MY NAME IS POZNAŃ. Z marzenia, tęsknoty i gniewu

Jesteście częścią trzeciej edycji projektu "My Name is Poznań", w ramach którego możemy posłuchać Waszej nowej piosenki. Idąc tropem jej tytułu, pewnym osobom czegoś życzycie.
Hania Kowalska: Tekst do "Życzę Wam" powstał w 2019 roku, kiedy usłyszałam, co działo się na Marszu Równości w Białymstoku. Potem dojrzał we mnie jeszcze bardziej podczas Czarnych Protestów. Kierowany jest do ludzi, których przeświadczenie o nieomylności jest podszyte złem. Nie akceptuję świata, w którym więksi i silniejsi narzucają mniejszym sposób na życie, zasłaniając się wyznawanymi przez siebie wartościami. Jak mówił Alexis de Tocqueville: "Wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka". Nie wchodźmy do domów innych ludzi bez zaproszenia.
Typowa Kowalska to projekt, w którym jest dużo tęsknoty i chęci realizacji marzeń, ale też sporo wkurzenia. Na co przede wszystkim?
H.K.: Głównie na bezsilność. Bo nie można zmienić świata w pojedynkę. Dodatkowo żyjemy w bańkach informacyjnych, otaczając się ludźmi myślącymi podobnie do nas, czerpiącymi wiedzę z pokrewnych źródeł. I często przez to spotyka nas zawód, bo - cytując klasyka - "Powinno wyjść inaczej". Ale jak wspomniałeś, moje teksty są też przepełnione marzeniami i nadzieją. Bo kim jesteśmy, kiedy przestajemy marzyć? We wszystkim trzeba zachować dozę optymizmu, nawet jeśli czasem jedyną opcją jest czarny humor.
Wiem, że wcześniej obracałaś się w nieco innych kręgach i bliżej było Ci do muzyki punkowej. Skąd ta zmiana? I jak w ogóle wspominasz tamten czas?
H.K.: Myślę, że to moje zamiłowanie do bardziej agresywnych i prostych brzmień wynikało w dużej mierze z młodego wieku i chęci sprzeciwu. Przekaz zawsze był dla mnie ważny, a punk wykorzystywałam jako środek do wyrażenia buntu przeciw systemowi, a nie do śpiewania o jabolach. Nie ukrywam też, że nie mam wykształcenia muzycznego - kiedyś uważałam, że w moim wokalu interesująca jest tylko moc. Jednak jak się później okazało, to przekonanie było mylne i z czasem odważyłam się zaśpiewać utwory bardziej "piosenkowe".
Co przede wszystkim chcesz nam nimi opowiedzieć? Czy to bardziej opowieść o sobie, czy o otaczającej nas rzeczywistości?
H.K.: Myślę, że obie odpowiedzi są prawidłowe. Piszę o tym, co wywiera na mnie wrażenie, co wywołuje wyraźne emocje. Nie zawsze jest to historia dotycząca mnie, ale emocje są zawsze moje. Pisanie uważam też za pewnego rodzaju autoterapię - po ubraniu czegoś w słowa znacznie łatwiej jest się wobec tego zdystansować, wziąć głęboki oddech i przeanalizować.
A jak wiele do powiedzenia w sprawie zespołu ma jego męska część? Czy Hania to demokratyczna liderka? Jak rozkładają się siły w Waszej grupie?
Wojtek Birdsen: Nie ingeruję w warstwę tekstową, w wiersze Hani. Oczywiście podpisuję się pod nimi - mam na myśli te, które dotyczą kwestii politycznych i społecznych. A te osobiste? Na pewno bardzo mi się podobają, jestem wręcz zafascynowany jej słowem. Sam najwięcej mam do powiedzenia poprzez dźwięki. Warstwa muzyczna jest przypisana mi, oczywiście z uwzględnieniem gustu Hani. Bo ona musi poczuć, że "to jest to". Zatem komponuję, aranżuję, produkuję... Nagrywam gitary, bas, instrumenty klawiszowe, perkusyjne. Następnym krokiem jest przełożenie tego na granie na żywo, na granie całego bandu. Wtedy działamy już szerzej, zespołowo. Jesteśmy ułożonym, sklejonym kolektywem.
