"Za mądra dla głupich / A dla mądrych zbyt głupia / Zbyt ładna dla brzydkich / A dla ładnych za brzydka (...) Zbyt szczecińska dla Warszawy / A dla Szczecina zbyt warszawska" - śpiewa Katarzyna Nosowska w swej popularnej piosence "Cudzoziemka w raju kobiet". Gdyby iść za słowami tej piosenki, można by stwierdzić, że z tego wyobcowania niedopasowania do oczekiwań innych, Nosowska - wraz kolegami - uczyniła swój największy atut. Że, właśnie, zgrabnie balansując między konwencjami, powinnościami, potrafili wykreować swój własny muzyczny styl - tak bardzo oryginalny, i tak bardzo pociągający dla publiczności.
Kaprysy i praca
Koncert, który - w odświeżonych aranżacjach i instrumentacjach - zbierał nagrania z niemal całego okresu działalności zespołu, skłania do spojrzenia wstecz. Okaże się wówczas, że spośród grona wykonawców, którzy w pierwszej połowie lat 90., podobnie jak Hey, należeli do największych, absolutnych gwiazd polskiej sceny, większość nie budzi już dziś zainteresowania słuchaczy. Dlaczego nadal budzi je Hey? Filozoficznie można odpowiedzieć, że to kaprys losu - i jest w tym część prawdy, bo upodobania publiczności są często nieprzewidywalne.
Ale też, z drugiej strony - grupa bardzo solidnie zapracowała (i nadal pracuje) na to, by owo uznanie zyskać. A artystyczna wiarygodność po dwóch dekadach istnienia oznacza, że nie poszło się nigdy na zbyt daleko idące kompromisy, ale też, że dziś nie odcina się jedynie kuponów od własnych dokonań sprzed lat. Tak jest właśnie w przypadku Heya, który na kolejnych płytach poszukuje artystycznych wyzwań i nie daje - sobie ani publiczności - zbyt łatwych rozwiązań.
Syntetyczne - akustyczne
Sobotni poznański koncert wszystkie powyższe spostrzeżenia potwierdzał. Oto bowiem utworom, które raz już zyskały swoje rockowe oblicze, artyści postanowili dać nowe życie - poprzez wpisanie ich w akustyczną (bądź prawie akustyczną) formułę. I to zarówno piosenkom sprzed dwóch dekad jak choćby "Zazdrość" czy "Teksański", jak i utworom całkiem współczesnym w rodzaju "Fazy Delta", "Kto tam? Kto jest w środku" czy Umieraj stąd".
Starsze piosenki, które zespół wykorzystał już na nagranej ponad sześć lat temu płycie "MTV Unplugged", tu zostały znów nieco przearanżowane - bo częściowo zmienił się skład towarzyszących muzyków. Nowsze piosenki, które w studyjnych wersjach zyskiwały często brzmienie syntetyczne, z elementami elektroniki, tu rozkwitały niczym całkiem nowe opowieści. Hey potrafi zatem sensownie dialogować ze swoją przeszłością i nie boi się wyrywać znanych piosenek z ustalonego kontekstu - a to naprawdę sporo.
Sitar i... wiadra
Interesujący wpływ (dodajmy: nie tylko brzmieniowy, ale i wizualny) na wizerunek zespołu miał w sobotę Tomasz "Ragaboy" Osiecki. Jest on specjalistą od gry na instrumentach hinduskich. W sobotę właśnie zagrał na sitarze oraz dilrubie (smyczkowym instrumencie). I już sam ten fakt budzi wiele skojarzeń. Z jednej strony uruchamia kontekst końca lat 60., gdy tego typu instrumenty zaczęły się pojawiać w muzyce rockowej, z drugiej - otwiera na bogactwo nurtu world music. A jako że brzmienie Heya wspierały w sobotę jeszcze brzmienia m.in. mandoliny, trąbki, saksofonu, repertuar grupy wydawał się naprawdę znacząco odświeżony.
Ton nadawały, oczywiście, akustyczne gitary. Całością dyrygował, jak zawsze przy Heyowych koncertach unplugged - Marcin Macuk. To jednak nie wszystko, gościnnie w jednym z utworów wystąpili bowiem również dwaj muzycy będący laureatami konkursu "Zagraj z Hey". Artyści zagrali dynamiczne partie perkusyjne / rytmiczne na... wiadrach, budząc olbrzymi aplauz publiczności. Radość słuchaczy budził też perkusista Robert Ligiewicz, który zza swego instrumentu wykrzykiwał co jakiś czas zapowiedzi kolejnych utworów. A jako, że nazajutrz obchodził urodziny, publiczność odśpiewała mu głośne "Sto lat!".
Taki dobry...
Największe owacje budziła jednak, co naturalne, Nosowska. Interesująca, intrygująca formuła muzyczna zespołu jest bowiem faktem, jednak to głos i osobowość Nosowskiej czynią z Heya artystyczne zjawisko. Artystka była w sobotę w znakomitej formie wokalnej - i niezłej formie konferansjerskiej. Jak wiadomo, nie jest ona przykładem scenicznej żywiołowości. Tym razem pozwoliła sobie na kilka (również bardzo zabawnych) zapowiedzi.
Na koniec zaś, kiedy kilkutysięczna publiczność oklaskiwała wykonawców na stojąco, Nosowska przyznawała, że rzadko miewa optymistyczne myśli. Ale kiedy widzi przed sobą taką publiczność, pyta "Boże! Dlaczego jesteś taki dobry dla nas?". Ma świadomość, wspomnianych przeze mnie wcześniej, kaprysów słuchaczy, dlatego kłaniając się publiczności i dziękując za entuzjazm kilkukrotnie zapewnia, że "to nie jest żadna konferansjerska zagrywka"...
Artyści na tak wspaniałe przyjęcie sobie zasłużyli. Nie tylko bowiem zagrali znakomicie, ale potrafili też wykreować w ogromnej Sali Ziemi ciepły, bliski, kameralny nastrój.
Tomasz Janas
- Hey Unplugged
- Sala Ziemi MTP
- 29.03