Marcin Masecki to artysta, który wiele swych intrygujących projektów przedstawia w Poznaniu. Przed kilkoma laty w ramach Malty zaprezentował nam, prowadzoną przez siebie, a złożoną z czołowych postaci młodego off-jazzu, Warszawską Orkiestrę Rozrywkową. W stolicy Wielkopolski przedstawiał również niedawno efekty swojej współpracy z Orkiestrą Dętą Ochotniczej Straży Pożarnej w Słupcy - i wiele, wiele innych pomysłów. W czerwcu, zgodnie z niedawnymi zapowiedziami organizatorów, Masecki znów ma się pojawić na festiwalu Malta.
Konteksty
Póki co ma szansę bawić i cieszyć nas jego nowa płyta. Oczywiście, sympatycy ambitnej muzyki powinni kojarzyć jego nazwisko od dobrych paru lat z wielu niebanalnych projektów. Artysta nagrywał solo, ale i z własnymi zespołami ParisTetris czy Profesjonalizm, grał przez moment w Pink Freud, pojawiał się u boku Wojciecha Waglewskiego i jego synów. Głośnym echem odbiła się jego płyta "Die Kunst Der Fuge" z własną wizją wielkiej bachowskiej kompozycji.
Przed dwoma laty muzyk zrealizował album "Polonezy". Najnowszy krążek jest jego swoistym ciągiem dalszym czy dopełnieniem. O ile jednak poprzednio artysta zaprosił do współpracy wielu instrumentalistów, tym razem całość wykonuje solo. Oczywiście nadając płycie tytuł "Mazurki", autor świadomie wchodzi w dialog (choćby odległy) z tradycją chopinowską, ale i z muzyką Karola Szymanowskiego (być może ta druga jest mu estetycznie czy ideowo bliższa). Ożywia jednak, co naturalne, także kontekst muzyki ludowej czy folkowej - wszak mówi się w ostatnich latach o swoistym renesansie formy mazurkowej. Rzecz to nieprzypadkowa, przecież także wspomniane "Polonezy" ożywiały ów "folkowy" kontekst.
Mazurki kulawe
Oczywiście Masecki, o którym wielu zdołało już napisać jako o enfant terrible polskiego jazzu, muzyk chyba prawdziwie niezależny w myśleniu, daleki jest od sztampowych rozwiązań. Jego "Mazurki" są zwichrowane: roztańczone, ale co jakiś czas zdają się świadomie gubić rytm, są "kulawe" w swym natrętnym wirowaniu, ale dzięki temu tak fascynujące. Budzą czujność słuchacza, wytrącając go z błogich przyzwyczajeń.
W ostatnich latach improwizowane "Mazurki" nagrywał też Artur Dutkiewicz, a inny pianista Pianohooligan, czyli Piotr Orzechowski, proponował na płycie własne studia nad oberkiem. Żaden z tych krążków nie był jednak tak anarchiczny, nie był tak bezpretensjonalną, niemal dziecięcą zabawą, połączoną z głębokim namysłem.
Nikt nie ma chyba wątpliwości co do warsztatowych kompetencji Maseckiego. Tym niemniej sam muzyk zdaje się robić wszystko, aby ta kwestia nie zaprzątała uwagi odbiorców. Tak frapująca jest narracja, owo muzyczne "dzianie się" jego "kulawych mazurków", że uwaga słuchacza skupia się na ich melodycznym przebiegu, na brzmieniu, barwie tej muzyki, która z jednej strony jest swoiście neurotyczna, ale i uroczo arabeskowa.
Są utwory, w których niemal obsesyjne ostinato jest raptem urywane w pół dźwięku, jakby ktoś obciął taśmę z nagraniem. Tak jakby autor chciał powiedzieć: oto moja prawda o tej muzyce, nie ma być przesłodzona, dopieszczona, "zaokrąglona". Zapewne docenią to liczni słuchacze.
