Ach, jak się pięknie zaczęło to popołudnie! Hysni Zela i Albański Chór Izopolifoniczny już pierwszymi dźwiękami wymazali mi wszelką niepogodę tygodnia z pamięci. Ich muzyka, wpisana przez UNESCO na listę "ustnego i niematerialnego dziedzictwa kulturowego ludzkości", jest tradycyjnie wykonywana przez mężczyzn w czasie wesel, pogrzebów, świąt zbiorów i uroczystości religijnych. Owe utwory ludów Tosków i Labów zamieszkujących południową część kraju opierają się na burdonie, którego określenie wyłącznie długim, stałym dźwiękiem byłoby przykrym uproszczeniem. W ustach członków Albanian Iso-Polyphonic Choir burdon brzmi wprost w nieskończoność, niezmienny, czysty i prosty jak linia pustynnego horyzontu; jakby ktoś całe powietrze świata zebrał w tych czternaście płuc i równym oddechem pozwolił mu płynąć i wyrażać na jego tle wszystkie tęsknoty i radości.
Największą natomiast zagwostkę stanowił dla mnie wśród albańskich śpiewaków człowiek z tamburynem w głosie. Jak to się robi? Nie mam pojęcia. Ale brzmi wprost obłędnie.