Dominik Karkoszka: Hania jest dość otwarta na wszelkie pomysły i raczej daleko jej do autokratki (śmiech). Ja głównie odpowiadam za realizację swojej partii i całą "logistykę" wypuszczania loopów w utworach. Staram się robić to jak najlepiej, a jeżeli chodzi o to, jak finalnie brzmią nasze piosenki, to zawsze staramy się dojść do porozumienia. Choć muszę przyznać, że mam dużą swobodę w kreowaniu swoich partii.
Razem gracie od niedawna - prywatnie znacie się dłużej? Jak opisalibyście chemię, jaka tworzy się między Wami w kontekście Typowej Kowalskiej?
D.K.: Dołączyłem do zespołu jako ostatni i muszę powiedzieć, że byłem bardzo ciepło przyjęty, wszystko działo się w świetnej atmosferze. Można powiedzieć, że od zeszłego roku zaprzyjaźniliśmy się jeszcze bardziej, bo wspólne wyjazdy i koncerty nas połączyły. Podoba mi się również nasz zespołowy zwyczaj świętowania urodzin. (śmiech)
W.B.: A my z Hanią znamy się jakoś z dekadę. Przez kilka lat tylko internetowo. To była taka przyjacielsko-koleżeńska chemia. Dominik pojawił się rok temu, krótko przed naszym występem na Next Fest Music Showcase & Conference.
H.K.: Tak, z Wojtkiem poznaliśmy się dawno - i to w jakich okolicznościach! Grałam wtedy koncert w nieistniejącym już Klubie u Bazyla, podczas Emergenza Festival Polska, dokładnie w 2013 roku. Chodziłam o kulach i do tego miałam zapalenie tchawicy, a Wojtek w tym moim krzyczeniu usłyszał coś takiego, co sprawiło, że postanowił się odezwać. No i po latach wysyłania sobie kotów i butów zaczęliśmy razem działać. (śmiech) Moje chłopaki są super - uwielbiam ich energię, świetnie się z nimi pracuje, ale też spędza czas. Tak po prostu!
W ubiegłym roku wiele się u Was działo - pamiętne koncerty na wspomnianym już Next Fest, ale też w cyklu "Muzyka na Nowo", trzecie miejsce na Połczyn Fest. Festiwal Ulicy. Jednak dopiero rozwijacie skrzydła - czy jest szansa, że w tym roku ukaże się coś więcej niż tylko single? Płyta jest na horyzoncie?
H.K.: Materiał na nią na pewno już mamy - jedyne, co nas powstrzymuje, to ograniczony budżet. Nie czekamy jednak, aż z nieba spadnie nam jakaś wytwórnia i rzuci tysiącami złotych - choć byłoby miło! (śmiech) Wszystkie pieniądze z konkursów i koncertów wkładamy do zespołowej puli i wykorzystujemy na rozwój. Niedawno odwiedziliśmy studio Włada 2, w którym świetnie pracowało nam się z Michałem Madajczykiem przy rejestrowaniu piosenki "Życzę Wam", o którą na początku pytałeś. Przy okazji nagraliśmy wokale do dwóch kolejnych singli. Myślimy też o nowym klipie.
Odnoszę wrażenie, że w naszym regionie coraz więcej jest inicjatyw, dzięki którym debiutanci mogą pokazać się szerszej publiczności. Jak Wy na to patrzycie ze swojej perspektywy?
H.K.: Ogólnie to dla mnie bomba. Trzeba dawać szansę młodym - i to niezależnie od ich wieku. W Polsce coraz bardziej widać, jak zamknięty jest rynek - na festiwalach pojawiają się ciągle ci sami artyści. I bynajmniej nie narzekam jako odbiorca, bo również ich słucham - ba, mam nawet na kostce tatuaż z meduzą Zalewskiego. Jednak bez inicjatyw skupionych na debiutantach mało znane zespoły nie mają jak pokazać się ludziom. A nie wszyscy chcą i muszą to robić na TikToku... Ja, mimo że pracuję w marketingu, od social mediów wolę koncertowanie, chłopaki mają podobnie. Dlatego oby więcej takich projektów jak My Name is Poznań czy Muzyka na Nowo!
Rozmawiał Sebastian Gabryel
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025