Kujon z Nowego Jorku
Szansę na trafienie do szerszego grona słuchaczy (tych słuchających jazzu, folku, ale i poszukujących nowych muzycznych przestrzeni) mają jeszcze dwie nowe płyty z "zielonej", a więc umownie "folkowej" serii For-Tune. Pierwszą jest świetny album "Folk Five", nagrany przez formację Wojtczak NYConnection. Na jej czele stoi doświadczony polski saksofonista i klarnecista Irek Wojtczak, któremu za inspirację posłużyły oberki, polki, kujawiaki i kujony z łęczyckiego. Co istotne: do zagrania tej jazzowej muzyki z ludowym tłem lider zaprosił wybitnych amerykańskich muzyków z zespołu Fonda / Stevens Group (swego czasu koncertowali też w Poznaniu). Mamy więc rasowe solówki, prawdziwą synergię i doskonałe brzmienie nowoczesnego akustycznego jazzowego kwintetu. Jeśli mógłbym na coś ponarzekać, to na to, że owe piękne wiejskie tematy często gubią się gdzieś w uskrzydlonych improwizacjach. Ale i tak jest to jedna z najlepszych polskich folk-jazzowych płyt ostatnich lat, a zamykająca całość "Ogrywka" pokazuje, że amerykańscy goście, wraz z polskim gospodarzem, potrafią odnaleźć się i sugestywnie, porywająco improwizować, nie tracąc ani na moment z oczu głównego tematu.
Ukraińskie free
Ostatnią ze wspomnianych "zielonych" nowości Fur-Tune jest płyta międzynarodowej formacji Ultramarine. Płyta nagrana na Ukrainie i z tamtejszej tradycji czerpiąca natchnienie. O uroku i charakterze tego albumu decyduje przede wszystkim śpiew Uliany Horbachevskiej. Proste, pełne uroku, delikatne zaśpiewy zostają wprowadzone w świat improwizującej (zmierzającej w kierunku free) grupy, w której spotkali się: litewski saksofonista Petras Vysniauskas oraz - znani także w Poznaniu - ukraiński kontrabasista Mark Tokar i niemiecki perkusista Klaus Kugel. To muzyka niewątpliwie wymagająca od słuchacza skupienia i - najlepiej - również wcześniejszych doświadczeń z formułą free. Ale też uwaga, czujność i wręcz czułość muzyków wobec partii wokalnych sprawiają, że mimo swej surowości czy chropowatości, jest to płyta niezwykle fascynująca.
Strunowy duet
Wspomnijmy jeszcze na koniec o dwóch już stricte jazzowych nowych albumach. Świetnie znany w naszym mieście kontrabasista Ksawery Wójciński, którego poprzedni solowy krążek recenzowaliśmy, tym razem nagrał wspólną płytę w duecie z gitarzystą Markiem Kądzielą - i to ten drugi muzyk jest kompozytorem większości repertuaru. Obaj instrumentaliści jednak znakomicie uzupełniają się w tych nagraniach, a krążek można nazwać ich głębokim czterdziestominutowym dialogiem. Wiele tu jasnych barw, szlachetnych brzmień, choć jest i trochę szorstkości. Brzmienie krążka to, zdaje się, naturalna ekspresja, naturalna emocja obu artystów. Kądziela czaruje znakomicie opanowaną techniką, ale dba, by jego partie podtrzymywały dialog z partnerem, by budowały wspólny przekaz. Wójciński nie tylko gra na kontrabasie, ale i przekonująco śpiewa, prezentując świetne wokalizy w swoim lirycznym temacie "I will never forget" czy w "The Song". Płytę wieńczy instrumentalne, autorskie opracowanie tematu "Pamiętasz była jesień".
Rodzinna energia
W samych superlatywach można też mówić o płycie "In Quiet Waters" tria Yells At Eels. Na jego czele stoi, pamiętany także w Poznaniu, amerykański trębacz, kornecista Dennis Gonzalez. Skład zespołu uzupełniają jego synowie: Aaron i Stefan. Na pozór to standardowe trio: trąbka, kontrabas, perkusja. Ale Gonzalezowie uzupełniają brzmienie swojego zespołu o liczne dodatkowe instrumenty: dzwonki, gongi, marimbę, wibrafon, akordeon i całą masę innych. W efekcie tego muzycy wychodzą z garnituru dźwięków łatwo przewidywalnych do świata olśnień i odkryć. Ewidentnie bawią się i cieszą swoją muzyką i tę pozytywną energię potrafią przekazać słuchaczowi. Sami przyznają, że ich korzenie są "eklektyczne", odwołują się do wielu elementów tradycji Ameryki (m.in. indiańskie grzechotki) i to na ich gruncie tworzą pasjonującą własną opowieść.
Tomasz Janas
- Marcin Masecki "Mazurki"
- Wojtczak NYConnection "Folk Five"
- Ultramarine "Nebocry"
- Kądziela & Wójciński "10 little stories"
- Yells At Eels "In Quiet Waters"
- Wszystkie płyty wyd. For-Tune