Moja przygoda z twórczością Antimatter rozpoczęła się wiosną 2007 roku, krótko po wydaniu czwartego albumu Mossa pt. Leaving Eden. Przez przypadek przeskipowałem pierwszy utwór i zacząłem go słuchać od piosenki Another Face In A Window, w przeświadczeniu, że to właśnie ona otwiera płytę. Ułożyłem się na łóżku, zamknąłem oczy i... to jeden z tych momentów, które każdy muzyczny wrażliwiec chce mieć jak najwięcej w swej kolekcji. "Oni wszyscy są tacy sami, przystosowani / A oto ja zrodzony z zagubionej przyczyny / przegrany, obcy w przebraniu, umierający / Więc kto teraz powie, że trzeba wstydzić się, będąc samotnym, kiedy psy są na zewnątrz / po dziesięć w sforze, ze zdjętymi kagańcami, gryzą?" (w tłumacz.) - zaśpiewał Moss na tle niepokojącej, transowej melodii elektrycznego pianina, a ja już wiedziałem, że to album, do którego na pewno będę wracać często. I to nie tylko przez ten kawałek.
Miałem rację - Leaving Eden okazał się emocjonalną ucztą przy akustycznym, progresywnym i jednocześnie bardzo art rockowym stole, na którym zasępiony Mick Moss położył dziewięć krzepiących serce, choć tak minimalistycznych potraw. Wyobraźcie sobie Eddiego Veddera zastępującego Stevena Wilsona w Porcupine Tree. Nie powinno działać? A jednak świetnie działa, od wielu lat, i to chyba na każdej płycie, z których warto wyróżnić również inne, często niemniej poruszające. Wielu fanów Antimatter ma ogromną słabość choćby do wydanego dwa lata wcześniej, wspomnianego już Planetary Confinement - cudownie melancholijnego slowcore'u, romantycznej depresji a la Anathema i My Dying Bride. A przecież są jeszcze takie pozycje jak Fear Of A Unique Identity (2012), czyli metal "klimatyczny", przypominający o Sin/Pecado Moonspella (1998) i Skeleton Skeletron Tiamat (1999) czy The Judas Table (2015), pełen melodyjnych, art-rockowych, zapadających w pamięć refrenów, po których jednak jakbyśmy znów zapadali się w sobie...
Jak wspomina Mick Moss w jednym z wywiadów, na co dzień jest całkowitym introwertykiem. "Zamykam się w swoim domu, nie lubię wychodzić na zewnątrz, nie lubię robić zakupów... Ale z drugiej strony nie mam oporów, by stanąć na scenie przed czasem wielotysięczną publicznością. Wtedy nie ma we mnie strachu" - mówi wokalista, który podobnie jak Vincent Cavanagh ze wspomnianej Anathemy czy Jonas Renkse z pobliskiej Katatonii, ma niezawodny sposób, by czasem za pomocą tylko kilku wersów wprawić nas w wyjątkową zadumę, po której paradoksalnie czujemy się silniejsi, bardziej gotowi do mierzenia się ze światem. Listopad to idealna pora na muzykę Antimatter - nie odmawiajcie sobie tej słodko-gorzkiej przyjemności.
Sebastian Gabryel
- Antimatter
- 19.11, g. 19
- 2progi
- bilety: 99 zł
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022