi wokół siebie tłumy słuchaczy i jest owacyjnie przyjmowany, nawet wówczas, gdy proponuje wymagającą muzykę. Kolejny świetny koncert dał w Poznaniu Pat Metheny.

Fot. materiały organizatorów - grafika artykułu
Fot. materiały organizatorów

Pod koniec długiego piątkowego wieczoru w Sali Ziemi MTP publiczność kilkukrotnie zrywała się do owacji na stojąco. Niech to będzie wystarczającą ilustracją atmosfery, jaka panowała podczas koncertu zespołu Pata Metheny'ego. Wyrafinowana i dość niełatwa muzyka znakomitego gitarzysty przyjmowana była naprawdę znakomicie. Artysta w przeszłości prezentował w Poznaniu swój słynny Pat Metheny Group czy autorskie trio. Tym razem przedstawił najnowszą formację Unity Band / Unity Group, która czerpie z wielu jazzowych źródeł, a jej koncertowa formuła jest z pewnością jeszcze ciekawsza niż materiał, który udokumentowała do tej pory na płytach.

Dwie nazwy jeden zespół

Użyłem podwójnej nazwy zespołu Metheny'ego, bo też taką formułę zaprezentował on podczas koncertu. Sam lider, używając barwnych metafor, opowiadał wielokrotnie, że powołany do życia przed dwoma laty Unity Band był jego zdaniem zespołem znakomitym, ale prawdziwej mocy nabrał dopiero w 2014 roku, gdy zwiększył skład do kwintetu, poszerzył paletę brzmienia - i zmienił nazwę na Unity Group.

Podczas piątkowego koncertu mogliśmy oglądać dojrzewanie owej koncepcji. Przez blisko godzinę słuchaliśmy bowiem, granej w kwartecie, muzyki z płyty "Unity Group". Później do kolegów dołączył multiinstrumentalista (choć tu przede wszystkim grający na instrumentach klawiszowych) Giulio Carmassi i odtąd brzmiała głównie muzyka z tegorocznej płyty "Kin".

Publiczności podobały się zwłaszcza długie potoczyste partie grane przez znakomitego saksofonistę Chrisa Pottera (pierwszy od blisko trzech dekad saksofonista w zespole Metheny'ego). Całości dopełniali długoletni partner lidera - perkusista Antonio Sanchez i kontrabasista Ben Williams. Brzmiała muzyka znakomita, choć może nieco zaskakująca dla publiczności, bo nie tak łatwa, odwołująca się m.in. do dokonań wielkich saksofonistów i wielkich mistrzów Metheny'ego - Ornette'a Colemana i Deweya Redmana.

Sposób na życie

"To wielkie szczęście móc rozmawiać z tobą czy innymi dziennikarzami, podróżować po świecie, spotykać ludzi, grać dla nich muzykę, ale jednocześnie nie czuję żadnej potrzeby dzielenia się z kimkolwiek czymś więcej niż muzyką. Nie używam nawet Twittera, kompletnie mnie to interesuje. (...) Spotykam na swojej drodze muzyków, których otacza wielka egzaltacja, ale czy to czyni z nich osoby bardziej wartościowe od faceta, który przychodzi do ciebie do domu i naprawia toaletę? Dla mnie on jest gwiazdą. Muzykowanie to po prostu fantastyczny sposób na życie, więc czuję się wdzięczny, że mogę się tym zajmować" - mówił gitarzysta w niedawnym, bardzo ciekawym wywiadzie dla portalu Onet.pl.

Może ktoś powiedzieć, że to zaledwie kokieteria, ale wydaje się, że Metheny właśnie taki jest. Oczywiście, cieszy go popularność i wielka owacja, jaką witają go liczni wielbiciele, ale nie wyciąga z tego zbyt daleko idących wniosków. Jest po prostu facetem grającym świetnie na gitarze, który ma szczęście robić to, co kocha. Zwłaszcza, że jego muzyka nie jest bynajmniej tak słodka i gładka, jak chcieliby ją widzieć nawet apologeci, nawet autorzy radiowych audycji, którzy kreują taki jego wizerunek. Muzyka Metheny'ego ma wiele barw i wiele wymiarów.

