Istotną częścią fotograficznej twórczości Magdy Hueckel jest formuła autoportretu podlegająca różnego rodzaju metamorfozom. Choć na wystawie nie można zobaczyć jej twarzy w całości, myślę, że na swój sposób można postrzegać tę ekspozycję jako kolejną autoportretową wariację. Przestawione kobiety są nami, my jesteśmy nimi. Każda z nas.
Zwiedzanie wystawy rozpoczęłam od marszu na sam koniec galerii. Znajduje się tam przykuwający wzrok już zza drzwi obraz, który powstał w 2020 roku z portretów wielu kobiet zgromadzonych w pochodzącym z lat 70. XX wieku archiwum medycznym. Hueckel wykorzystała 50 kobiecych wizerunków do stworzenia 25 fotografii, które finalnie złożyła w jedną całość. Każde ze zdjęć tworzą dwie połówki twarzy - czasem zupełnie inne, a czasem dość podobne. Widzimy głębokie spojrzenia, uśmiechy, brwi, zmarszczki... Emocje. Ile kryje się za nimi doświadczeń, z którymi możemy się utożsamić? Ile dumy, słabości, siły, zwątpienia, które od wieków są częścią codzienności? Menady są dla mnie o bogactwie i wspólnotowości. Bezpośrednie, wnikliwe, intrygujące i paradoksalnie również bardzo osobiste.
Kolejnym przystankiem były gabloty. In my garden to pierwszy cykl, w ramach którego Hueckel sięgnęła po archiwa, które od tamtego czasu są dla niej nie tylko źródłem inspiracji, ale i jednym z najczęściej dekonstruowanych materiałów - wykorzystanie ich wiązało się również z powrotem do kolażu. Efektem tego twórczego działania są cztery surrealistyczne, zachwycające prace, będące opowieścią o cyklu życia. Łącząc ze sobą elementy rycin pochodzących z atlasów botanicznych, astronomicznych i nawet anatomicznych, artystka przedstawiła ciało, przede wszystkim jego wnętrze, w sposób niezwykle czuły. Zacierając granicę między ciałem a naturą, wykorzystując intensywną, soczystą kolorystykę rycin i stosując niesamowicie przemyślaną kompozycję, Hueckel stworzyła wizualną definicję życiodajności, zarówno kobiecej, jak i tej wyrastającej z natury. To jedne z tych prac, od których nie chce się odrywać wzroku. Kiedy jednak już się to zrobi, powracając odnajduje się kolejny nowy element, który nadaje nowych, nieodkrytych jeszcze znaczeń.
Boki galerii zdobi z kolei cykl kolaży Żenszczina. Choć historia o książce, której znalezienie doprowadziło do jego powstania aż ciśnie mi się teraz pod palce, chciałabym zostawić Wam ją na czas odwiedzin. Jaka jest? Niepokojąca, buntownicza, w przedziwny sposób... satysfakcjonująca? I z całą pewnością warta poznania, tak samo, jak i jej finał w postaci prac artystki.
Karierę Hueckel śledzę od czasu początku bloga poświęconego jej synowi, Leo, który urodził się z Klątwą Ondyny. Dla tych z Was, którzy jeszcze nie spotkali się z tym pojęciem - osoby dotknięte tym rzadkim, genetycznym schorzeniem, narażone są na zatrzymanie oddechu w trakcie snu. Kibicowałam, kiedy wspólnie z reżyserem Tomaszem Śliwińskim, a prywatnie tatą Leo, stworzyli bardzo intymny, poruszający dokument o ich codzienności, zatytułowany Nasza klątwa / Our curse i wspierałam, kiedy został nominowany do Oscara w kategorii Najlepszy krótkometrażowy film dokumentalny. Z fascynacją oglądałam zdjęcia fotografowanych przez Magdę spektakli i śledziłam działania krzewiące świadomość na temat zdejmowania klątwy. Mając za sobą czas tych doświadczeń, jestem przekonana, że w jej sposobie oddziaływania na świat poprzez sztukę jest coś niezwykle poruszającego. Coś, co sprawia, że każdy czuje się do tej sztuki zaproszony. Nie po to, by głosić formalne peany, ale po to, by coś odkryć, by na coś spojrzeć inaczej, by poczuć - dumę, przynależność, złość, niezgodę. Uprawiana przez nią (czuła) dekonstrukcja uczy nas uważności i dostrzegania piękna szczegółów. Zmusza także do zadawania pytań i znajdowania rozwiązań innych niż te, które nasuwają się mimowolnie. To ogromna wartość.
Marta Szostak
- Wystawa Magdy Hueckel Boga
- Galeria Fotografii PF, CK Zamek
- czynna do 26.03
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023