Bogu dzięki, że nareszcie przybył!

Napisać, że droga, która zawiodła wrażliwego młodzieńca rodem z Podola na szczyty międzynarodowej kariery, była wyjątkowo wyboista, byłoby dziś zwyczajnym komunałem. Wieloletnie wyrzeczenia, znój ciężkiej pracy, ale i wątpliwości na temat słuszności muzycznych wyborów, poczęły się obracać na korzyść Paderewskiego dopiero pod koniec lat 80. XIX wieku. Klucz do sukcesu leżał w Paryżu, do którego w 1888 roku przybył artysta. Objawione na tutejszych salonach techniczne mistrzostwo, do którego doszedł w Wiedniu pod okiem Teodora Leszetyckiego, a także oryginalny sceniczny entourage, który zwłaszcza u płci pięknej wzbudzał niekłamany zachwyt, sprawiły, że sale koncertowe całej Europy stanęły przed nim otworem. Lata 1888-1891 to prawdziwy pochód triumfalny polskiego Mistrza przez Stary Kontynent zwieńczony podbojem Londynu i ekskluzywnym koncertem dla sędziwej królowej Wiktorii. Owe oszałamiające dokonania, które zaprowadziły go wkrótce do Stanów Zjednoczonych, poprzedziła jednak wizyta w podzielonej zaborami ojczyźnie, Poznań zaś dość nieoczekiwanie stał się jednym z najważniejszych punktów jej programu.
Wszystko za sprawą korespondencji dwóch wytwornych dam: Anny z Kwileckich Mielżyńskiej i Marii Kwileckiej. Pierwsza z nich była świadkiem saksońskich triumfów I.J. Paderewskiego, o czym z entuzjazmem donosiła w liście do mieszkającej w majątku Oporowo, nieopodal Szamotuł, Marii: "Byłam na koncercie młodziutkiego Polaka. Tak grał, jakby nie na fortepianie, jakąś niebywałą muzykę i harmonię wydobywał. Wszyscy w największym skupieniu słuchali. Szalone brawa". To właśnie ta relacja z Drezna skłoniła Marię Kwilecką do wysłania na ręce Mistrza zaproszenia z prośbą o koncert w Poznaniu połączonego z miłą propozycją wypoczynku w oporowskim pałacu. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać, nadeszła bowiem po raptem kilku dniach. Ku zaskoczeniu wszystkich (i zgryzocie swego impresaria) Paderewski postanowił nieco zmodyfikować ustalony daleko naprzód kalendarz koncertów i dość nieoczekiwanie znalazł w nim miejsce dla stolicy Wielkopolski. Wszystko to sprawiło, że początek 1890 roku upłynął w Poznaniu pod znakiem "przedkoncertowej gorączki", która - jeśli wierzyć prasie - "z dniem każdym się wzmagała".
Swój szczyt osiągnęła 11 lutego 1890 roku, gdy artysta zameldował się wreszcie w Poznaniu, skąd przybył wprost z Torunia, by po paru godzinach udać się do "gościnnego domu" Kwileckich z Oporowa. To tutaj odnalazł chwilę zasłużonego wypoczynku. Sam zresztą "mówił, że to prawdziwe wakacje dla niego", sporo spał, spacerował po ogrodzie i "rozczulał się wiejską ciszą". Do Poznania wrócił wieczorem 12 lutego i stanąwszy ostatecznie w Hotelu Francuskim na rogu Wilhelmstrasse (ob. Al. Marcinkowskiego) i Bergstrasse (ob. ul. Podgórna), udał się do Teatru Polskiego na premierę dramatu Leopolda Starzeńskiego Syn Bohdana. Pojawienie się Mistrza na widowni nie przeszło bynajmniej niezauważenie, o czym świadczyły fanfary orkiestry na jego cześć i spontaniczny aplauz publiczności. Nie zmienia to faktu, że była to zaledwie przygrywka do wydarzeń, do których doszło nazajutrz (w tłusty czwartek 13 lutego) w Sali Lamberta na Piekarach, gdzie Paderewski dał swój pierwszy poznański koncert. Tłumy trwające w "gorączkowem oczekiwaniu" ("Bogu dzięki, że nareszcie przybył!" - pisał "Dziennik Poznański"), aby usłyszeć "najpierwszego nie tylko z polskich, lecz w ogóle wszystkich fortepianistów europejskich", z pewnością wracały do domów w pełni ukontentowane. Mistrz rozpoczął od Appassionaty (op. 57) Ludwiga van Beethovena, po czym zagrał jeszcze trzy utwory Franza Schuberta, aż sześć Fryderyka Chopina, Rapsodię węgierską Ferenca Liszta, a także kilka własnych kompozycji. Rozentuzjazmowany recenzent "Kuriera Poznańskiego" pisał później: "Od pierwszej chwili podbiwszy serca słuchaczy, trzymał je na uwięzi do samego końca, to rozrzewniając je miękkiemi, pełnemi uczucia tonami, to przyspieszając ich tętno grą swoją pełną werwy i zapału". "Skończona i doskonała technika" artysty, jego "uczucie, głębokie przejęcie, siła, a przy tem wytworność i wdzięk", przyniosły mu w Poznaniu sukces zupełny.
Dwa dni później został on z powodzeniem spotęgowany. 15 lutego 1890 roku Mistrz wystąpił na deskach Teatru Polskiego z koncertem dobroczynnym na jego rzecz, ponowie przyciągając nieprzebrany tłum melomanów, którzy, jak pisał "Dziennik Poznański": "zbiegli skwapliwie nawet z dalekich stron", by zająć miejsca nie tylko na widowni, ale także te tradycyjnie przeznaczone dla orkiestry [!]. Tym razem Paderewski zagrał utwory Feliksa Mendelssohna-Bartholdy'ego, Georga F. Haendla, F. Schuberta, L. van Beethovena, F. Liszta, niejako standardowo F. Chopina, a także Krakowiaka fantastycznego, który wyszedł spod jego pióra, "taki wzbudzając zapał i uwielbienie, że publiczność długo uspokoić się nie mogła". Koncert wieńczył akt wręczenia Mistrzowi bukietów kwiatów (m.in. "od Wielkopolan", dyrekcji Teatru Polskiego, a także... "dam Wielkopolskich"!) oraz laudacja na cześć Mistrza, którą wygłosił dyrektor Teatru Polskiego Franciszek Dobrowolski. Wreszcie, wzruszony Paderewski, chcąc wyrazić, "co dusza jego czuje wobec tak serdecznego przyjęcia w Wielkopolsce", podziękował publiczności, intonując Poloneza As-dur F. Chopina. Tego wieczoru brawom i wywoływaniom artysty zza kulis, "aby mu oddać hołd i uwielbienie jako geniuszowi", nie było końca.
Zauważmy na koniec, że kilkudniową wizytę Mistrza w Poznaniu i Wielkopolsce "Kurier Poznański" podsumował nieomal proroczo: "Jedynem życzeniem przepełnione jest serce nasze - to jest - aby Paderewski zachował nas w miłej pamięci i powrócił do nas jak najprędzej". Historia pokazała, że owemu pragnieniu stało się zadość.
Piotr Grzelczak
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020