Przebłyski z podróży

W zapowiadanej czwórce solistów - waltornistów (na co dzień muzyków Filharmonii) Marcina Chrzanowskiego zastąpił Piotr Kowalski. Pociągnęło to za sobą zmianę w programie: w miejsce Konzertstück na cztery waltornie Schumanna zabrzmiał Koncert na cztery waltornie Carla Heinricha Hüblera i uwertura Hebrydy Felixa Mendelssohna. Niespodziewana zmiana nic nie ujęła koncertowi, a i duch Konzertstück unosił się nad estradą.
Schumann skomponował swój utwór w na przełomie zimy i wiosny 1849 roku. W Konzertstück, jednym z bodaj najpogodniejszych dzieł kompozytora, słychać radość i ekscytację z pisania utworu na dość nowy wówczas instrument, jakim była wentylowa waltornia. Pierwszy raz Konzertstück zagrała, jeszcze nie dla publiczności a dla kompozytora, czwórka waltornistów orkiestry dworskiej w Dreźnie: Levy, Schlitterlau, Lorenz i... Hübler. Tego ostatniego dzieło Schumanna musiało na tyle zainteresować, że w 1856 roku doświadczony waltornista (przez 47 lat Hübler był muzykiem dworskiej orkiestry) ukończył swój własny Koncert na cztery waltornie. W niedługim utworze słychać echa schumannowskiej radości, fascynację Konzertstück i twórczy entuzjazm. Obok niesamowicie pozytywnej energii nie brak też humoru (przekomarzanie się solowych waltorni z fletem w wysokim rejestrze). Soliści (Piotr Kowalski, Petr Kozel, Marta Murawska-Bednarska i Monika Paprocka-Całus) zaimponowali swobodą, dialogowaniem oraz pełną, ciepłą barwą dźwięku. Wyborne wykonanie! Kropką nad "i" stał się jazzowy charleston na bis. Kto by pomyślał, że cztery waltornie mogą brzmieć jak cały jazz band!
W Hebrydach dyrygent Łukasz Borowicz i prowadzona przez niego orkiestra czuli się bardzo pewnie i zaproponowali obrazową interpretację. Uwertura zawdzięcza swój tytuł szkockiemu archipelagowi, który Mendelssohn odwiedził podczas podróży po Wyspach Brytyjskich w 1829 roku. W tej muzyce słychać echa morskiej wyprawy: rozbijające się o skały fale, porywisty wiatr, odgłosy morskich ptaków. Balans między lekkim i mocnym brzmieniem oraz różnorodna dynamika pozwoliły sugestywnie oddać skomponowane przez Mendelssohna przebłyski z podróży.
III Symfonia d-moll Antona Brucknera, która wypełniła drugą część wieczoru, zawiera charakterystyczną dla tego kompozytora aurę mistycyzmu. Duchowość u Brucknera jest jednak nerwowa, rozedrgana, podatna na sączący się niepokój. Musi przejść długą drogę do błogiego rozwiązania. W Trzeciej sygnalizuje to już sam początek. Na tle narastającego w coraz liczniejszych instrumentacji akordu d-moll w trąbce wyłania się główny temat symfonii zwieńczony w waltorni chyba najpiękniejszym mikromotywem całego utworu. Do pełni satysfakcji w tym otwarciu zabrakło wolniejszego tempa i więcej piano, jednak później Filharmonicy Poznańscy odnaleźli już właściwą drogę. Borowiczowi udało się zbudować kilka niezwykle celnych kulminacji. Zastrzeżenia można mieć do zbyt płasko brzmiących skrzypiec (brakło im soczystości w porównaniu do reszty orkiestry), za to świetnie ze swych zadań wywiązały się instrumenty dęte, na czele z klarnetami i całą sekcją blaszaną.
Bruckner w wydaniu zaproponowanym przez Filharmonię Poznańską okazał się więc całkiem udany, a wedle słów Łukasza Borowicza Konzertstück ma w niej zabrzmieć również w przyszłości. Warto się wówczas wybrać do Filharmonii, by posłuchać tak nietypowego, a jednocześnie doskonale brzmiącego w rękach poznańskich waltornistów instrumentarium.
Paweł Binek
- Koncert #4waltornie!
- Piotr Kowalski, Petr Kozel, Marta Murawska-Bednarska i Monika Paprocka-Całus, dyr. Łukasz Borowicz
- Filharmonia Poznańska
- 12.05
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023