Kultura w Poznaniu

Teatr

opublikowano:

Przegrana walka z internetem

Planeta Beckett jest kompromitacją jako internetowe działanie teatralne. To projekt kuriozalny również z punktu widzenia współczesnego filmu eksperymentalnego. Jego element interaktywny jest przy tym doprawdy śladowy, wręcz niedorzeczny. Trudno nawet ocenić wartość artystyczną poszczególnych etiud, gdyż sposób prezentacji uniemożliwia w zasadzie ich choćby poprawne oglądanie.

. - grafika artykułu
Próba do etiudy reżyserskiej "Fragment dramatyczny I" (reż. Jan Kamiński), fot. materiały organizatorów

Na fanpejdżu Teatru Polskiego na portalu Facebook znalazłem post o Planecie Beckett zamieszczony wieczorem w dniu premiery, w którym z zakłopotaniem przeczytałem: " to Ty sama/sam zadecydujesz w jakiej kolejności zobaczysz etiudy - możesz pozostawić komentarz". Jeśli interaktywność tego projektu polega wyłącznie na tym, że wybieramy kolejność oglądania etiud filmowych, które posiadają tylko jedną wersję (brak wariantywności), a naszą jedyną reakcją może być pozostawienie komentarza na stronie projektu, to pozostaje zadać pytanie czy osoby odpowiedzialne za Planetę Beckett posiadają jakąkolwiek wiedzę o tym, jaki obecnie charakter mają działania artystyczne w sferze nowych mediów, wykorzystujące medium filmu i odnoszące się do tzw. wielkiej literatury? I czy wiedzą czym jest kino interaktywne?

Jako przykład pozytywny mogę podać pracę Jakuba Wróblewskiego First We Feel Then We Fall. Ten artysta wizualny - zafascynowany twórczością Jamesa Joyce'a i "najtrudniejszą książką świata", czyli Finnegans Wake - zdecydował się na realizację internetowego projektu interaktywnego. Kształt dzieła niejako naturalnie narzuciła sama specyfika utworu Joyce'a, wymagającego od czytelnika lektury nieliniowej i opartej na próbie przeniknięcia nawarstwiających się jedne na drugich sensów. Aby móc dokonać interpretacji ugruntowanej w badaniach joyce'ologicznych Wróblewski nawiązał współpracę z Katarzyną Bazarnik, autorką studiów o liberaturze. Po wyselekcjonowaniu 32 części stanowiących spójną całość, każdy fragment został opracowany w kilku wersjach, odmiennych od siebie zarówno pod względem wizualnym, jak i sposobu interpretacji tekstu przez aktorów czy skonstruowania warstwy audialnej. Widz mógł nie tylko wybierać kolejność oglądania tych sekwencji, ale i dowolnie zmieniać ich kształt. Efekty zostały zaprezentowane joyce'ologom podczas londyńskiej premiery na Bloomsday, na którym ten projekt spotkał się z niezwykle pozytywnym przyjęciem. Od tego czasu materiał jest bezpłatnie dostępny online. W przypadku Planety Beckett mamy do czynienia z grupą studentów reżyserii, którzy niezależnie od siebie zrealizowali materiały wideo w oparciu o wybrane przez siebie fragmenty dzieł irlandzkiego dramaturga. Już sama lektura ich streszczeń zamieszczonych na stronie internetowej Teatru Polskiego wskazuje na to, że to zbiór osobnych i bardzo różnych od siebie prac. Zestawienie ich razem wydaje się w gruncie rzeczy dość przypadkowe.