Przy czym, niewątpliwie, tak podkreślany w naszych mediach jego wspólny album z Anną Marią Jopek ma dla niego znaczenie mniej niż marginesowe. Ale i takie rzeczy mieszczą się w spektrum jego zainteresowań. Pamiętajmy bowiem, bo przypomniał to też artysta podczas poznańskiego koncertu, że w owym spektrum mieszczą się i natchnienia latynoskie, i estetyka z kręgu jazz-rocka, ale też cały bagaż jazzowej tradycji z post bopem i free jazzem łącznie. To z tych natchnień tworzy swoje muzyczne układanki.

Być niewidzialnym

W pewnym momencie koncertu, gdy lider prowadził konferansjerkę, dosłownie na kilka sekund przygasły światła i w całej sali zrobiło się ciemno. Metheny wykorzystał to i skomentował: "zgasić wszystkie światła, tak byłoby najlepiej". Publiczność oczywiście zareagowała wielkim śmiechem. W tym żarcie jest jednak przynajmniej odrobina prawdy. We wspomnianym niedawnym wywiadzie artysta wyznawał: "powiem ci szczerze, że gdyby była możliwość grania na scenie i jednoczesnego bycia niewidzialnym, byłby to mój ideał. Chciałbym zniknąć [śmiech]. Bo naprawdę nie wydaje mi się, by to, co robię muzycznie, miało cokolwiek wspólnego ze mną. Zwróć uwagę, że nigdy, ani razu, nie umieściłem własnego zdjęcia na okładce studyjnej płyty. Teraz, jak jestem coraz starszy, tym bardziej nie zamierzam tego robić [śmiech]. Nie czuję, by moja muzyka była o mnie, ona jest o czymś zupełnie innym".

Tej swoistej filozofii można się dopatrzeć, dosłuchać również w scenicznej kreacji artysty. Bo jednym z najważniejszych walorów koncertu Unity Group jest skupienie na muzyce, niezwykła wręcz spontaniczność i emocjonalność grania. Oczywiście, artyści mają już te nuty zagrane po tysiąc razy, a jednak jest w nich niekłamana radość, umykają w nieoczywiste muzyczne zakamarki, fascynująco improwizują.

Z powyższej chęci "bycia niewidzialnym" na scenie oraz z potrzeby wielkiego skupienia się na muzyce wynikał też absolutny zakaz fotografowania koncertu. Widzowie dostosowali się do prośby artystów. Niestety, jej efektem jest również brak zdjęcia z występu przy niniejszym tekście.

Klamra

Szalenie ciekawy pomysł zaprezentowali artyści pod koniec wieczoru - to patent, jakiego używają podczas wszystkich występów w ramach aktualnej trasy. Mianowicie: lider wystąpił w krótkich duetach - dialogach ze wszystkimi swoimi partnerami. Trzej członkowie zespołu schodzili ze sceny, a na niej zostawał tylko jeden z nich oraz Metheny. Na jeden wspólny utwór. I fantastyczne, że utwory te nie były bynajmniej próbami wirtuozerskich wyścigów czy popisów, przeciwnie - raczej mozolną próbą budowania wspólnej opowieści.

Na koniec blisko trzygodzinnego koncertu zabrzmiały wreszcie, tak oczekiwane przez publiczność, najpopularniejsze tematy Metheny'ego, choć w dość nieoczywistych wersjach. Na pierwszy bis artyści wykonali, nieco przearanżowane "Are you going with me". Na sam koniec wieczoru zaś (podobnie jak w innych miastach podczas tej trasy) na scenie pojawił się sam lider z akustyczną gitarą. Stanowiło to piękną klamrę, bowiem koncert rozpoczął się też od jego nastrojowego, solowego utworu. Na koniec zagrał kameralną wiązankę kilku swoich znanych tematów, wśród których przewinęły się motywy "Last train home", "Minuano (Six Eight) czy "This is not America". Publiczność opuszczała salę bardzo zadowolona.

Tomasz Janas

  • Pat Metheny Unity Group
  • Sala Ziemi
  • 30.05