Po zakupieniu biletu na Planetę Beckett (w cenie 10 zł) odnalazłem na nim drobnym drukiem informację o kodzie dostępu. Następnie na stronie internetowej Teatru Polskiego odszukałem link do Planety Beckett, a po przejściu na stronę i wpisaniu kodu wcisnąłem "start". Gdy uruchomimy proces, w tym samym czasie w sześciu niewielkich okienkach uruchamiane są filmy, a w tle strony widzimy grafikę z obracającym się wokół swej osi mózgiem. Po najechaniu kursorem na dane okno kolory filmu ulegają "ożywieniu" i słyszymy jego ścieżkę dźwiękową. Niestety - żadnego z okien nie da się powiększyć. Ze względu na ich niewielkie rozmiary nie widzi się dobrze ani aktorów z danej sekwencji, ani tym bardziej drobniutkiej sylwetki pani, która w prawym dolnym rogu miga dialogi dla osób niesłyszących. Tam, gdzie może być kłopot z usłyszeniem dobrze dialogów, pojawiają się maciupeńkie napisy. Po około dwóch godzinach prób oglądania materiałów w absolutnie niedorzeczny, narzucony przez organizatorów sposób uznałem, że w zasadzie nie umiem się skupić na żadnym z filmów, gdy w tle stale kręci się - coraz bardziej irytujący mnie - wirtualny mózg. Zdaje się, że właśnie tego "mózgu", potocznego "pomyślunku" zabrakło twórcom projektu na poziomie podstawowym, bo technicznym. W tej śmiesznej, mikrej skali nie widać też dobrze tych filmów, które powinny być choć poprawnie widoczne, by z obcowania z projektem wynieść jakąkolwiek przyjemność. Po Planecie Beckett pozostają tylko irytacja, niesmak i poczucie bardzo źle wydanych pieniędzy

A można to było zrobić o wiele lepiej! Doskonałym filmem eksperymentalnym twórczo podchodzącym do spuścizny Samuela Becketta jest Beket Davida Manuliego z 2008 roku. Włoski reżyser, inspirując się Czekając na Godota, dokonał transpozycji akcji na Sardynię, a w fabule wykorzystał elementy lokalnego dialektu i zjawisk kulturalnych. Poznański projekt sprawia wrażenie wyłącznie cynicznego wykorzystania bezpiecznego nazwiska "wielkiego artysty". W zasadzie dobrze, że materiały filmowe nie posiadają angielskich napisów, bo na Zachodzie raczej to przedsięwzięcie nikogo nie zainteresuje - zwłaszcza, że domniemany w nim element interakcji polega głównie na pisaniu komentarzy. W tym konkretnym przypadku polegały one na tym, że różne osoby z bezsilności pytały organizatorów o to, jak te filmy oglądać i czy nie da się powiększyć tych nieszczęsnych, drobnych okienek. Fatalne wykonanie techniczne odbieram jako brak szacunku do odbiorcy czy może nawet zupełne nieliczenie się z możliwościami percepcji człowieka.

Planeta Beckett została dofinansowana ze środków Narodowego Centrum Kultury w ramach programu Kultura w sieci. Na wykazie wniosków rozpatrzonych pozytywnie znalazł się bardzo wysoko, bo na 8. miejscu. Z wnioskowanych 89 tys. Teatr Polski otrzymał na jego realizację aż 81 tys. zł. W regulaminie programu w paragrafie 6, punkcie 5 czytamy: "Beneficjent, przez okres 6 miesięcy od dnia zakończenia zadania jest zobowiązany do bezpłatnego udostępnienia utworów powstałych podczas realizacji zadania w taki sposób, aby każdy mógł mieć do niego dostęp w miejscu i czasie przez siebie wybranym, tj. umieszczenia na stronach internetowych i/lub portalach społecznościowych".

Obawiam się jednak, że jeśli twórcy nie poprawią podstawowych technicznych niedoróbek, uniemożliwiających odbiór materiałów przez oko człowieka, Planeta Beckett dołączy do coraz bardziej rosnącej listy nieudanych projektów zrealizowanych w ramach programu Kultura w sieci, opatrywanych złośliwymi uwagami. Jedna z nich tyczy się cynicznego walczenia o środki, by wytwarzać dzieła pozbawione większej wartości czy sensu i zupełnie ignorowane później przez internautów.

Marek S. Bochniarz

  • Planeta Beckett
  • reżyserzy: Agata Koszulińska, Kołysanka; Karolina Kowalczyk, Końcówka; Katarzyna Minkowska, Nie ja; Karolina Szczypek, Katastrofa; Jan Jeliński, Komedia; Jan Kamiński, Fragment dramatyczny I; Marcin Starosta, Wtedy gdy
  • kuratorzy: Maja Kleczewska i Łukasz Chotkowski
  • premiera: 19.10

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020